[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pomiędzy nimi była tylko stojąca, porośnięta rzęsą woda i drzewa, w większości martwe, choć kilka miało jeszcze na szczycie zielone kępy liści.Słyszała kumkanie żab, i nigdzie nie było żadnego wzgórza.Ze zwykłego podmokłego lasu trafiła na bagno, z deszczu pod rynnę.Odwróciła się, spojrzała za siebie, nie potrafiła jednak powiedzieć, w którym miejscu weszła w to piekło.Gdyby pomyślała, oznaczyła miejsce, z którego ruszyła, czymś jaskrawym, choćby kawałkiem okropnego, starego podartego płaszcza przeciwdeszczowego, mogłaby próbować wrócić.Nie pomyślała o tym jednak - i tyle.“Przecież możesz przynajmniej spróbować - tłumaczyła sobie.- Znasz mniej więcej kierunek, w którym powinnaś iść”.Może tak, może nie, ale Trisha nie miała zamiaru powtarzać błędu, z powodu którego w ogóle znalazła się w tej sytuacji.Spojrzała przed siebie.Względnie suchych wysepek w bagnie było sporo, słońce odbijało się w stojącej pomiędzy nimi wodzie.Nie brakowało też drzew, których mogłaby się przytrzymać.No i bagno musiało się gdzieś kończyć, prawda?“To szaleństwo choćby myśleć o tym”.Jasne.Sama sytuacja jest szalona.Trisha nie ruszała się jeszcze przez chwilę.Myślała o Tomie Gordonie i o tym, jak Tom specjalnie nieruchomieje, jak stoi na stanowisku, obserwując któregoś z chwytających Czerwonych Skarpet, Hatteberga lub Yeriteka, i czekając, aż dadzą mu znak.Stał nieporuszony (i ona teraz stała tak jak Tom), i ten bezruch wydawał się promieniować z jego ramion, otulać go jak płaszcz, a potem Gordon przyjmował pozycję i narzucał.“Ma w żyłach wodę z lodem” - powtarzał tata.Bardzo pragnęła wydostać się stąd, przede wszystkim z tego okropnego bagna, a potem z tego okropnego lasu, pragnęła wrócić tam, gdzie są ludzie, sklepy, centra handlowe i gdzie przyjazny pan policjant wskazuje ci drogę, jeśli się zgubiłaś, i wydawało jej się, że ma na to szansę.Jeśli będzie dzielna.Jeśli w jej żyłach płynie choć odrobina dobrej, starej wody z lodem.Trisha poruszyła się wreszcie.Zdjęła drugi but, związała sznurowadła obu i przewiesiła je przez szyję, tak że przypominały ciężarki starego zegara.Przez chwilę wahała się nad skarpetkami, ale postanowiła zostawić je na nogach - był to swego rodzaju kompromis (przez głowę przeleciało jej słowo: “zabezpieczenie”).Podwinęła nogawki dżinsów do kolan, wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze z płuc.- McFarland odchyla ramię, McFarland narzuca - powiedziała.Poprawiła czapeczkę Czerwonych Skarpet i obróciła ją daszkiem do tyłu, bo tak było fajniej, po czym ruszyła przed siebie.Przestępowała z wysepki na wysepkę ostrożnie i rozważnie, od czasu do czasu podnosząc głowę, wybierając sobie kolejne punkty orientacyjne i podążając w ich kierunku, dokładnie tak, jak to robiła wczoraj.“Tylko że dziś nie wpadnę w panikę, nie będę biec na ślepo - myślała.- Dziś w moich żyłach płynie woda z lodem”.Minęła godzina, a potem druga.Ziemia pod jej nogami nie twardniała bynajmniej, wręcz przeciwnie, robiła się coraz bardziej grząska, w końcu pozostało tylko bagno i rozrzucone tu i ówdzie pagórki.Trisha przechodziła z jednego na drugi, tam gdzie mogła, przytrzymując się gałęzi i krzaków, gdzie indziej rozpościerając szeroko ramiona niczym tancerka na linie.Dotarła wreszcie na miejsce, gdzie nie było żadnego pagórka, na który mogłaby choćby przeskoczyć.Wahała się przez chwilę, zacisnęła zęby i weszła do stojącej wody, płosząc setki unoszących się na jej powierzchni owadów.Poruszona woda, która nie sięgała jej do kolan, śmierdziała słodkim rozkładem.Trisha deptała po czymś, co wydawało jej się chłodną, nierówną galaretą.Na powierzchni wody pojawiły się żółtawe bąble, w których wirowały czarne kawałki nie wiadomo czego.- Obrzydliwe - jęknęła, kierując się w stronę najbliższego garbu.- Obrzydliwe, obrzydliwe, obrzydliwe.Parła przed siebie chwiejnymi krokami, z których każdy kończył się szarpnięciem, kiedy próbowała wyciągnąć ugrzęzła w wodzie stopę.Próbowała nie myśleć o tym, co się zdarzy, gdy noga utkwi jej na dobre w świństwach na dnie, a ona zacznie się zapadać w bagno.- Obrzydliwe, obrzydliwe, obrzydliwe - powtarzała raz po raz, aż stało się to dla niej czymś w rodzaju zaklęcia.Pot ściekał jej po twarzy wielkimi ciepłymi kroplami, szczypał w oczy.Świerszcze darły się na jednej, przeraźliwie wysokiej nucie.Ze wzgórka, który miał się stać jej następnym przystankiem, zeskoczyły trzy żaby, jedna po drugiej, plum, plum, plum.- a gdzie Buweiser? - spytała i uśmiechnęła się słabo.W żółto-czarnej, otaczającej ją mazi pływały tysiące kijanek.Kiedy na nie patrzyła, nadepnęła nagle na coś twardego i śliskiego, może gałąź? Przeszła nad nią jakoś i dotarła do pagórka.Dysząc ciężko, wspięła się nań i przede wszystkim obejrzała ociekające mazią stopy i łydki, spodziewając się znaleźć na nich mnóstwo pijawek albo czegoś jeszcze gorszego, nie było jednak nic, a przynajmniej niczego nie znalazła, niemniej upaprała się aż po kolana.Zdjęła skarpetki, całe czarne; biała skóra pod nimi wyglądała bardziej jak skarpetki niż same skarpetki.Wydało jej się to tak zabawne, że wybuchnęła histerycznym śmiechem.Podparła się na łokciach, odrzuciła głowę do tyłu i wręcz wyła ze śmiechu, choć wcale nie chciała się tak śmiać, nie chciała śmiać się (śmiechem szaleńca) jak idiotka, ale przez dłuższy czas po prostu nie mogła przestać.Uspokoiła się wreszcie, włożyła skarpetki i wstała.Przyglądała się czekającej ją drodze, osłaniając oczy rękami, dostrzegła charakterystyczne drzewo z grubą niższą gałęzią, odłamaną i zanurzoną w wodzie, i zdecydowała, że będzie ono jej kolejnym celem.- McFarland odwodzi rękę, McFarland narzuca - powiedziała zmęczonym głosem, ruszając przed siebie.Nie myślała już o jagodach, chciała po prostu wydostać się z tego bagna w jednym kawałku.Jest taka chwila, w której, zdani sami na siebie, ludzie przestają żyć, a starają się zaledwie przeżyć.Ciało, które wykorzystało wszystkie dostępne źródła energii, zaczyna korzystać z własnych zapasów.Powoli przestaje się myśleć
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|