[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Koledzy gwarzyli tak d³ugo, a¿ Burow wsta³ i rzek³: Muszê iSæ.Jestem dziS wyznaczony do zrewidowania ró¿nych podejrzanych miejsc.W³adze obawiaj¹ siê, czy nie run¹ dachy na g³owy goSci tak bardzo po¿ytecznych instytucyj.Mo¿e chcecie, to pójdziemy razem? Warte obejrzenia!.Grzegorz odmówi³, lecz Piotr zgodzi³ siê natychmiast.Wyszli na miasto i wst¹pili do biura milicji.Burow skin¹³ na trzech drabów, graj¹cych w karty na ³awce. Moi podkomendni! szepn¹³, mru¿¹c oko. Powiadam ci, kolego, ch³opy naschwa³!Przetar³o, ugniot³o ich ¿ycie , jak piekarz ciasto.Zdaje siê, ¿e przed wojn¹ pêdzili ¿ywotw katordze.Zbrodniarze, no, a teraz agenci bezpieczeñstwa publicznego!Draby tymczasem ubierali siê, zaci¹gaj¹c rzemienie z wisz¹cemi na nich rewolowerami,i przyczepiali szable.W pobli¿u mostu Kuxnieckiego Burow zatrzyma³ siê przed ciemnym domem dwupiêtro-wym i zapuka³ do drzwi.D³ugo nikt nie odpowiada³.Po trzecim dzwonku rozleg³ siê tupot bosych nóg na schodach.Drzwi, spuszczone na ³añcuch, uchyli³y siê i wylêk³a twarz zajrza³a w szparê. Otwieraj, bo strzelê! mrukn¹³ jeden z milicjantów, przyciskaj¹c nog¹ drzwi.Weszli n(po schodach na drugie piêtro i zadzwonili znowu.KtoS przekrêci³ mosiê¿ne oczko we drzwiach i rozleg³ siê g³os: Ach, towarzysz Burow!Weszli do sieni, a stamt¹d do du¿ej sali, rzêsiScie oSwietlonej lampkami acetylenowemi.Okna by³y szczelnie zas³oniête grubemi draperjami na pod³odze le¿a³ wspania³y, puszy-sty kobierzec, t³umi¹cy kroki.Oko³o stu goSci by³o na sali.297Grali w karty, ruletkê, domino.Kupy z³otych monet, ca³e garScie brylantów i drogich kamie-ni, pierScionków, bransoletek, paczki dolarów i funtów angielskich przechodzi³y z r¹k do r¹k.Wystrojone, obwieszone klejnotami, pó³nagie kobiety w pozach wyuzdanych siedzia³y i le-¿a³y na kanapach i w fotelach, bezczelne, wyzywaj¹ce.Nagie dziewczynki roznosi³y szam-pan, likiery i kawê.Od czasu do czasu ten lub ów z goSci dawa³ znaki oczami i znika³ z jedn¹ z kobiet w g³êbikorytarza; inni szeptali coS do ucha us³uguj¹cym dziewczynkom i przechodzili z niemi dobocznych pokoi.Gra³a pianola w ma³ej salce, tañczy³y jakieS pary; miota³y siê i podrygiwa³y rozpustne, lu-bie¿nie przy wybuchach Smiechu i okrzykach podchmielonych widzów. Co to jest? szepn¹³ Piotr, dotykaj¹c ramienia Burowa. Dla ciebie wszystko, co chcesz, dla mnie z³ota krowa ! odpar³ ze Smiechem.Jednak, jako dawny kolega, ostrzegam: nie graj, bo tu szuler siedzi przy szulerze; u mi³oSci¹te¿ nale¿y byæ ostro¿nym.Ot, naprzyk³ad! Widzisz tê piêkn¹, groxn¹ brunetkê? Jest to ksiê¿-na, najprawdziwsza ksiê¿na z bardzo starej rodziny.Na dworze cesarskim triumfy zbiera³a.Nie zd¹¿y³a zemkn¹æ zagranicê, przesz³a czeka i wszystko, co jest z ni¹ zwi¹zane.Spró-bowa³a ulicy.a póxniej odnalaz³a ten przytu³ek, utrzymywany przez cudzoziemca, bardzorz¹dowi potrzebnego.Ksiê¿na jest chora.no, wiesz na jak¹ chorobê mo¿na byæ chor¹ w ta-kim zak³adzie.Nie leczy siê i, je¿eli zawita tu jakiS komisarz, skusi biedaka i.zarazi.Zwie-rza³a mi siê kiedyS po pijanemu, ¿e teraz tylko w ten sposób mo¿e siê mSciæ za Rosjê.Patr-jotka! Cha! Cha! Te kobiety mieszkaj¹ tu? spyta³ Piotr. Nie! zaprzeczy³ milicjant. JesteS na bankiecie, czy raucie u ormiañskiego bogaczaz Turcji, Awanesa Kustand¿i, wSród jego przyjació³ i goSci.Widzisz tamten stolik przy oknie?Tam szulerzy przegrywaj¹ w tej chwili tysi¹ce dolarów do tego czerwonego wieprza.Jest tofabrykant niemiecki.Wygra³ du¿o, a biedaczyna nie wie, ¿e przegra wszystko, co zarobi³w Rosji, bo sprzeda³ du¿¹ partjê aspiryny, salwarsanu, opjum i kokainy.W tem jest politycz-na idea, mój drogi! Mamy nep , czyli now¹ ekonomiczn¹ politykê.Dopuszczamy cudzo-ziemskie kapita³y, ale dochody z nich, o ile nie mo¿na ich skonfiskowaæ, zarekwiruj¹ w spo-sób prywatny szulerzy, lub te piêkne, a niebezpieczne odaliski, wkoñcu zaS dostojny Ku-stand¿i zerwie swój haracz.Piotr Bo³dyrew obejrza³ siê po sali.Przy wejSciu milicjanci Burowa pili koniak i zajadali chlebem z kie³bas¹.Przy stolikach sz³a gra, kr¹¿y³y pieni¹dze, brylanty i szklanki z winem; ma³e, nagie dziew-czynki siedzia³y na kolanach goSci i bezwstydnie tuli³y siê do nich, dziecinnemi g³osikamiSpiewaj¹c sproSne piosenki i opowiadaj¹c ohydne anegdotki.Po sali przechadza³ siê uSmiechniêty Kustand¿i, ogromny, do s³onia podobny Ormianin.Na lSni¹cej siê twarzy, okrytej czerwonemi plamami i wrzodami, zwisa³ gruby, fioletowynos, zas³aniaj¹cy wierzchni¹ wargê.Ma³e, czarne i przebieg³e oczy Swieci³y siê drapie¿nie,wszystko widz¹c, nad wszystkiem czuwaj¹c.Podszed³ do Burowa i rzek³ piskliwie: DziS marny dzieñ.¯adnego zarobku! Widzê! odpar³ weso³o milicjant. Oszczêdzê was, towarzyszu, na dzisiaj! Zap³aciciemi tylko trzysta dolarów.Bagatelka, wobec tego, ¿e Niemiec Brandt zostawi u pana dwadzie-298Scia piêæ tysiêcy dolarów, a ten m³ody Amerykanin Savey, co to piêknie tañczy i gwi¿d¿e.co najmniej piêædziesi¹t tysiêcy.A inni? A to, co przewinie siê przez gabineciki i czarny bu-duar piêknej pani Kustand¿i?.Nie! Trzysta dolarów to drobiazg. Aj aj aj! zapiszcza³ Ormianin. Towarzyszu, prêdko bêdziecie miljonerem, jakRotschild! Wtedy do was na bankiet i raut nie przyjdê! odpar³ Burow, klepi¹c gospodarza po ra-mieniu.Kustand¿i wcisn¹³ di kieszeni kurtki milicjanta paczkê banknotów. Napiszê protokó³, ¿e dokonana rewizja nie wykry³a nic karygodnego rzek³ Burow.Chcê pokazaæ memu przyjacielowi wasz pa³acyk, towarzyszu Kustand¿i! Bardzo proszê! Mo¿e winka, koniaczku? zaproponowa³ Ormianin. Nie, dziêkujemy.jesteSmy abstynentami surowymi! zaSmia³ siê Burow. Aj aj aj! Napró¿no! cmokaj¹c g³oSno, mrukn¹³ Kustand¿i. Mo¿e jutro ju¿ ¿yæ niebêdziecie, poco siê krêpowaæ.Aj aj aj!Ormianin pobieg³ na spotkanie nowych goSci.Byli to jacyS zupe³nie proSci ludzie, a ich groxne, drapie¿ne twarze i Smia³e oczy zwraca³yna siebie uwagê. Chi chi! cicho zaSmia³ siê Burow. Weso³o tu dziS bêdzie! Przybyli bandyci, a ciz nimi sam herszt Cze³kan.Nie bój siê! Nikogo rabowaæ nie bêd¹ ci d¿entelmeni.Wczorajuda³a siê im pewna dochodowa impreza.Przyszli siê rozerwaæ, graæ w karty, hulaæ, bo comaj¹ robiæ z pieniêdzmi? I tak jutro wpadn¹ w rêce czeki ; sami pójd¹ pod mur, a pieni¹-dze, je¿eli coS zostanie z nich, do kieszeni towarzysza Guzmana, prezesa tej wielce sza-nownej instytucji! O ile zrozumia³em, to Kustand¿i da³ ci.³apówkê? szeptem zapyta³ Bo³dyrew. Fi, jakie bur¿uazyjne s³owo! odpar³ ze Smiechem Burow. Zap³aci³ mi okup.A có¿ ty my-Slisz, ¿e ja ca³e ¿ycie zamierzam spêdziæ w tem bagnie komunistycznem? O, nie, mój drogi! Uciu-³am sobie kilka tysiêcy dolarów i drapnê zagranicê.DoSæ ju¿ mam tych zbrodniarzy i oszustów?Piotr z podziwem patrzy³ na kolegê.Pycie i jego ugniot³o i przerobi³o na swoj¹ mod³ê, inaczej, ni¿ jego brata Grzegorza i rodzinê Sergejewych. Nie s¹dx, a nie bêdziesz os¹dzony.Spyta³ kolegê ju¿ spokojnym g³osem: Jak to mo¿e byæ, ¿e bandyci wchodz¹ do lokalu, w którym znajduje siê milicja? Cha cha! Oni wiedz¹, ¿e Kustand¿i ju¿ tê sprawê za³atwi spokojnie! zaSmia³ siêBurow. Ale chodxmy! Poka¿ê ci lokal.Wart jest obejrzenia! Jestem przekonany, ¿e nic po-dobnego nie istnieje na ca³ym Swiecie.Mo¿e w Buenos Ayres, bo Kustand¿i przysiêga, ¿enaSladowa³ najlepsze wzory argentyñskie.MySlê jednak, ¿e ³¿e.Szli d³ugim korytarzem.Z obu stron jego ci¹gnê³y siê pokoje, wspaniale przybrane kobier-cami, wschodniemi tkaninami, wzorzystemi poduszkami, zwierciad³ami.Drzwi, zas³oniêteprzezroczystemi draperjami, pozwala³y widzieæ wszystko, co siê dzia³o w pó³ciemnych przy-tu³kach rozpusty
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|