[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Koniec - oznajmił.- To już wszystko.Ale ledwie wypowiedział te słowa, szuranie nóg nagle ucichło.Jack odstąpił od ojca Bella i słuchał, podniósłszy głowę.- Co się stało? - zapytał.Zwrócił się do białego, tynkowego mężczyzny w kącie.- Czemu wszystko ucichło?Nadal jesteśmy uwięzieni.Linie ley jeszcze się nie otworzyły.- Ojcze Bell? - zwrócił się do starca Jack.Ale ojciec Bell tylko jęknął.Dekonsekracja nie jest kompletna - oświadczyła postać w ścianie.- Co masz na myśli? Przecież wypowiedział wszystkie potrzebne słowa, prawda?Linie ley jeszcze się nie otworzyły - upierała się postać.- Jesteśmy nadal więźniami.- Ojcze Bell? - powtórzył Jack.- Ojcze Bell.musiałeś coś opuścić.Są nadal uwięzieni w budynku.Ojcze Bell!Głowa starego mężczyzny chwiała się na boki.Był tylko na wpół przytomny.Jack potrząsnął nim i powiedział:- Ojcze Bell! Zbudź się! Coś musiałeś opuścić! Ojciec Bell popatrzył na Jacka zamglonymi oczami.- Muszę.zrobić.znak krzyża.- Musicie go uwolnić! - Jack zwrócił się do postaci w szalu.- Musi się przeżegnać albo nigdy nie zostaniecie uwolnieni!Musi się przeżegnać?- Tak jest, zrozumiałeś.Musi zrobić w powietrzu znak krzyża, rozumiesz? Własną ręką, ty głupi sukinsynu.Inaczej zaklęcie nie podziała i już.Postać otworzyła i zamknęła swe pyliste białe powieki jak pustynna jaszczurka.A potem wtopiła się ponownie w kąt pokoju, tynk zafalował i znikła.Jack, usłyszawszy, jak przesuwa się wewnątrz muru z pośpiesznym szszszszsz, domyślił się, że poszła porozmawiać z Quintusem Millerem.Czekał, podtrzymując obwisłe ciało ojca Bella tak mocno, jak tylko zdołał.Sam także był wyczerpany, zarówno fizycznie, jak psychicznie.Nawet nie pozwolił sobie na myślenie, czy będzie w stanie doprowadzić ten koszmar do końca.a jeśli zdoła, to jak upora się z poczuciem winy z powodu swego postępowania wobec ojca Bella.W tej chwili pragnął jedynie wydobyć go ze ściany oraz odzyskać Randy'ego.- Hilda? - zapytał starzec w głębokim szoku.- Czy to ty, moja kochana Hildo?- Wszystko dobrze - uciszył go Jack.- Hilda wkrótce tu będzie.Czekał przez prawie pięć minut.Prawda że ojciec Bell był wychudzony, ale był też grubokościsty i ciężki i Jack zaczął odczuwać ból w rękach.- Na litość boską! - wrzasnął na ścianę.- Wypuścicie go czy nie? Odpowiedź nadeszła wybuchowo, prawie natychmiast.Z odgłosem mielenia, siekania i rąbania ramiona ojca Bella zostały odcięte dokładnie w miejscu, gdzie dotykały ściany.Jego ciało osunęło się, bo Jack nie zdołał go utrzymać.Z obu odciętych u łokci kikutów tryskała strumieniem krew.Jack odskoczył, spryskany lepką purpurą.W tym samym momencie dwie białe ręce wyskoczyły ze ściany, szybkie jak grzechotniki, chwyciły bluzgającą krwią prawą rękę ojca Bella i pomachały nią tu i tam - Domine sancte, Pater omnipotens, aeterne Deus - drwiąco małpując znak krzyża.Krew napełniła pokój mgłą kropelek i bryzgów.Przez ułamek ułamka sekundy krwawy krzyż, zakreślony w powietrzu okaleczonym łokciem ojca Bella wisiał przed Jackiem, połyskując pętlami posoki, jak woda z ogrodowego węża, którym narysowano ósemkę.A potem wszystko już spryskane było krwią - podłoga, ściany, sufit.Ojciec Bell milcząc zatoczył się przez pokój ze sztywno wyciągniętymi przed siebie okaleczonymi ramionami, a dźwięk, który wydało jego ciało, brzmiał głucho i klekoczące, jakby ktoś potoczył po podłodze indyka przygotowanego na Święto Dziękczynienia.Gdy zetknął się z podłogą, był już martwy.Jack stał bez słowa, w szoku, z rękami wyciągniętymi przed sobą, dłońmi jak miski z krwią.- O, Jezu Chryste, co ja zrobiłem? - Słyszał, że coś mówi, ale niemal ogłuchnął ze zdenerwowania.Uklęknął obok ciała ojca Bella.Starzec miał twarz przyciśniętą do podłogi, oczy otwarte, patrzące w nicość.Jack nie potrafił nawet zdobyć się na tyle odwagi, by zamknąć mu powieki.Wielki Boże, Bell był ciągle jeszcze ciepły!Jack rozejrzał się po pokoju.Krew spływała po ścianach, słyszał, jak kapie na podłogę.Powietrze przepełniał odór niedawnej śmierci, jakby znajdowali się w rzeźni.- Obiecaliście oddać mi syna - rzekł zrozpaczony.Nie było odpowiedzi.Tylko deszcz.Tylko powolny, lepki odgłos kapania krwi ojca Bella.Jack wstał, wziął parę oddechów i po raz pierwszy, od chwili gdy podążył przez dolinę do Dębów za pierzchającą, szarobiałą figurką, przyznał się sam przed sobą, że został wystrychnięty na dudka.Że Quintus Miller zwabił go tutaj i pośrednio skłonił do udania się do Olive Estergomy po to, by mogła go skierować na trop ojca Bella.Owego pierwszego dnia, gdy szarobiałą figurka przebiegła przed maską jego kombi, Quintus Miller musiał jakoś wyczuć nie tylko, że Jack przejeżdża w okolicy, ale i czego oczekuje od życia i zwabił go tutaj.Reszty dokonał strachem, pochlebstwem, szantażem, przemocą.Takim oto gatunkiem człowieka był Quintus Miller.Miał tę całkowitą zdolność przekonywania, jak przystało na prawdziwego szaleńca.- Żądam powrotu mego syna - wrzasnął Jack do pustych ścian.- Słyszycie mnie, wy cholerne wariaty! Żądam powrotu mego syna! Obiecaliście! Chce, by powrócił!Nastąpiło długie, długie milczenie.A potem ściana zafalowała i pękła, ukazując wychylone do połowy ciało kobiety, obróconej profilem, młodej kobiety z długimi, falującymi włosami.Miała zamknięte oczy i nie otworzyła ich nawet na chwilę.Quintus dotrzyma obietnicy.Zawsze dotrzymuje.- Jej głos niósł się jak dzwonek o wysokim tonie, rozbrzmiewający w niedzielnej mgle.- Chcę mego syna teraz - powiedział Jack.Quintus odda ci twoje dziecko, gdy będzie wolny.- Quintus już jest wolny.Wszyscy jesteście wolni.Dalejże, otwórz oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|