[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Kto przyprowadził tam któregoś popołudnia Michaelisa, tego komisarz dobrze niepamiętał.Miał wrażenie, że musiał to być pewien poseł do parlamentu, znakomitego rodu, ale o niekonwencjonalnychsympatiach, które stanowiły stały przedmiot dowcipów w pismach humorystycznych.Znakomitości i nawet zwykłesezonowe sławy wprowadzały swobodnie jedna drugą do owej świątyni ciekawości starej kobiety, ciekawości, która niemiała w sobie nic podłego.Nigdy nie było wiadomo, kogo się tam za stanie na rozmowie z panią domu wpółodosobnieniu, za parawanikiem ze spłowiałego niebieskiego jedwabiu w złoconych ramkach, tworzącym zacisznykącik dla szezlonga i paru foteli w wielkim salonie, gdzie rozbrzmiewał gwar głosów i grupki osób siedziały lub stały wświetle sześciu wysokich okien.Michaelis stał się przedmiotem zwrotu w opinii publicznej, tej samej opinii, która przed laty przyklasnęła niezwykłejsurowości wyroku dożywotniego więzienia, który wydano na niego za udział w dość szaleńczej próbie odbicia kilkuwięzniów z karetki policyjnej.Spiskowcy planowali zastrzelenie koni i obezwładnienie konwojentów.Niestety,zastrzelony został także jeden z policjantów.Pozostawił żonę i troje małych dzieci, i śmierć tego człowieka wywołała wcałym państwie, jak długie i szerokie w państwie, w którego obronie i ku chwale którego giną przecież ludziecodziennie, uważając to za swój obowiązek wybuch wściekłego oburzenia i zajadłej, nieubłaganej litości dla ofiary.Trzech prowodyrów powieszono.Michaelis, młody i smukły, z zawodu ślusarz uczęszczający z zapałem do szkółwieczorowych, nie wiedział nawet, że ktoś został zabity, ponieważ rolą wyznaczoną jemu i paru innym było sforsowaniedrzwi z tyłu karetki.Kiedy go aresztowano, miał w jednej kieszeni pęk wytrychów, w drugiej masywne dłuto, a w rękukrótki łom: ani mniej, ani więcej niż włamywacz.%7ładen włamywacz nie dostałby jednak tak surowego wyroku.Zmierćpolicjanta zmartwiła go w głębi duszy, ale martwił się także niepowodzeniem spisku.Obu tych uczuć nie ukrywał przedrodakami zasiadającymi na ławie przysięgłych, i ten rodzaj skruchy wydał się tłumom zapełniającym salę sądowąoburzająco niedoskonały.Sędzia ogłaszając wyrok skomentował z przejęciem zdeprawowanie i cynizm młodegowięznia.To było przyczyną bezpodstawnego rozgłosu jego skazania; rozgłos jego zwolnieniu nadali z nie lepszych przyczyn ludzie,którzy pragnęli wykorzystać uczuciowy aspekt jego uwięzienia czy to dla własnych celów, czy też bez wyraznego celu.Pozwolił im na to w niewinności serca i prostocie ducha.Nic, co działo się z nim osobiście, nie miało znaczenia.Podobnybył do owych świątobliwych ludzi, którzy zatracają własną osobowość w kontemplacji swojej wiary.Jego idee nie miałycharakteru przekonań.Były niedostępne rozumowaniu.Stanowiły wraz ze wszystkimi swoimi sprzecznościami iniejasnościami niezłomne, humanitarne credo, które wyznawał raczej, niż głosił, z upartą łagodnością, z uśmiechemspokojnej pewności na ustach, spuszczając czyste, niebieskie oczy, ponieważ widok ludzkich twarzy mącił jegorozwinięte w samotności natchnienie.W tej to charakterystycznej postawie, budzącej litość groteskową i nieuleczalnąotyłością, którą musiał wlec ze sobą do końca życia jak galernik swoją kulę, komisarz policji ujrzał zwolnionegowarunkowo apostoła w uprzywilejowanym fotelu za owym parawanikiem.Siedział u wezgłowia szezlonga starej damy imówił głosem łagodnym i cichym, nieskrępowany jak małe dziecko i mający w sobie coś z wdzięku dziecka ujmującego wdzięku ufności.Ufny w przyszłość, której tajemne drogi objawiły mu się w czterech murach znanegozakładu penitencjarnego, nie miał powodu patrzeć na kogokolwiek podejrzliwie.Jeśli nawet nie zdołał dać wielkiej iciekawej damie zbyt jasnego wyobrażenia o tym, do czego świat zmierza, udało mu się bez wysiłku zaimponować jejswoją pozbawioną goryczy wiarą, rzetelnością swojego optymizmu.Pewna prostota myślenia bywa wspólna spokojnym duszom po obu końcach drabiny społecznej.Wielka da ma byłana swój sposób prostoduszna.Poglądy i wiara Michaelisa nie miały w sobie nic, co by ją szokowało czy przerażało,ponieważ osądzała je z wyżyn swojej pozycji.Można powiedzieć, że człowiekowi tego rodzaju łatwo było zdobyć jejwspółczucie.Sama nie była kapitalistką wyzyskiwaczką, stała niejako ponad grą warunków ekonomicznych.Była teżogromnie skłonna do litości dla bardziej oczywistych form ludzkiej nędzy właśnie dlatego, że sama nie znając ichzupełnie, musiała przekładać swoje wyobrażenie o nich w kategorie cierpienia duchowego, aby móc pojąć ichokrucieństwo.Komisarz pamiętał doskonale rozmowę tych dwojga.Przysłuchiwał się jej w milczeniu.Była na swójsposób równie podniecająca, a nawet wzruszająca w swojej z góry wiadomej bezskuteczności, jak próby duchowegoporozumienia między mieszkańcami odległych planet.Ale to groteskowe wcielenie humanitarnej pasji przemawiałojakoś do wyobrazni
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|