[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Mimo wszystko myślę, że nawet on był zaskoczony, kiedyprzed nami podniosło się ze śniegu trzech Skaldów, w płaszczach i kapturach zbiałych wilczych futer, z włóczniami w rękach.W mgnieniu oka Joscelin ustawił wierzchowca bokiem do Skaldów, wybiłsię z siodła i wylądował przed nimi na nogach, krzyżując zarękawia, zesztyletami w pogotowiu.Zaskoczył ich tak samo jak oni nas.Patrzyli na naszą grupę, mrugając głupkowato pod białymi pyskami wilków,które mieli na czołach.Gunter ryknął gromkim śmiechem na ten widok, ruchem ręki przywołującwojów i kobiety. Chciałbyś mnie bronić, co, wilczku? zapytał. Doskonale, ale nie zacenę gościnności Błogosławionego! Radośnie pokiwał głową do zdumionychwartowników. Witajcie, bracia.Jestem Gunter Arnlaugson z Marsi, wezwanyna Althing. Cóż to za wojownika przywiodłeś, Gunterze Arnlaugsonie? zapytałkwaśno dowódca, zirytowany, że dał się zaskoczyć. Z pewnością nie jest zMarsi, chyba że panny z twojej osady zabłądziły za granicę.Hedwiga parsknęła głośno i jeden ze Skaldów Waldemara popatrzył w jejstronę.Zobaczył mnie.Zdumiony, pociągnął kamrata za rękaw. To zdradzę tylko Waldemarowi Seligowi odparł Gunter chytrze. Alejest mi wierny, co, wilczku?Joscelin obrzucił go obojętnym spojrzeniem, skłonił się i schował sztylety. Będziesz więc za niego odpowiadać. Dowódca wzruszył ramionami.Sprowadzimy was na dół. Prowadzcie zgodził się Gunter łaskawie.Tak oto jechaliśmy do miejsca spotkania z eskortą, która ostrożnie wybieraładrogę.Nasze konie brnęły przez śnieg, czasami zapadając się po brzuchy.Jeśli z góry obozowiska wydawały się ogromne, to widziane z dna dolinysprawiały wrażenie, jakby ciągnęły się bez końca.Wokół jeziora wyrosłoprawdziwe miasto namiotów, w którym mieszkali niezliczeni Skaldowieprzybyli na Althing.Skaldowie nie mają herbów, tak jak my, ale zauważyłamróżnice w kroju ubrań, kolorach wełny, zapięciach futer, świadczące oprzynależności do różnych plemion.Jedni nosili dyski z brązu dla ozdoby, uinnych na nagich torsach grzechotały naszyjniki z niedzwiedzich zębów.Nie ulega wątpliwości, że plemiona nie żyły z sobą w idealnej zgodzie.Wyczuwałam napięcie, gdy przejeżdżaliśmy przez kolejne obozowiska.Wojowie byli czujni, spoglądając znad ostrzonej broni, a kobiety, stosunkowonieliczne, patrzyły na nas z wrogością, ale i zaciekawieniem.Tylko dzieci i psywydawały się nieświadome wiszącego w powietrzu zagrożenia, uganiając się zobozu do obozu w niekończącej się zabawie o znanych tylko sobie zasadach,ujadając przy tym zaciekle.Odprowadzały nas pomruki.Już w osadzie Guntera, leżącej dzień jazdy odd Angelińskiej granicy, Joscelin i ja wyglądaliśmy osobliwie.Tutajwydawaliśmy się równie nie na miejscu jak para pustynnych rumakówL Enversa w stajni koni pociągowych. Tam znajdziesz miejsce powiedział do Guntera nasz przewodnik,wskazując jeden z mniejszych dworów. Możesz zabrać dwóch swoich wojóworaz kobiety, ale pozostali muszą pozostać w obozie.Rozbijcie się gdziechcecie.Możecie brać jedno naręcze drewna na dzień ze wspólnego stosu.Każdemu przysługuje miska owsianki o świcie i o zmierzchu.O resztę i o koniesami musicie zadbać.Wojowie zamruczeli niezadowoleni, spodziewali się bowiem lepszegoprzyjęcia.Gunter skrzywił się na wieść, że ma się ulokować w mniejszymdworze. Chciałbym zobaczyć się z Waldemarem Seligiem oświadczył. Mamważne wieści. Przekażesz je na Althingu, żeby wszyscy mogli usłyszeć powiedziałdowódca, ani trochę nie wzruszony. Ale wieczorem Błogosławiony przyjmiedaninę, jeśli sobie życzysz. Wskazał horyzont. Kiedy słońce zawiśnie oszerokość palca nad górą, drzwi wielkiej sali staną otworem.Rozumie zatem znaczenie ceremoniału, pomyślałam; wie, co rządzi sercamiludzi.Była to niepokojąca myśl. Dziękuję, bracie, za wielką uprzejmość powiedział Gunter łagodnie.Wjego słowach kryła się ironia, i dowódca wzdrygnął się lekko, ale tylko pokiwałgłową i odszedł.Gunter zabrał Hedwigę na bok i rozmawiał z nią cicho, podczasgdy my staliśmy niepewnie.Hedwiga popatrzyła na mnie ze smutkiem woczach, a po ruchu jej warg poznałam, że wyraziła zgodę. Niech tak będzie! powiedział Gunter głośno, patrząc na nas. Typójdziesz ze mną, wilczku, i ty, Bredo.Reszta zrobi co trzeba i spotkamy siętutaj, gdy słońce zawiśnie dwa palce nad wzgórzem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|