Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obecnie jest już blisko zachodu słońca i księżycowy ludek rozszedł się już od dawna podomkach, poprzylepianych do kamiennych brzegów ciepłych stawów, ciągnących się długimszeregiem ku południowemu zachodowi.Za kilkanaście godzin poukładają się do długiegosnu i będą marzyć zapewne o przyobiecanej im przez Starego Człowieka podróży i o Ziemi,ogromnej, dziwnej i zmiennej gwiezdzie, którą znają tylko z opowiadania.*Za kilkanaście godzin będę ja jedyną czuwającą istotą na Księżycu.Ale teraz ruch jeszcze wszędy panuje.Widzę przez okno, jak przed domem Jana krzątająsię jego starsi synowie; nie opodal kobiety kończą w pośpiechu gromadzenie żywności przedmającą wkrótce zapaść nocą.Nie wiem, czy dobrze robię, zatrzymując się jeszcze pośród tych ludzi.Zresztą, nie mao czym myśleć: przyobiecałem im, że pozostanę jeszcze.Ale, pociesz się, stare serce moje! - niedługo już pozostanę! Jeszcze kilka dni, kilkanaścienajwyżej długich dni księżycowych, a wyruszę na północ, w Kraj Biegunowy, aby tam jużżycia dokonać patrząc na Ziemię.Ci ludzie, wiem, pomni niej obietnicy, będą chcieli iść ze mną.Więc wezmę kilku z nichw tę drogę, niechaj zobaczą Ziemie i niech wracają potem do swych braci - beze mnie.Zbyt wielka tęsknota mnie ciśnie.%7łałuję nawet, żem uległ i obiecał pozostać tu jeszcze, ajeśli się czasem czego obawiam, to tylko, aby mi sił nie zabrakło i życia odejść stąd w tę kra-inę, gdzie będę miał Ziemię przed oczyma!Ale nie! siły moje wystarczą jeszcze, wystarczą! Dziwię się czasem sam niespożytościswego organizmu.Toż to kilka lat brakuje mi już tylko do setki, a zda się, że każdy dzień,miast wyczerpywać me siły i nadwątlać zdrowie, hartuje mnie tylko coraz więcej.I znowu myślę mimo woli o owym śmiesznym a przestraszającym podaniu, rozpo-wszechnionym wśród tutejszego ludu, że ja nigdy nie umrę.Przestraszająca, okropna myśl! bo niestety, tylko fizyczna natura człowieka może sięprzyzwyczaić do tego, co jest z nią sprzeczne, dusza przenigdy! Ból mój i tęsknota moja nietylko że nie zmniejszają się z latami, ale owszem, rosną wciąż bez ustanku, nadmiernie.Odpędzam tę myśl od siebie, a z lubością natomiast i ukojeniem myślę o tym, że za kil-kanaście dni księżycowych zobaczę Ziemię.Serce mi drży w piersi tak dziwnie i gorąco, jakgdybym był dwudziestoletnim młodzieniaszkiem i miał iść na schadzkę z jakąś wymarzoną, anade wszystko drogą Beatryczą, z którą dotąd w snach tylko poważałem się rozmawiać.Ale - wiem - kochanka moja będzie zimna, niema i daleka i ja tylko będę ku niej wycią-gał rozpaczliwe, stęsknione ręce, i ja tylko będę jej wołał przez te nieprzebyte otchłanie nie-bieskie, ona - ani głos mój usłyszy, ani jedną mi myśl, jedno wspomnienie poświęci.To jest rzecz dziwna i straszna zarazem - mieć przedmiot swej tęsknoty na niebie.Zdajemi się, że do tej dalekiej, niewidocznej stąd gwiazdy mej rodzinnej przywiązany jestem długą92 nicią, zadzierzgniętą o serce, która może się rozciągać w nieskończoność, ale nie pęknie nig-dy.I tak zawieszony u niedostępnego mi już świata, czuję, że ten grunt pod moimi nogamijest mi obcy i obcy zawsze będzie.Straszna jest miłość gwiazd.Bo Ziemia jest dla mnie w tej chwili już tylko gwiazdą, któ-rą kocham nade wszystko.Jeśli są duchy, które ze wspanialszych i światlejszych światów, zesłońc może płomiennych spadają na ciemne planety, to cierpią zaiste, zachowawszy pamięć,najsroższe męczarnie, które i mnie znosić wypadło w udziale.Ileż razy co dnia powtarzam sobie, że ów pogardzony i obżałowany przeze mnie księży-cowy ludek karłów, co się nieomal w prochu czołga przede mną.Starym Człowiekiem, jestjednak stokroć ode mnie szczęśliwszy.Teraz oto, skończywszy robotę, snują się te człowieczki dokoła swych domków i uśmie-chają się do siebie z pogodą i zadowoleniem.Jan, który naturalnym prawem starszeństwa jesttu ich władcą, zawezwie ich przed wieczorem tak, jak to raz na zawsze przed laty nakazałem,celem wspólnego odczytania kilku ustępów z wyznaczonych przeze mnie książek.Dawniej,jeszcze za życia Toma, gdy Jan był małym chłopcem, przewodniczyłem zazwyczaj sam tymwieczornym zgromadzeniom, objaśniałem im Biblię lub inne księgi do czytania przeznaczonei opowiadałem długie powieści o Ziemi i ludziach - ale teraz nie pokazuję się nawet na miej-scu zgromadzeń tam, pod krzyżem, którego znaczenie oni zaledwie rozumieją.Po co mam donich mówić, kiedy każde me słowo po swojemu na opak tłumaczą, do każdej prawdy dora-biają zaraz fantastyczne a naiwne legendy?Chociaż - powtarzam to znowu - co oni winni! Co winni, że wszystko, co słyszą, odnosządo siebie, niezdolni wznieść się myślą ponad ten szmat lądu, który zamieszkują? Co winni, żesłuchając ksiąg genezyjskich, myślą o swym dziadu Piotrze, którego grób na Wyspie Cmen-tarnej znają, i zwracają oczy na mnie z wyrazem bałwochwalczego lęku? To, ze ludzie mogązamieszkiwać inny świat, jakąś gwiazdę, podobną do tych, co błyszczą w nocy nad nimi,uważają za rzecz, w którą wierzyć wprawdzie trzeba, gdyż ja tak powiedziałem, ale którejniepodobna sobie wyobrazić.Zrobiłem wszystko, co tylko leżało w mej mocy, aby rozbudzić duszę u tych ludzi, a opu-ściłem ręce dopiero wtedy, gdy przekonałem się o bezwarunkowej próżności swych zabiegów- nie powinien bym sobie zatem robić wyrzutów, a mimo to czuję na sobie ciążącą strasznąodpowiedzialność za ten upadek plemienia ludzkiego, które mnie było zdane.I znowu ironia życia: oni się uważają za szczęśliwych, a ja rozpaczam nad nimi i bezrad-ną troską o nich powiększam swój ból i swą tęsknotę.Znowu lata na Ziemi upłynęły od czasu, jak po raz ostatni do kart tych zaglądałem.Dziśotwieram pamiętnik, aby zapisać datę opuszczenia tej krainy nad morzem.Odchodzę wreszciedo Kraju Biegunowego - na zawsze już, jak się zdaje.Od EXODU naszego dni księżycowych sześćset dziewięćdziesiąt i jeden.*Wszystko jest już gotowe; stary wóz nasz, zmniejszony do połowy i naprawiony, zaopa-trzyłem w żywność i paliwo, które będą mi mogły wystarczyć na długi czas pobytu w KrajuBiegunowym, na dłużej może, niż będę potrzebował.Bo stary przecież jestem.Miałem dziś z rana wyruszyć, ale tymczasem zaszła okoliczność, która o jeden dzieńksiężycowy przynajmniej opózni mój wyjazd.Rzecz tak się miała: Od czasu wyprawy Toma na południe, ku równikowi, której omal żeżyciem nie przypłacił, zakazałem surowo takich przedsięwzięć, będąc z góry pewnym, że niewiodą do celu, a narażają niepotrzebnie podróżników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript