Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod każdym zanotowano coś w słup­kach.Ten po lewej stronie zatytułowany był “Data", a następne dwa “W" i “Poza".Puste miejsca wypełnione były datami i godzinami.- Jezu Chryste, on je śledził.Wybrał je i tropił, jakby to były jakieś cholerne przepiórki czy coś takiego - wybuchnął Charbonneau.Claudel nie odzywał się.- Ten zboczony skurwysyn polował na kobiety - powtórzył Charbon­neau, jakby powtórzenie ułatwiało zrozumienie.Albo utrudniało.- To jest jakiś jego autorski projekt - zauważyłam miękko.- Jeszcze go nie złożył.- Co? - spytał Claudel.- Adkins i Gagnon nie żyją.Od niedawna.Kim są inni ludzie z tej li­sty?- Cholera.- Gdzie jest ekipa? - Claudel podszedł do drzwi i zniknął w korytarzu.Słyszałam, jak przeklina policjantów.Przeniosłam wzrok na ścianę.Nie chciałam już dzisiaj myśleć o liście.Było mi strasznie duszno, byłam wyczerpana, obolała i nie sprawiało mi sa­tysfakcji to, że prawdopodobnie miałam rację łącząc te sprawy i że będziemy razem pracować.Że nawet Claudel będzie brał w tym udział.Spojrzałam na plan, żeby przestać myśleć o morderstwach.Był duży i w najdrobniejszych szczegółach ukazywał wyspę, rzekę i porozrzucane osiedla leżące poza wyspą.Zaznaczona kolorem różowym zabudowa była po­przecinana małymi, białymi ulicami, połączonymi z czerwonymi arteriami i grubymi, niebieskimi autostradami.Gdzieniegdzie były zielone plamy par­ków, pól golfowych i cmentarzy, pomarańczowe instytucji publicznych, bladoczerwone centrów handlowych i szare oznaczające tereny przemysłowe.Znalazłam wzrokiem Centre-ville i pochyliłam się nad mapą, żeby znaleźć moją uliczkę.Była bardzo krótka i kiedy jej szukałam, zrozumiałam, dlaczego taksówkarze mają tyle problemów ze znalezieniem mojego adresu.Obie­całam sobie, że w przyszłości będę bardziej wyrozumiała.A przynajmniej będę dawała szczegółowe wskazówki, jak do mnie dojechać.Znalazłam miejsce, gdzie Sherbrooke przecina Guy i zorientowałam się, że jestem już za daleko.To właśnie wtedy po raz trzeci tego popołudnia doznałam szoku.Mój palec zatrzymał się przy Atwater, tuż obok wieloboku oznaczającego Le Grand Seminaire.Mój wzrok przyciągnął mały znak narysowany długopi­sem w południowo-zachodniej części wieloboku - było to kółko z literą X w środku.Znajdowało się blisko miejsca, gdzie znaleziono ciało Isabelle Gagnon.Z bijącym szybko sercem przeniosłam wzrok na wschód, żeby zna­leźć Stadion Olimpijski.- Monsieur Charbonneau, niech pan na to spojrzy - powiedziałam spiętym i drżącym głosem.Zbliżył się.- Gdzie jest stadion?Dotknął go swoim długopisem i spojrzał na mnie.- Gdzie jest mieszkanie Margaret Adkins?Zawahał się, pochylił się nad planem i wskazał na ulicę biegnącą na po­łudnie od Parc Maisonneuve.Jego ręka zastygła, kiedy oboje zauważyliśmy malutki znak.Była to litera X w kółku.- Gdzie mieszkała Chantale Trottier?- Na Ste.Anne-de-Bellevue.To daleko.Oboje spojrzeliśmy na plan.- Przeszukajmy go systematycznie, kawałek po kawałku - zasugero­wałam.- Ja zacznę od lewego górnego rogu i będę się posuwała na dół, a pan może zacząć od prawego dolnego i posuwać się do góry.On pierwszy to znalazł.Trzeci X.Znak znajdował się na południowym brzegu rzeki, koło St.Lambert.Nie słyszał o żadnych zabójstwach w tej dzielnicy.Claudel też nie.Przyglądaliśmy się planowi jeszcze przez dziesięć minut, ale nie znaleźliśmy kolejnego X-a.Właśnie zaczynaliśmy przeszukiwać plan po raz drugi, kiedy przed do­mem zatrzymała się furgonetka-laboratorium.- Gdzie wy, kurwa, byliście? - spytał Claudel, kiedy Weszli do pokoju z metalowymi walizkami.- Było tak, jakbyśmy przejeżdżali samochodem przez Woodstock - powiedział Pierre Gilbert.- Tylko trochę mniej błota.- Jego owalną twarz otaczała gęsta broda i kręcone włosy, które przywodziły na myśl rzymskiego bożka.Nigdy nie wiedziałam, którego.- Co my tu mamy?- Pamiętasz dziewczynę zamordowaną na Desjardins? Śmieć, który podprowadził jej kartę kredytową, nazywa tę norę swoim domem - powie­dział Cłaudel.- Chyba.Gestem wskazał na pokój,- Nadał temu lokum niepowtarzalną atmosferę.- No to zabierajmy się do roboty - rzekł Gilbert uśmiechając się.Krę­cone włosy przylegały mu do mokrego od potu czoła.- Zacznijmy od odci­sków.- Jest tu też piwnica.- No trudno.- Żadne problemy nie mogły chyba zrazić Gilberta.- Claude, może zajmiesz się piwnicą? A ty, Marcie, zacznij od tamtego blatu.Marcie weszła w głąb pokoju, wyjęła kanisterek ze swojej metalowej wa­lizki i zaczęła pędzelkiem pokrywać blat czarnym proszkiem.Jej kolega po fachu ruszył na dół.Pierre założył lateksowe rękawiczki i zaczął zdejmować gazety ze stołu, po czym wkładał je do dużego, plastikowego worka.To wła­śnie wtedy przeżyłam ostatni szok tego dnia.- Qu' est-ce que c'est? - spytał, podnosząc mały kwadrat z mniej więcej połowy sterty.Przyglądał się mu przez dłuższą chwilę.- C'est toi?Zdziwiłam się, widząc, że patrzy na mnie.Bez słowa podeszłam do niego i spojrzałam na to, co znalazł.Zdenerwo­wałam się, kiedy zobaczyłam swoje, dobrze mi znane dżinsy, bluzą z napisem “Irlandia ponad wszystko" i gogle.W swej odzianej w rękawiczkę ręce Pierre trzymał zdjęcie, które ukazało się w dzisiejszym Le Journal.Po raz drugi tego dnia widziałam siebie na zdjęciu z ekshumacji przepro­wadzonej dwa lata temu.Zdjęcie zostało wycięte i wyrównane równie staran­nie, jak te wiszące na ścianie.Różniło się tylko w jednym.Wokół mojej posta­ci długopisem zakreślono okrąg, a na piersiach widniał duży X.12Przespałam większość weekendu.W sobotę rano usiłowałam wstać, ale skończyło się na próbie.Nogi mi drżały, a kiedy obracałam głowę, szyję i podstawę czaszki przeszywał niemiłosierny ból.Moja twarz pokryta była grubym strupem, a prawe oko wyglądało jak zgniła czerwona śliwka.Weekend wypełniło mi jedzenie zup, aspiryny i lekarstw.Całe dnie drze­małam na kanapie, śledząc kolejne wydania wiadomości.Wieczorami zasy­piałam o dziewiątej.Do poniedziałku walący w mojej czaszce młot się uspokoił.Mogłam sztywno chodzić i lekko obracać głowę.Wstałam wcześnie, wzięłam prysznic i byłam w pracy już o wpół do dziewiątej.Czekały na mnie trzy wiadomości.Zignorowałam je jednak i najpierw zadzwoniłam do Gabby, ale włączyła się automatyczna sekretarka.Wtedy zrobiłam sobie kawę rozpuszczalną i przejrzałam kartki zabrane z dziupli z wiadomościami dla mnie - informowały, kto do mnie dzwonił.Pierwsza wiadomość była od jakiegoś detektywa z Verdun, druga od Andrew Ryana, a trzecia od jakiegoś dziennikarza.Odrzuciłam ostatnią i postanowiłam załatwić tamte dwie przez telefon.Nie dzwonił ani Charbonneau, ani Claudel.Gabby też nie.Wykręciłam numer do sali inspektorów CUM i powiedziałam, że chciałabym rozmawiać z Charbonneau.Po chwili odpowiedziano mi, że go nie ma.Claudela też nie było.Zostawiłam im wiadomość, zastanawiając się, czy już wyjechali, czy może jeszcze nie zaczęli dzisiaj pracować.Potem zadzwoniłam do Andrew Ryana, ale było zajęte.Skoro nie udało mi się z nim połączyć, pomyślałam, że wpadnę do niego osobiście.Może Ryan porozmawia ze mną na temat Trottier.Pojechałam windą na pierwsze piętro i poszłam do sali inspektorów.Było w niej dużo więcej ludzi, niż kiedy byłam tam po raz ostatni.Kiedy szłam do biurka Ryana, czułam na sobie liczne spojrzenia, co wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie.Wyraźnie musieli wiedzieć o tym, co się działo w piątek.- Doktor Brennan - zawołał Ryan radośnie, wstając z krzesła i wyciągając do mnie rękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript