[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Serio? - pytam.- Myślałem że tu będę spał.Mam kanapę, własną ubikację.- Ależ, panie Gump! - oburza się panna Hudgins.- Skądże znowu! Pan Bonzosky prosił mnie, żebym znalazła dla pana odpowiednie lokum na Piątej Alei.Takie, w którym mógłby pan podejmować gości.- Ja? Podejmować gości? Jakich gości?- Różnych - mówi panna Hudgins.- To co, będzie pan gotów do drogi za.powiedzmy, za jakieś pół godzinki?- Pewnie.Już jestem gotów.A jak się dostaniemy na tę Piątą Aleję? - pytam.- Jak to jak? - dziwi się moja sekretarka.- Pańską limuzyną, oczywiście.Po chwili jesteśmy na ulicy i wsiadamy do wielkiej czarnej limuzyny.Myślę sobie: kurde, taki długi wóz w życiu nigdzie nie skręci, ale okazuje się że kierowca, któremu na imię Eddie, to bardzo zdolny chłopak.Tak sprytnie laseruje po chodnikach, między taksówkami i po jezdni, że po kilku minutach - rozpędziwszy ludzi na Madison Avenue - zajeżdża na miejsce.Budynek, przed którym stajemy to wielkie gmaszysko z białego marmuru, z markizą nad drzwiami i portierem w drzwiach.Portier ma na sobie uniform, taki jak na starych filmach.Na ścianie na zewnątrz pisze “Helmsley Palace”.Domyślam się że to nazwa budynku.W wejściu mijamy się z wyfutrzoną kobietą, która idzie z pudlem na spacer.Kobieta gapi się na nas podejrzliwie, a potem mierzy mnie od czubka nogi do czubka głowy - i nie dziwota, bo wciąż ubrany jestem w strój Goliata.Wysiadamy z windy na osiemnastym piętrze.Panna Hudgins wyciąga klucz i.o kurde, aż nie wierzę własnym oczom, wchodzimy do pałacu! Kryształowe żyrandolfy, ogromne lustra w złotych ramach, na ścianach malowidła.Dalej kominki, eleganckie meble, stoliki, na nich książki z lustracjami.Drewniana biblioteczka, na podłodze piękne dywany, w rogu barek.- Chce pan obejrzeć sypialnię? - pyta mnie panna Hudgins.Z wrażenia nie mogłem wydukać ani słowa, więc nic nie powiedziałem tylko kiwłem łbem.Przeszliśmy do sypialni i mówię wam: to dopiero było coś! Przykryte kapą łóżko dla wielkoluda, kominek, wbudowane w ścianę telepudło.Panna Hudgins mówi że można na nim oglądać sto kanałów.Łazienka też dech zatyka: marmurowe podłogi, złote krany i schowany za szklaną taflą prysznic, z którego woda leci na wszystkie strony.Są nawet dwa kible, tyle że jeden wygląda jakoś nietypowo.- Co to? - na wszelki pytam się panny Hudgins.- Bidet - ona na to.- A co się do niego robi? Nawet nie ma deski - mówię.Panna Hudgins waha się przez chwilę.- Lepiej niech pan korzysta z tego drugiego - mówi wreszcie.- O bidetach porozmawiamy kiedy indziej.Muszę przyznać że chałupa robiła wrażenie.- Myślę, że prędzej czy później spotka pan tę miłą panią, która jest właścicielką budynku - powiada moja sekretarka.- Nazywa się Leona Helmsley i przyjaźni się z panem Bonzoskym.Następnie panna Hudgins powiedziała że musimy się wybrać na zakupy po ubranie, “które byłoby godne prezesa działu w firmie pana Bonzosky'ego”.No dobra.Prowadzi mnie do sklepu o nazwie “Mr.Squeegee's”.W drzwiach wita nas pan Sąueegee we własnej osobie - mały łysy grubas z wąsami jak Hitler.- A, pan Gump.Oczekiwałem pana.Pan Squeegee dwoi się i czworzy, pokazuje dziesiątki garniturów, marynarek i spodni, różne kroje i materiały, krawaty, a nawet skarpety i majty.Za każdym razem jak coś mi się podoba, panna Hudgins kręci nosem.- Nie, to zupełnie nie pasuje - mówi i wybiera coś zupełnie innego.Wreszcie pan Sąueegee ustawia mnie przed lustrem i bierze miarę na spodnie.- No, no, ależ z pana wspaniały okaz samca - mówi.- Nie da się tego ukryć! - wtrąca panna Hudgins.- A swoją drogą, panie Gump.po której stronie się pan nosi?Za chiny nic nie kapuję.- Po której stronie czego?- Czy nosi się pan po prawej czy lewej? - pyta pan Sąueegee.W dalszym ciągu nic nie kapuję.- I po tej i po tej - mówię.- Po prostu się noszę i już.- No tak, hm.- on na to.- Ale.- Niech pan szyje na dwie strony - radzi mu panna Hudgins.- Widać pan Gump lubi pogrywać w kieszonkowy bilard.- W porządku - zgadza się krawiec.Nazajutrz Eddie przyjechał pod dom limuzyną i zawiózł mnie do biura.Ledwo weszłem, kiedy do gabinetu wpada Ivan Bonzosky i mówi:- Zapraszam cię później na obiad.Chcę ci kogoś przedstawić.Przez cały ranek podpisywałem jakieś papiery co mi znosiła panna Hudgins.Pewnie podpisałem ze dwadzieścia czy trzydzieści różnych świstków, do paru nawet zajrzałem, ale zupełnie nie mogłem się pokapować o co w nich chodzi.Koło południa brzuch mi się rozburczał jak sto diabłów i zaczęłem marzyć o maminej zapiekance z krewetków.Brakowało mi mamy i jej kuchni.Niedługo później zjawia się Ivan i mówi że pora ruszać na obiad.Jedziemy limuzyną do restaurancji “The Four Seasons”.Kelner zaprowadza nas do stolika, przy którym siedzi wysoki chudziak w garniturze i szczerzy się jak jakiś wilk czy co.- Chciałbym ci przedstawić mojego przyjaciela - mówi do mnie Ivan.Przyjaciel wstaje i wyciąga łapę.Nazywa się Mike Mulligan.Okazuje się że Ivan Bonzosky prowadzi z Mulliganem interesy.Mulligan jest maklerem, ale handluje tylko takimi obligacjami, które - jak powiada - przynoszą duży zysk, a w razie niepowodzenia ogromne straty.Widać lubi ryzyko - w przeciwieństwie do mnie, bo ja tam nie jestem żaden ryzyk-fizyk.W każdem razie domyślam się że ten Mulligan to duża szyszka.Po wstępnych uprzejmościach Ivan z Mulliganem przechodzą do sedna rzeczy.- A więc, Gump - powiada Bonzosky - raz na jakiś czas Mike do ciebie zadzwoni i poda ci nazwę jakiegoś przedsiębiorstwa.Chciałbym, żebyś ją zapisał na kartce.Na wszelki wypadek, żeby nie było żadnych pomyłek, Mike przeliteruje ci nazwę.Po zakończeniu rozmowy przekaż kartkę pannie Hudgins.Ona będzie wiedziała, co z nią zrobić.- Tak? A co? - pytam.- Im mniej wiesz, tym lepiej - mówi Ivan.- Czasem z panem Mulliganem wyświadczamy sobie drobne przysługi.Na przykład, zdradzamy sobie sekrety.Rozumiesz?Puszcza do mnie wielkie oko.Myślę sobie: kurde balas, coś mi w tym wszystkim śmierdzi! Właśnie zamierzam im to powiedzieć, kiedy nagle Ivan tak mnie zaskakuje że mi szczęka opada na kolana.- Zastanawiałem się, Gump, nad twoją pensją.Należy ci się przyzwoite wynagrodzenie.Takie żebyś mógł posyłać syna do dobrej szkoły i czuł się finansowo zabezpieczony.Co myślisz o sumie dwustu pięćdziesięciu tysięcy rocznie?Co myślę? Nic.Zamurowało mnie.Owszem, dawno temu całkiem sporo zarabiałem, ale dwieście pięćdziesiąt tysięcy to naprawdę kupa szmalu jak dla idioty.Przez chwilę siedziałem bez słowa, a potem skinęłem makową.Że niby się zgadzam.- W porządku - ucieszył się Ivan Bonzosky.- Więc umowa stoi.A pan Mike Mulligan tylko się uśmiechnął jak głodna pchła na widok tłustego kota.Przez następnych parę miesięcy zasuwam jak mały parowozik.Łapa niemal mi odpada od podpisywania dokumentów dotyczących fuzji, kupna, wykupna, wyprzedaży, opcji takich, siakich i nijakich.Któregoś dnia natykam się w holu na Ivana.Idzie i rechocze jak kto głupi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|