Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była też książka o sztukach mi­litarnych, którą król sprowadził specjalnie dla niego.Dołożył do ognia, odwrócił krzesło tak, by siedzieć przodem do drzwi, i poszukał rozdziału dla zaawansowanych.***Magrat była już w połowie drogi do rynku, kiedy adrena­lina wyczerpała się i nagle doścignęło ją dawne życie.Spoj­rzała na swoją zbroję, spojrzała na konia i pomyślała: Chy­ba zwariowałam.To przez ten przeklęty list.I jeszcze byłam wystraszona.Pomy­ślałam, że pokażę im, z czego jestem zrobiona.A teraz pewnie zo­baczą: z masy rurek i takich sinofioletowych, galaretowatych kawał­ków.Z tymi elfami po prostu miałam szczęście.I nie myślałam.Kie­dy tylko zaczynam myśleć, wszystko psuję.I nie myślę, żeby szczęście nadal mi sprzyjało.Szczęście?Z żalem przypomniała sobie torbę talizmanów i amuletów na dnie rzeki.Nigdy właściwie nie działały, jeśli chodzi o poprawienie jej życia, ale może.to straszliwa myśl.może sprawiały, że nie sta­wało się gorsze.W miasteczku nie paliły się żadne światła, a wiele domów mia­ło zamknięte okiennice.Kopyta głośno stukały o bruk.Magrat wpatrywała się pilnie w mrok.Kiedyś był to zwyczajny mrok, dzisiaj mógł się zmienić w bramę - do czegokolwiek.Chmury nadpływały od Osi.Magrat zadrżała.Czegoś takiego nie widziała jeszcze nigdy.Nadeszła prawdziwa noc.Pradawna noc zapadła nad Lancre.To nie był zwykły brak słoń­ca, patrolowany przez księżyc i gwiazdy.To było rozszerzenie czegoś, co istniało o wiele wcześniej, niż pojawiło się światło, by definiować cokolwiek swoją nieobecnością.To coś pełzło przez krainę, wyłaniając się spod korzeni drzew i z wnętrza kamieni.Worek z tym, co Magrat uważała kiedyś za niezbędne rekwizy­ty swego fachu, mógł sobie leżeć na dnie rzeki, ale ona sama była czarownicą przez ponad dziesięć lat.Wyczuwała grozę w powietrzu.Ludzie mają słabą pamięć.Ale społeczności pamiętają dobrze - rój pamięta, kodując informację tak, by prześliznęła się przez cen­zorów umysłu.Historia przechodzi z babci na wnuki w drobnych nonsensownych fragmentach, których nie chce im się nawet zapo­minać.Czasami prawda utrzymuje się przy życiu chytrymi sposoba­mi, mimo wszelkich wysiłków oficjalnych strażników informacji.Urywki starych bajań rozbrzmiewały równocześnie w głowie Ma­grat:Na szczyt, gdzie wiatry wieją, w dolinę porosłą wrzosami.Od duchów i strachów, i długonogich bestii.Mama mówiła, że grzeczne dziecię.Na łowy nie ruszaliśmy ze strachu przed.I stworów, co stukają.Nie bawi się z elfami w lesie.Magrat siedziała na koniu, któremu nie ufała, ściskała miecz, którego nie potrafiła używać, a szyfry wypływały z jej pamięci i ukła­dały się w informacje.Porywają bydło i dzieci.Wykradają mleko.Kochają muzykę i porywają grajków.Właściwie to kradną wszystko.Nigdy nie będziemy tak swobodni jak oni, tak piękni jak oni, tak mą­drzy jak oni, tak świetliści jak oni: jesteśmy zwierzętami.Chłodny wiatr poruszał gałęziami w lesie za miastem.Zawsze był to miły las, w którym przyjemnie jest spacerować nocą.Dziś jed­nak wiedziała, że to się skończyło.Drzewa będą miały oczy.Wśród wiatru będzie słychać dalekie śmiechy.W końcu zabierają wszystko.Magrat uderzyła konia piętami.Ruszył kłusem.Gdzieś w mie­ście trzasnęły drzwi.A to, co nam dają, to strach.Z drugiej strony ulicy dobiegło głośne stukanie -jakiś mężczy­zna przybijał coś nad wejściem.Obejrzał się przerażony, zauważył Magrat i skoczył do wnętrza.To, co przybijał, okazało się podkową.Magrat mocno przywiązała konia i zsunęła się z siodła.Nikt nie odpowiedział na jej pukanie.Zaraz, kto tu mieszka? Chyba Woźnica, ten tkacz.A może Tkacz, piekarz?- Otwieraj, człowieku! To ja, Magrat Garlick!U progu stało coś białego.Okazało się, że to miseczka z mlekiem.I znowu Magrat przyszedł na myśl Greebo.Cuchnący, nieso­lidny, okrutny i mściwy - ale za to mruczał miło, więc co wieczór miał swoją miseczkę mleka.- No już! Otwierać!Po chwili szczęknęły rygle i w bardzo wąskiej szczelinie ukaza­ło się oko.- Kto tam?- Jesteś Woźnica, piekarz.Tak?- Jestem Tkacz, dekarz.- Wiesz, kim jestem?- Panną Garlick?- Tak.Wpuść mnie.- Jesteś sama, panienko?- Tak!Szczelina poszerzyła się do rozmiaru Magrat.W izbie paliła się świeca.Tkacz ustępował przed Magrat, aż oparł się niezgrabnie o blat.Magrat zajrzała za niego.Reszta rodziny Tkaczów chowała się pod stołem.W mroku błyszczały cztery pary przerażonych oczu.- Co się dzieje? - spytała.- Tego.- zająknął się Tkacz.- Nie poznałem panienki w tym latającym kapeluszu.- Myślałam, że występujesz w Rozrywce? Co się stało? Gdzie są wszyscy? I gdzie jest mój przyszły mąż?!- Tego.Tak, to chyba rzeczywiście był hełm.Do takiego wniosku do­szła Magrat już po wszystkim.Istnieją pewne obiekty, takie jak mie­cze, kapelusze magów, korony i pierścienie, które przejmują w pew­nym stopniu naturę swych właścicieli.Królowa Ynci pewnie nigdy w życiu nie haftowała makatki i na pewno wybuchała gniewem szyb­ciej, niż spadał krowi placek[33].Lepiej wierzyć, że coś z jej charakte­ru przeszło na hełm i teraz działało na Magrat.Lepiej pozwolić Yn­ci przejąć ster.Chwyciła Tkacza za kołnierz.- Jeżeli jeszcze raz powiesz „tego” - ostrzegła - obetnę ci uszy.- Te.aaargh.znaczy się, panienko.to Panowie i Damy, pa­nienko.- Naprawdę elfy?- Panienko -jęknął błagalnie Tkacz.- Nie mów tego głośno.Słyszałem, jak idą ulicą.Dziesiątki.Porwały starą krowę Dekarza, kozę Skindle’a, wyłamały drzwi do.- Dlaczego wystawiłeś miseczkę mleka? - przerwała mu Ma­grat.Tkacz kilka razy otworzył i zamknął usta.- Widzisz, panienko - wydusił z siebie w końcu.- Moja Ewa powiedziała, że jej babcia zawsze wystawiała im miseczkę mleka, że­by były zado.- Rozumiem - rzekła lodowatym tonem Magrat.- A król?- Król, panienko? - Tkacz usiłował zyskać na czasie.- Król - powtórzyła Magrat.- Niewysoki, załzawione oczy, uszy trochę odstające, w przeciwieństwie do innych uszu w pobliżu, i to już niedługo.Palce Tkacza splatały się wokół siebie nawzajem niczym udrę­czone węże.- No więc.no.no.Dostrzegł wyraz twarzy Magrat i zgarbił się lekko.- Przedstawiliśmy tę sztukę - wyjaśnił.- Mówiłem im, pokaż­my zamiast tego taniec kijów i wiader, ale oni uparli się na sztukę.Wszystko zaczęło się dobrze, a potem.potem.Nagle byli tam Oni, całe setki, wszyscy zaczęli uciekać, ktoś wpadł na mnie, a ja po­toczyłem się do strumienia, zrobił się straszny hałas, zobaczyłem Jasona Ogga, jak trafia cztery elfy pierwszą rzeczą, jaka mu wpadła w rękę.- Piątym elfem?- Właśnie, a potem znalazłem Ewę i dzieciaki, mnóstwo ludzi uciekało do domów, jakby się paliło, ale były te.te.te Szlachetne na koniach, słyszałem, jak się śmieją.Jakoś wróciliśmy do domu i Ewa kazała mi przybić nad drzwiami podkowę, i.- Co z królem?- Nie wiem, panienko.Ostatnie, co pamiętam, to jak się śmiał z Dekarza w słomianej peruce.- A niania Ogg i babcia Weatherwax? Co się z nimi stało?- Nie wiem, panienko.Nie pamiętam, żebym je tam widział, ale ludzie biegali we wszystkie strony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript