Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.CO TO JEST TO ZIELONE?Oberżysta spojrzał na etykietę.- Piszą, że to Melonowe Brandy- odparł z powątpiewaniem.- I jesz­cze, że robią je jacyś mnisi według starożytnej receptury.SPRÓBUJĘ.Barman zerknął na rząd pustych kieliszków na ladzie.W niektórych pozostały resztki owocowej sałatki, wisienki na patyczkach i małe pa­rasolki z bibułki.- Jest pan pewien, że nie ma pan dosyć? - zapytał.Martwiło go trochę, że nie dostrzega twarzy klienta.Kieliszek z krystalizującym się na ściankach napojem zniknął pod kapturem, by po chwili wysunąć się pusty.NIE.CO TO JEST TO ŻÓŁTE Z SZERSZENIAMI W ŚRODKU?- Piszą, że Kordiał Wiosenny.Podać?TAK A POTEM TO NIEBIESKIE ZE ZŁOTYMI CĘTKAMI.- Ehm.Stary Prochowiec?TAK.A POTEM Z DRUGIEGO RZĘDU.- O który trunek panu chodzi?O WSZYSTKIE.Obcy siedział sztywno wyprostowany, a kieliszki ze swym ładunkiem syropu i rozmaitej roślinności znikały pod kapturem, jakby podawa­ne na taśmie produkcyjnej.To jest to, myślał oberżysta.To styl, to szansa, że kupię sobie czer­woną marynarkę, może postawię na barze misę małpich orzeszków i parę korniszonów, powieszę na ścianach kilka luster, wymienię tro­ciny na podłodze.Porwał wilgotną od piwa ścierkę i entuzjastycznie przetarł ladę, rozmazując krople z kieliszków w tęczową plamę, która przeżarła po­liturę.Ostatni ze stałych klientów wcisnął na głowę kapelusz i wytoczył się na ulicę, bełkocząc coś pod nosem.NIE WIDZĘ SENSU, oświadczył przybysz.- Słucham?CO WŁAŚCIWIE POWINNO SIĘ ZDARZYĆ?- A ile drinków wypiłeś, przyjacielu?CZTERDZIEŚCI SIEDEM.- W takim razie praktycznie wszystko - odparł barman.A ponie­waż znał się na swoim fachu i wiedział, czego oczekują klienci pijący samotnie do świtu, zaczął polerować ścierką kieliszki i zapytał: - Ko­bieta cię wyrzuciła, co?SŁUCHAM?- Zalewasz smutki, prawda?NIE MAM SMUTKÓW.- Nie, pewno, że nie.Zapomnij, że o tym wspominałem.- Parę razy energicznie przetarł kieliszek.- Pomyślałem tylko, że czasem przyje­mnie jest z kimś pogadać.Obcy milczał przez chwilę, wyraźnie zamyślony.Wreszcie powie­dział:CHCESZ ZE MNĄ POROZMAWIAĆ?- Tak.Jasne.Potrafię dobrze słuchać.NIKT JESZCZE NIGDY NIE CHCIAŁ ZE MNĄ ROZMAWIAĆ.- Paskudna sprawa.I WIESZ? NIGDY NIE ZAPRASZAJĄ MNIE NA PRZYJĘCIA.- Fatalnie.WSZYSCY MNIE NIENAWIDZĄ - KAŻDY, BEZ WYJĄTKU.NIE MAM ŻADNYCH PRZYJACIÓŁ.- Każdemu przyda się przyjaciel - wygłosił mądrą sentencję bar­man.MYŚLĘ.- Tak?MYŚLĘ, ŻE MÓGŁBYM SIĘ ZAPRZYJAŹNIĆ Z TĄ ZIELONĄ BUTELKĄ.Oberżysta pchnął ośmiokątną butlę przez bar.Śmierć złapał ją i prze­chylił nad kieliszkiem.Krople cieczy zadzwoniły o szkło.PIJANY MYŚLISZ JESTEM JA, CO?- Obsługuję każdego, kto potrafi ustać prosto dwa razy na trzy -zapewnił oberżysta.I MASZ ABSSORULUTNĄ RRACJĘ.ALE JA.Gość znieruchomiał z palcem wystawionym do góry.CO TAKIEGO MÓWIŁEM?- Że mam cię za pijanego.AHA.TAK.AALE MOGĘ WYCZTRZEŻWIEĆ JAK TYLKO ZECHCZĘ.TO JEST EKSZPER.MENT.A TERAZ ŻŻYCZĘ SOBIE JE­SZCZE POEKSZ.POEKSZPERYMENTOWAĆ Z POMARAŃCZOWĄ BRANDYOberżysta westchnął i zerknął na zegar.Bez wątpienia właśnie zara­biał dużo pieniędzy, zwłaszcza że obcy nie wyglądał na pedanta, który obrazi się z powodu nieco podwyższonego rachunku albo niedokładności w wy­dawaniu reszty.Ale było już późno.Tak późno, że robiło się wcześnie.Poza tym samotny klient miał w sobie coś niepokojącego.Goście w Załatanym Bębnie często pili tak, jakby kolejny dzień miał już nie nadejść, jednak po raz pierwszy oberżysta odnosił wrażenie, że mogą mieć rację.NO I CO JEST JESZCZE PRZEDE MNĄ? JAKI TO WSZYSTKO MA SENS? O CO W OGÓLE W TYM CHODZI?- Nie mam pojęcia, przyjacielu.Myślę, że powinieneś się porządnie wyspać.Od razu poczujesz się lepiej.WYŚPIĘ? SEN? NIGDYNIE SYPIAM.JESTEM WRĘCZ.JAK TO MÓWIĄ.PRZYSŁOWIOWY Z TEGO POWODU.- Każdy potrzebuje snu.Nawet ja - zasugerował barman.NIENAWIDZĄ MNIE.- Tak, już mówiłeś.Ale jest za piętnaście trzecia.Klient odwrócił się chwiejnie i rozejrzał po pustej sali.NIKOGO TU NIE MA, TYLKO TY I JA, zauważył.Oberżysta podniósł klapę, wyszedł zza baru i pomógł gościowi zejść z wysokiego stołka.NIE MAM ŻADNYCH PRZYJACIÓŁ.NAWET KOTY UWAŻAJĄ, ŻE JESTEM ZABAWNYDłoń wystrzeliła do przodu i zanim oberżysta odciągnął jej właści­ciela od baru, zdążyła pochwycić butelkę likieru Amanita.Gospodarz nie rozumiał, jak ktoś tak chudy może być taki ciężki.WCALE NIE MUSZĘ SIĘ UPIJAĆ, CHYBA POWIEDZIAŁEM.DLACZEGO LUDZIE LUBIĄ SIĘ UPIJAĆ? CZY TO ZABAWA?- To im pomaga zapomnieć o życiu, przyjacielu.A teraz oprzyj się o ścianę, a ja otworzę drzwi.ZAPOMNIEĆ O ŻYCIU.HA HA.- Wpadnij znowu, kiedy tylko przyjdzie ci ochota.Nie zapomnij.NAPRAWDĘ CHCIAŁBYŚ MNIE TU ZNOWU ZOBACZYĆ?Oberżysta spojrzał przez ramię na stosik monet na barze.Warte były odrobiny dziwactwa.Przynajmniej ten tutaj był spokojny i chyba nieszkodliwy.- Oczywiście - zapewnił, jednym płynnym ruchem wypychając gościa na ulicę i odbierając porwaną butelkę.- Zajrzyj koniecznie.TO NAJMISZ.NAMILSZA RZECZ, JAKĄ W ZŻZYCIU.Trzask zamykanych drzwi zagłuszył dalszy ciąg zdania.***Ysabell usiadła na łóżku.Stukanie rozległo się znowu, ciche i naglące.Podciągnęła kołdrę pod brodę.- Kto tam? - szepnęła.- To ja, Mort - syknął ktoś za drzwiami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript