Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krasnolud zesztywniał, uszy wyciągnęły mu się do przodu i zaczerwieniły.- Znowu jadą! - zawyła Jadalnia.- Powinni zawiadamiać nas dużo wcześniej, a nie skradać się i tak znienacka się u nas pojawiać.Ty, włóczęgo, nic nie jesteś wart.Miałeś pilnować na zewnątrz, czy nie jadą.Nie na darmo cię tutaj żywię.- To za wcześnie, żeby był już następny - uspokajał ją Kras­nolud.- Spodziewałem się ich dzisiaj wieczorem, nie wcześ­niej.Prawo zobowiązało ich do używania różnych dróg.Nie mogą blokować ciągle tej samej drogi.Wycie odezwało się znowu, ale już znacznie bliższe i głoś­niejsze - pojedynczy dźwięk zawodzenia dochodzący od stro­ny wzgórz.- Co to jest? - Blake wciąż nie wiedział, co ich tak poruszyło.- To krążownik - wyjaśnił Krasnolud.- Jeden z tych wiel­kich frachtowców transoceanicznych.Wiezie jakiś ładunek prosto z Europy czy może z Afryki.Przybił do brzegu godzinę temu i teraz jedzie autostradą w naszym kierunku.- Czy to znaczy, że on się nie zatrzymuje na brzegu?- Po co miałby się zatrzymywać? - zdziwił się Krasnolud.- Porusza się tak samo jak samochody, na poduszkach odrzuto­wych.Dzięki temu bez przeszkód porusza się i po wodzie, i po lądzie.Kiedy dotrze do brzegu, bez wahania jedzie dalej.Najpierw rozległ się przykry pisk przesuwania ciężkiego me­talowego ciała po stalowej powierzchni.Blake zobaczył, jak z otworów okiennych wysuwają się wielkie metalowe żaluzje i zasłaniają okna od zewnątrz.Potem ze ścian wysunęły się ma­sywne haki i zablokowały szczelnie drzwi.Wycie krążownika wypełniało salę, grzmoty dochodzące z oddali nasuwały myśl o gigantycznej burzy szalejącej nad zie­mią.- Uszczelnić wszystkie otwory! - Jadalnia próbowała prze­krzyczeć hałas.- A wy połóżcie się lepiej na podłodze.Wyglą­da na to, że ten jest strasznie wielki.Budynek drżał, ogłuszający hałas wypełnił każdy kąt.Kras­nolud skrył się pod stołek, skulił się i złapał rękami za metalową nogę zydla.Miał otwarte usta i widocznie coś krzyczał do Bla­ke'a ale jego głos ginął w dochodzącym z zewnątrz ryku krą­żownika.Blake poszedł za jego przykładem.Leżał na podłodze i bez­skutecznie próbował wczepić palce w jej twardą plastykową powierzchnię.Jadalnia drżała w posadach, hałas wzmógł się i stał się nie­znośny.Blake czuł, że ślizga się po gładkiej powierzchni na wszystkie strony.Wycie powoli traciło natężenie i cichło, zamieniając się w słabe, rozproszone przeciągłe pojękiwania,Blake podniósł się z podłogi.Ze stolika zniknęła jego filiżan­ka, została tylko kałuża rozlanej kawy.Kawałki ciasta i bekonu leżały porozrzucane po podłodze pomiędzy szczątkami rozbite­go talerza.Kawałek ciasta wylądował na stołku.Danie dla Krasnoluda piekło się nadal w obłoku dymu i wydzielało zapach spalenizny.- Zaraz to posprzątam - powiedziała Jadalnia.Niezastąpione ramię uchwyciło łopatkę, zebrało spalone cia­sto z brytfanny i wyrzuciło je do pojemnika na odpadki.Blake zajrzał za ladę, gdzie cała podłoga pokryta była szcząt­kami potłuczonej zastawy.- Tak, popatrz na to! - piszczała rozgniewana Jadalnia.-Musi być na nich jakieś prawo.Dam znać szefowi.On już się tym zajmie i dopilnuje, żeby zapłacili za szkody.Zawsze tak ro­bi.Wy też moglibyście domagać się odszkodowania, powiedz­my za niszczenie waszej psychiki.Ma odpowiednie formularze, jeżeli byście chcieli.Blake pokręcił przecząco głową.- A jak sobie radzą kierowcy, kiedy spotykają takiego po­twora na drodze? - zapytał.- Widział pan te bunkry wzdłuż drogi? Te wysokie, trzyme­trowe, z dojazdami do każdego z nich?- Tak, widziałem - potwierdził Blake.- Krążowniki muszą po wyjściu z wody na ląd dawać syg­nały klaksonami.Przez cały czas, kiedy jadą drogami publicz­nymi.Kierowcy słyszą ostrzeżenia syreny i kierują się jak naj­szybciej do najbliższego bunkra, żeby przeczekać najazd.Mikser do ciasta przesunął się.Otworzył się kurek i masa wylała się do brytfanny.- Jak to możliwe, proszę pana - odezwała się po chwili Ja­dalnia - żeby nie wiedział pan o krążownikach i bunkrach? Czyżby wracał pan z głuszy leśnej?- Nie twój interes - wyręczył Blake'a Krasnolud.- Lepiej pośpiesz się z naszym śniadaniem.23- Pójdę z tobą kawałek.- Krasnolud zachowywał się jak sta­ry kompan Blake'a.Poranne słońce było jeszcze nisko, za ich plecami, więc idąc rzucali wydłużone cienie.Blake zauważył, że cała nawierzch­nia drogi była zniszczona i pogruchotana.- Chyba niezbyt uważnie trzymają się drogi - powiedział.- Nie muszą.Nie mają kół.Nie potrzebują gładkiej powie­rzchni, bo nie stykają się z nią bezpośrednio - tłumaczył mu Krasnolud.- Wszystkie samochody jeżdżą na poduszkach po­wietrznych.Drogi służą tylko jako naturalna siatka mapy poka­zująca kierunki.Muszą się ich trzymać, by nie niszczyć prywat­nych gruntów.Nowoczesne drogi buduje się bardzo prosto.Ustawia się rzędy palików i wiadomo, gdzie jest autostrada.Szli niespiesznie, rozglądając się po okolicy.Na lewo z kępy krzaków poderwała się gromada kosów, trzepocząc w górze błękitnymi skrzydłami.- Zbierają się do odlotu - powiedział Krasnolud.- Kosy to zuchwałe ptaki, nie to co skowronki czy drozdy.- Skąd to wszystko wiesz?- Żyjemy z nimi - odparł Krasnolud.- Dzięki temu ich ro­zumiem.Jesteśmy tak blisko, że z niektórymi możemy niemal rozmawiać.Z ptakami jednak nie.Ptaki i ryby są głupie.Ale szopy, lisy, piżmowce i norki są naprawdę jak ludzie.- Rozumiem więc, że mieszkasz w lesie.- W lesie i na polach.Ochrona środowiska to ważny dla nas problem.Dostosowujemy się do warunków, nic nie zmieniamy w przyrodzie, szanujemy każdą formę życia.W przyrodzie nie mamy wrogów.Blake próbował przypomnieć sobie, co usłyszał o Krasnoludach od Danielsa.To dziwny rodzaj małych istot, które polubiły Ziemię nie z powodu zamieszkującej ją ludzkości, ale dla samej planety.Blake przypuszczał, że odnaleźli w nielicznych ocala­łych dzikich mieszkańcach Ziemi prostotę i to im się spodobało.Nie poddając się naciskom, prowadzili niezależne życie, a z drugiej strony zgadzali się na los żebraków, którzy za najpro­stszą pomoc wiązali się niepisanym przymierzem ze swymi do­broczyńcami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript