[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Dokumencik pójdzie do akt.- Rumata oddal mu papier.Dozorca obracał go w rękach przyglądając się pieczęciom, potem rzeki z zachwytem:- Jak to ludzie potrafią pisać? Stań sobie, panie, tu z boczku, zaczekaj, my na razie mamy robotę.Ej, a gdzie ten znów się podział?Mnisi zaczęli się rozglądać, szukając winowajcy.Rumata odszedł na bok.Oni tymczasem wytaszczyli kata zza zbiornika, rozciągnęli go na ziemi i jęli tłuc skrupulatnie, ale bez nadmiernego okrucieństwa.W pięć minut później ukazał się wysłany mnich, ciągnąc za sobą na sznurze chudego, siwego jak gołąb starca w ciemnej odzieży.- O, jest Budach, to właśnie on! - już z daleka wołał radośnie mnich.- l wcale nie był na palu, zdrów Budach i cały! Troszkę tylko osłabł, widać już dawno siedzi bez jedzenia.Rumata podszedł do nich, wyrwał postronek z rąk mnicha i zdjął starcowi pętlę z szyi.- Pan jest Budach Irukański? - zapytał.- Tak - odrzekł starzec patrząc na niego spod brwi.- Jestem Rumata, niech pan idzie za mną i stara się nie zostawać w tyle.- Odwrócił się do mnichów: - Chwała Panu.Dozorca wyprostował grzbiet i opuściwszy pałkę odpowiedział lekko zdyszanym głosem: - l ja go chwalę.Rumata spojrzał na Budacha i zobaczył, że starzec czepia się ściany nie mogąc utrzymać się na nogach.- Słabo mi - rzekł z bolesnym uśmiechem.- Wybacz, szlachetny panie.Rumata wziął go pod rękę i poprowadził.Gdy mnisi zniknęli z pola widzenia, zatrzymał się, wyjął z fiolki tabletkę sporaminy i podał Budachowi.Starzec spojrzał na niego pytająco.- Proszę to zażyć - wyjaśnił Rumata.- Od razu poczuje się pan lepiej.Budach, wciąż jeszcze opierając się o ścianę, wziął tabletkę, obejrzał, powąchał, uniósł krzaczaste brwi, wreszcie położył ją na języku i posmakował.- Niech pan przełknie - uśmiechnął się Rumata.Budach posłucha).- M-m-m.Sądziłem, że wiem wszystko o lekarstwach.- Umilkł badając swoje wrażenia.- M-m-m! -powtórzył.- Ciekawe! Suszona śledziona odyńca Y? Chociaż nie, nie ma zgniłego smaku.- Chodźmy - ponaglił Rumata.Przebyli korytarz, potem schody, potem jeszcze jeden korytarz, jeszcze jedne schody, l tu Rumata stanął nagle jak wryty.Znajomy basowy ryk napełnił sklepienia więzienne.Gdzieś w najgłębszych zakamarkach podziemi wrzeszczał opętańczo sypiąc potwornymi przekleństwami, lżąc Boga, wszystkich świętych, moce piekielne, Święty Zakon, don Rebę i w ogóle cały świat - serdeczny przyjaciel Rumaty, baron Pampa don Bau-no-Suruga-no-Gatta-no-Arkanara.A jednak złapali barona, pomyślał Rumata ze skruchą.Na śmierć o nim zapomniałem.On by o mnie nie zapomniał.Szybko zdjął z ręki dwie bransolety, wsunął na chude ręce doktora Budacha i rzekł:- Niech pan wyjdzie na podwórze, byle tylko nie za bramę.Proszę zaczekać gdzieś z boku.Jeśli będą się pana czepiali, niech pan pokaże bransolety i zachowuje się hardo.Baron Pampa ryczał jak statek atomowy w polarnej mgle.Gromkie echo toczyło się pod sklepieniami.Ludzie w korytarzach zastygli otworzywszy gęby i nasłuchiwali niemal ze czcią.-Ten i ów żegna) się dużym palcem, odpędzając złego ducha.Rumata zbiegł dwa piętra w dół, zwalając z nóg napotykanych mnichów, pochwami mieczy utorował sobie przejście w tłumie absolwentów i kopnięciem otworzył drzwi celi, już prawie wyskakujące z zawias od tego ryku.W chybotliwym świetle pochodni ujrzał swego przyjaciela Pampę: olbrzymi, goluteńki baron wisiał rozpięty na ścianie głową w dół.Twarz miał prawie czarną od nabiegłej krwi.Przy kulawym stoliku, zatykając palcami uszy, siedział zgarbiony urzędnik, a lśniący od potu kat, przypominający czymś dentystę, szczękał narzędziami grzebiąc w blaszanej miednicy.Rumata starannie zamknął za sobą drzwi, zbliżył się z tyłu do kata i trzasnął go w potylicę rękojeścią miecza.Kat okręcił się wokół własnej osi, złapał się za głowę i wylądował w miednicy.Rumata wyciągnął miecz z pochwy i rozrąbał na pól stolik z papierami, przy którym kulił się urzędnik.Wszystko było w porządku.Kat siedział w miednicy bekając z cicha, urzędnik czmychnął na czworakach z godną podziwu chyżością i przyległ w kącie.Rumata podszedł do barona, który z radosnym zaciekawieniem spoglądał na niego z odwrotnej pozycji, chwycił za łańcuchy krępujące mu nogi i dwoma szarpnięciami wyrwał je ze ściany.Następnie z wielką ostrożnością postawił go na podłodze.Baron milczał znieruchomiały w jakiejś dziwnej pozie, potem z całej siły targnął łańcuchami i oswobodził ręce.- Oczom własnym nie wierzę - zahuczał przewracając nabiegłymi krwią oczami - czy to naprawdę pan, mój szlachetny przyjacielu?! Nareszcie pana znalazłem!- Tak, to ja - odpowiedział Rumata.- Chodźmy stąd, mój drogi, to nie miejsce dla pana.- Piwa! Gdzieś tu było piwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|