[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Oddychał z przyjemnością, lekko, swobodnie i nawet przez zamknięte powieki widział, że pokój jest już jasno oświetlony.Teraz, powiedział sobie i gwałtownie otworzył oczy.Patrzyła na niego Meta, uśmiechając się z zakłopotaniem.- Jak ci się udało z nim dogadać?- Mnie.? Z kim.? - zapytał zaskoczony Jason.- A gdzie ten stwór?- Odszedł, gdy tylko światło stało się zbyt mocne - wyjaśniła Meta.- Ale sprawił, żeby było nam przyjemnie.- Rzeczywiście.- Oszołomiony Jason rozejrzał się dokoła.Skończył już papierosa i patrzył teraz, gdzie wyrzucić niedopałek, ponieważ ich cela zmieniła się nie do poznania: ściany i sufit wygładziły się, podłoga wypiętrzyła, tworząc coś na kształt całkiem wygodnych i miękkich foteli.Drzwi przybrały zwyczajny wygląd i pojawiła się na nich klamka.A co najważniejsze było tu teraz ciepło, a ze wszystkich stron płynęło miękkie, odrobinę seledynowe, uspokajające światło.Jason wstał i podejrzliwie obejrzał wszystkie kąty.Nie zapomniał zerknąć na zegarek.Upłynęły trzy godziny, ale ile minęło czasu na pokładzie "Argo", można było tylko zgadywać.No dobra, pierwszy kontakt z obcym został nawiązany.Jednakże coś go niepokoiło, na pewno ogólne niezrozumienie sytuacji.Nie, jeszcze coś innego.Przypomniał sobie: zapach świąt, zapach choinki i pomarańczy.Jason zaczął węszyć.Oczywiście - pachniało zgoła nie choinką i nie cytrusami, pachniało gazem usypiającym.Przyjemnie, kołysząco.Przypominało dzieciństwo.Znany efekt.- Meto! - krzyknął odwracając się błyskawicznie.- Apteczka! Migiem! Maksymalna dawka antynarkot.Ale nawet Meta nie zdążyła.Koncentracja gazu gwałtownie wzrosła i uderzyła w nozdrza, po czym przesłoniła świadomość różową mgłą.Ocknęli się po raz drugi, tym razem na zielonej trawie pod gołym niebem.Jason leżał twarzą do ziemi, dlatego najpierw ostrożnie uniósł głowę, następnie zrobił pompkę, podciągnął nogi, przykucnął i przyjął pozycję, z której jednakowo łatwo można zacząć uciekać, jak i atakować.Ani jedno, ani drugie najwyraźniej nie wchodziło w grę.Obok, rozrzuciwszy ramiona, w zadziwieniu mrugając ogromnymi niebieskimi oczami leżała Meta, a wokół nich, aż po horyzont, rozciągał się niezmierzony step z kołyszącą się na lekkim wietrze trawą.Szare niebo, zaciągnięte wysoko wiszącymi chmurami, świeciło równo i matowo - najpaskudniejsza pogoda, przy której absolutnie nie da się określić kierunku według słońca.Ale nie od tego należało zaczynać.Po pierwsze, musieli określić, które z niezbędnych elementów wyposażenia zostały przy nich po kolejnym przemieszczeniu.Dziwne, ale i tym razem nie zginęło praktycznie nic: pistolet, nóż, apteczka, radiostacja, psi - nadajnik, latarka, analizator gazów, magnetometr.Pełny zestaw astronauty pozostał nietknięty tak przy Jasonie, jak i przy Mecie.Nawet lepiej - ich skafandry wyglądały teraz jak nowe.Może to żaden cud: uszkodzony metaloplast łatwo daje się zszywać za pomocą specjalnej spawarki.Ale komu się chciało wykonać ten remoncik?- Pamiętasz, co się z nami działo? - spytał Jason.- Pamiętam, ale bardzo niewiele.Czarna istota przedostała się na okręt, pochwyciła nas i dostarczyła do siebie, do podziemia.Zresztą może był to jakiś międzygwiezdny transporter, bo nawet się nie zorientowaliśmy, gdzie jesteśmy.A potem zabili Troya, uśpili nas i.To wszystko.Teraz jesteśmy tu.Meta pamiętała dokładnie tyle co i on.Tego należało oczekiwać.Problem kontaktu z obcą inteligencją można było na razie odsunąć na dalszy plan.Najpierw trzeba wyjaśnić, dokąd zostali rzuceni, a potem się zastanawiać dlaczego.Bez wątpienia odbył się przerzut o miliardy kilometrów, a może i parseków.Przecież otaczała ich przyroda zwyczajnej tlenowej planety, jakich niemało w światach Zielonej Gałęzi.Niewykluczone, że takie właśnie globy istnieją również winnych galaktykach, nawet w innych wszechświatach.Nic nie stało na przeszkodzie, by ów przybysz zabrał ich do swojego "domu".Natomiast można było tylko zgadywać, ile czasu potrzebował na tę podróż
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|