[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ręce stworzeń, które za życia chodziły na dwóch nogach, zostały przekształcone wwyrastające prosto z łokci płaskie, zębate ostrza.Większe zwierzęta w rodzaju bantha,którego Bane zobaczył w głębi sali, albo rankora w pobliżu postumentu stały sięprawdziwymi machinami wojennymi; miały przyspawane do ramion blasterowe działka ikolczasty pancerz zastępujący skórę.Dzięki poszukiwaniom Hettona Bane wiedział, że technowirus atakował czołowe płatymózgu.Po takim zabiegu ofiary doświadczeń Belii stały się bezmyślnymi automatami,niezdolnymi do wyższych funkcji myślowych ponury los dla każdej inteligentnej istoty.Stworzenia w sali znajdowały się w jeszcze gorszym stanie.W miarę upływu wieków to, copozostało z ich mózgów, żyło dzięki nanogenom technowirusa, ale nieunikniona degradacjaupośledziła ich zdolności motoryczne i przemieniła je w powłóczące kończynami skorupy zprzerdzewiałego metalu.Bane odgadł, że zgromadzona w sali armia musiała kiedyśprzemierzać korytarze i pomieszczenia fortecy, chroniąc ją przed atakami i służąc potrzebomswojej pani.Po śmierci Belii, która zginęła, otruta przez skrytobójców z Zakonu Mecrosa,kiedy zerwała z nimi sojusz, przechadzały się bezmyślnie, pozbawione wskazówek i celu.Wciągu następnych dekad zbierały się stopniowo w tej sali, przyciągane promieniującą zholocronu energią Ciemnej Strony.Były ostatnimi świadkami wielkości swojej pani, która jestworzyła.Kierując się prostym, pierwotnym instynktem, bezradne, a tworzące kiedyś armięBelii technobestie, jedna po drugiej, zgromadziły się w jednym miejscu.W sali panowała martwa cisza, bo struny głosowe nieszczęsnych stworzeń setki lat temuuległy dezintegracji.Słychać było tylko ciche brzęczenie zmechanizowanych stawów ichrobot zardzewiałego metalu o kamienną posadzkę, kiedy zdezorientowane technobestieusiłowały chodzić.Od czasu do czasu stworzenia zderzały się ze sobą z głuchym brzękiem.Wykonując dziwne, nieporadne ruchy, próbowały zająć pozycję jak najbliżej holocronu, ależadna bestia nie ośmieliła się zbliżyć na odległość mniejszą niż trzy metry od postumentu.Stały tam zbite w chaotyczne stado.Wyglądały jak armia żyjących trupów, czekających narozkazy, które nie miały nigdy nadejść.Bane wszedł do sali i wysunął klingę świetlnego miecza.Technobestie zignorowały jegoobecność; zwracały uwagę wyłącznie na holocron.Mistrz Sithów ostrożnie przemykał między bestiami, usiłując ocenić ich liczbę w okolicypostumentu.Pięćdziesiąt? Sto? Policzenie ich okazało się jednak niemożliwe, bo cielska zzardzewiałego metalu i zmumifikowanego ciała miejscami stapiały się w jedną, upiorną masę.Kiedy dotarł do postumentu pośrodku kręgu technobestii, zastygł w bezruchu.Niewiedział, co się stanie, kiedy wyciągnie rękę po holocron.Nie wiedział, czy stworzeniapotraktują go jako nowego pana, czy też może rzucą się na niego z bezmyślną wściekłościążeby ochronić wielbiony przez siebie przedmiot.Istniał tylko jeden sposób, żeby się tegodowiedzieć.Kiedy zacisnął palce na piramidce holocronu, usłyszał nagły hałas; drgnął z zaskoczenia icofnął rękę.Brzmiało to jak jęk dawno zmarłego bóstwa, które właśnie powstawało z grobu.W jednej chwili do życia obudziły się setki zmechanizowanych kończyn.Potwory zaczęły naniego napierać z gniewnym pomrukiem.Bane rozepchnął je we wszystkie strony energią Mocy.W rezultacie kilkanaściepotworów eksplodowało, zmieniając się w niewielkie kawałki poskręcanego metalu.Resztajednak zalała go niczym fala.Kiedy upadł na posadzkę, metalowe stopy tratowały go bezlitości, a wyposażone w klingi ręce cięły, gdzie popadnie.Leżał nieruchomo, rozciągnięty nabrzuchu.Na szczęście ataki nie zdołały przebić chitynowej skorupy pancerza z orbalisków.Bane odwrócił się wreszcie na plecy i zaczął siec na oślep klingą świetlnego miecza.Zakażdym razem odcinał jakiś fragment bestii, ale nie usłyszał jęków bólu ani nie zobaczyłpłynącej krwi zmumifikowane ciało jego przeciwników odpadło przed wieloma wiekami.Jedynymi odgłosami towarzyszącymi walce były stękania z wysiłku Ciemnego Lorda i brzękspadającego na kamienną posadzkę metalu.Od czasu do czasu tu i ówdzie strzelała fontannaiskier.Technobestie były napędzane wściekłością, ale poruszały się wolno i niezgrabnie.Zwycięskie ciosy Bane a szybko oczyściły teren przed nim i teraz mógł się już zerwać nanogi.Mistrz Sithów stanął naprzeciwko muru nacierających na niego potworów, więc posłałmiędzy nie potężną błyskawicę.Wyładowania zatańczyły na metalowych cielskach, ananotechnika, która ożywiała ich metalowe szkielety i umożliwiała im wykonywanie ruchów,uległa zniszczeniu w ogniu.W jednej chwili kilkunastu przeciwników Bane a zwaliło się zmetalowych nóg, żeby nigdy więcej nie powstać.Mistrz Sithów poczuł nagle silny cios w plecy to metalowy rankor posłał go łukiem wpowietrze jednym zamachem potężnej, grubej jak maczuga łapy.Bane zderzył się twarzą zczymś, co mogło być kiedyś istotą ludzką.Technobestia otworzyła paszczę i zionęła muprosto w twarz chmurą niewielkich metalowych zarodników.Bane rozproszył je dmuchnięciem i przeciął stworzenie z góry na dół od ramienia dobiodra.Wyczuł jednak, że technowirusy przeniknęły do jego organizmu.Nanogenowezarodniki wędrowały właśnie do mózgu, żeby pochłonąć płaty czołowe i rozpocząć procesprzekształcania go w bluznierstwo, które nie było ani robotem, ani żywą istotą.Zanim zdążył uwolnić energię Mocy, żeby zlikwidować zagrożenie, poczuł gorąco idomyślił się, że to orbaliski uwolniły palące środki chemiczne, żeby zniszczyćmikroskopijnych najezdzców.Mózg mu płonął, bo serce pompowało palący środekchemiczny przez tętnicę szyjną do jego komórek.Bane wyczuł, że pod wpływem tego żarunanogeny giną niemal natychmiast.Wykorzystując ból głowy do podsycenia swojej wściekłości, Bane odwrócił się i skoczyłdo rankora.Jednym machnięciem klingi świetlnego miecza odciął mu obie metalowe nogi.Laserowe działka w łapach stworzenia wycelowały w Bane a i dały ognia, ale minęło ponaddwieście lat od stworzenia technobestii, więc ogniwa energetyczne straciły moc i zamiastspodziewanego huku eksplozji, z działka wydobyło się tylko ledwo słyszalne szczęknięcie.Tors technorankora runął z grzechotem na posadzkę, ale w stronę Mistrza Sithów cały czaswyciągały się jego szpony.Bane musiał odskoczyć do tyłu, żeby odciąć łapy bestii w stawachbarkowych.Po pokonaniu przeciwnika posłużył się Mocą, żeby zdezintegrować dwie stojące najbliżejniego technobestie.Po chwili poczuł, że coś go uderzyło w stopę.Spojrzał w dół i stwierdził,że na jego bucie zacisnęły się szczęki rankora, który próbuje odgryzć mu nogę.Kolejny razprzed nieszczęściem ochronił go pancerz z orbalisków.Bane odciął rankorowi łeb i z ulgąstwierdził, że metalowe stworzenie na dobre znieruchomiało.W ogromnej sali nadal tłoczyły się dziesiątki technobestii; napierały na niego zewszystkich stron naraz.Bane zdawał sobie sprawę, że nie mogą mu zrobić krzywdy, alewiedział także, że potwory nie spoczną, dopóki nie posieka ich wszystkie swoim mieczem.Rzez trwała ponad godzinę.Mistrz Sithów odcinał jedną po drugiej kończynyprzeciwników.Moc mu pomagała zachowywać sprawność rąk, nóg, ramion i pleców.Trzykrotnie podczas walki pozwolił sobie na utratę koncentracji, może z powodudenerwującego milczenia siekanych na kawałki przeciwników
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|