[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Zbawiciel kazał nam karmić głodnych i poić spragnionych - rzekła.W tej samej chwili zobaczyliśmy ją w czasie gotowania leguminy, być może tej samej, która stała na stoliku obok.Nie wiem, jak długo miał trwać ów pokaz holograficzny, ale z niezdrową ciekawością pragnąłem obejrzeć wszystko, co wymyśliła Odie Lee.Przeszkodziło mi jednak pojawienie się tej drobnej milczącej kobiety, która dawno temu zaprowadziła dziewczynki do sali dla dzieci.Wracała żwawym krokiem, w wyciągniętych rękach trzymając przed sobą Emmy, jakby mała ją parzyła.Rozniosła się gryząca woń, a to oznaczało, że Emmy trzeba zmienić pieluszkę.- Ojej! - wykrzyknęła Carol Jeanne.- Gdzie jest Red?Kobieta stała bez słowa, wciąż trzymając dziecko.- Jestem be - oznajmiła zachwycona Emmy.- Proszę ją postawić - rzekła Carol Jeanne.- Ona umie chodzić.- Lepiej nie - odparła kobieta.(Pierwszy raz usłyszałem jej głos).- Przecieka.Nie kłamała.Carol Jeanne niechętnie wzięła swoją młodszą córkę i obchodziła się z nią nawet ostrożniej niż przedszkolanka.- Pozwoli pani, że ja się tym zajmę - powiedziała Liz.- To naprawdę drobiazg.Wiem, jak się człowiek czuje po zejściu z pokładu "Ironsides".Trudno sobie wtedy poradzić ze wszystkim na raz.- Bez wahania wzięła Emmy na ręce i nawet czule ją przytuliła, nie bacząc na mokrą pieluszkę.- Zaprowadzę was do domu.A gdzie jej siostra? Widziałam, że pani ma dwie córeczki.- Nie wiem, gdzie jest Lidia - odparła Carol Jeanne.- Szczerze mówiąc, nie wiem również, co się dzieje z Redem.Zauważyłem, że nie wymieniła Mamuśki.Stef jej o niej nie przypomniał - albo chciał się zachować taktownie, albo liczył na to, że zgubił żonę na zawsze.- Idźcie, a ja poszukam Lidii - rzekł.- Spróbuję też znaleźć pozostałych.- Do waszego domu łatwo trafić.Od kościoła idzie się przez skwer, a potem tamtą aleją - oznajmiła Liz i ruchem głowy wskazała kierunek.- Rozumiem - mruknął Stef i odszedł.Kiedy wychodziliśmy z sali, dogonił nas głos Odie Lee:- Pozwólcie maluczkim przyjść do mnie, albowiem do nich mależy królestwo niebieskie.Znalazłszy się na skwerze, Carol Jeanne uświadomiła sobie, że właściwie sama powinna nieść swoje dziecko.- Naprawdę nie mogę pozwolić, aby pani dźwigała ją przez całą drogę - rzekła.- Niech pani będzie rozsądna - odpowiedziała Liz.- Tutaj wszędzie chodzimy, żeby mieć trochę ruchu, a chodzenie przy niskiej grawitacji jest początkowo trudne.Chyba nie chce się pani przewrócić z dzieckiem na ręku, prawda?Musiałem przyznać jej słuszność pamiętając, jak się potykałem i zataczałem w drodze do kościoła.Liz miała rację, że to ona niosła Emmy.Nie tylko podeszła do tego praktycznie, ale również zachowała się przyzwoicie i życzliwie, a przy tym była pierwszą osobą, która okazując nam uprzejmość, zdawała się nie liczyć na żadne korzyści.- Liz Fisher.Czy dobrze zapamiętałam pani nazwisko? - spytała Carol Jeanne.- Owszem, choć jestem nikim, więc nie musi pani go pamiętać.W razie potrzeby przypomnę.- Ależ pani nie może być nikim.- Znów muszę wszystko tłumaczyć - przerwała jej Liz.- Wcale nie udaję, że jestem zerem.Naprawdę.Mam do siebie zdrowe podejście.Tak się złożyło, że szybko piszę na maszynie i umiem wychowywać dzieci, ale to nie mnie, lecz mojego męża potrzebowali na "Arce".Jest ortopedą, w dodatku tak dobrym, że lekarze sportowi pierwszej ligi piłkarskiej wzywali go na konsultacje do trudnych przypadków.Będzie niezbędny, kiedy dotrzemy na nową planetę.- Wszyscy będziemy niezbędni.- No pewnie.Śmiem twierdzić, że ze mnie co najmniej równie dobra matka jak z niego lekarz, ale świat jest tak urządzony, że nikt nie zwraca szczególnej uwagi na to, co robię.Zresztą wcale mi to nie przeszkadza.Kiedy mówię, że jestem nikim, właściwie odczuwam dumę.Ale Warren tego nie cierpi.Uważa, że to fałszywa skromność.- Zaśmiała się beztrosko.- Nie żyjemy ze sobą najlepiej.Moje komentarze zawsze mu się podobały, a tutaj stale mnie ucisza.Od czasu, gdy się znaleźliśmy na "Arce", według niego wszystko robię źle.Idiotyczne, prawda? Przecież jestem tą samą osobą i zachowuję się tak samo jak dawniej, tylko już nie chodzę po zakupy do centrum handlowego.Pomyślałem, że czcza gadanina Liz może nudzić Carol Jeanne.To rzeczywiście były babskie plotki.Liz jednak niosła zasiusianą latorośl Carol Jeanne, która uznała, że w takim razie tej kobiecie przynajmniej należy okazać zainteresowanie.- Wyobrażam sobie, jak pobyt na "Arce" zmienia ludzi i ich wzajemne stosunki - rzekła.- Mój mąż przewidział kłopoty, bo ludzie źle reagują, kiedy są stłoczeni na niewielkiej powierzchni.Nazwał to społeczną klaustrofobią.- Czy pani mąż też jest naukowcem? - spytała Liz.- Skądże znowu - odparła Carol Jeanne, w tych dwóch słowach zawierając swoją opinię o profesji Reda.- Jest terapeutą rodzinnym.- Aha.- Wydaje mi się, że państwo potrzebują kogoś takiego, ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy Red robi to dobrze, czy nie.Liz zaśmiała się nerwowo.- A jego pacjenci nie powiedzieli pani, że jest dobry?- Nie znam żadnego z jego pacjentów, a jeśli nawet, to nie zdaję sobie z tego sprawy.On nigdy mi o nich nie opowiada.Z jego ust jeszcze nie usłyszałam ani jednego słowa na ten temat.- Uśmiechnęła się do Liz.- Myślę, że właśnie to chciała pani wiedzieć.A więc Carol Jeanne pragnęła zapewnić Liz, że można ufać Redowi, bo podsłuchała, co w czasie mszy żałobnej Liz mówiła o tym, jak mąż Odie Lee zdradzał czyjeś sekrety
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|