Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szosie, za miastem ludzi było coraz więcej.Niektórzy szli pieszo, zachłystując się deszczem, żałosni, przerażeni, nie zdając sobie sprawy co robią i po co.Inni jechali na rowerach i też już tracili siły, ponieważ trzeba było jechać pod wiatr.Kilkakrotnie ciężarówka mijała porzucone samochody, zepsute, lub takie, którym zabrakło benzyny; jeden wpadł nawet do rowu.Diana zatrzymywała się, zabierała wszystkich i bardzo prędko skrzynia okazała się zapchana do ostatniego miejsca.Wiktor z Teddym też przenieśli się na górę ustępując miejsca kobiecie z dzieckiem przy piersi i jakiejś na wpół oszalałej staruszce.Później nawet w skrzyni nie było już miejsca, Diana przestała się zatrzymywać, ciężarówka pędziła naprzód mijając i oblewając potokami wody dziesiątki i setki ludzi wędrujących do leprozorium.Kilkakrotnie ciężarówkę wyprzedzały furgonetki wypełnione ludźmi, motocykliści, a jakaś ciężarówka dogoniła ich i jechała teraz z tyłu.Diana przywykła wozić koniak dla Roschepera, albo pędzić pustym samochodem po okolicy dla własnej przyjemności i w ciężarówce działy się rzeczy straszne.Wszyscy nie mogli usiąść, nie było miejsca, i ci, którzy stali, wczepiali się jeden w drugiego, w głowy siedzących, każdy starał się trzymać jak najdalej od boków skrzyni, nikt się nie odzywał, wszyscy tylko sapali i klęli pod nosem, a jedna kobieta bez przerwy płakała.I padał deszcz - taki deszcz jakiego Wiktor nie widział jeszcze nigdy w życiu, nawet nie wyobrażał sobie, że na świecie może padać taki deszcz - gęsta, tropikalna ulewa, ale nie ciepła, tylko lodowata na wpół z gradem, który porywisty wiatr niósł na spotkanie idących.Widoczność była żadna - piętnaście metrów z przodu i piętnaście z tyłu, i Wiktor okropnie się bał, że Diana kogoś potrąci na szosie, albo wpadnie na hamujący samochód.Ale wszystko jakoś się udało, tylko Wiktorowi ktoś mocno nadepnął na nogę, kiedy wszyscy polecieli na siebie po raz ostatni i ciężarówkę zarzuciło przed skupiskiem samochodów stojących pod bramą leprozorium.Zapewne zgromadziło się tu całe miasto.Deszcz w tym miejscu nie padał i można było pomyśleć, że miasto przybiegło tu ratując się przed potopem.Na prawo i na lewo od szosy, jak daleko sięgał wzrok, wzdłuż ogrodzenia z drutu kolczastego stał wielotysięczny tłum, w którym tonęły rozrzucone tu i ówdzie puste samochody - luksusowe krążowniki szos, mocno zużyte kabriolety z brezentowymi dachami, ciężarówki, autobusy i nawet jeden samobieżny dźwig, na ramieniu którego siedziało kilku ludzi.Nad tłumem wisiał głuchy szum, czasami rozlegały się przeraźliwe krzyki.Wszyscy wyskoczyli z ciężarówki i Wiktor od razu stracił z oczu Dianę i Teddyego.Wokół były same nieznajome twarze, ponure, rozwścieczone, zdumione, płaczące, krzyczące, z oczami w słup, nieprzytomne, szczerzące zęby.Wiktor spróbował przedostać się do bramy, ale po kilku krokach beznadziejnie uwiązł.Ludzie stali nieruchomą ścianą, nikt nie zamierzał ustępować miejsca, można ich było pchać, kopać, bić, nawet się nie odwracali, tylko wciskali głowy w ramiona i za wszelką cenę starali się przesunąć naprzód, naprzód, bliżej bramy, bliżej swoich dzieci, stawali na palcach, wyciągali szyje i nic nie było widać poza kołyszącym się morzem kapturów i kapeluszy.- Boże, za co? Czym tak strasznie zgrzeszyliśmy, o Boże?- Ścierwa! Dawno trzeba było ich wyrżnąć.Mądrzy ludzie zawsze mówili.- A gdzie burmistrz? Co on u diabła robi? Gdzie jest policja? Gdzie te wszystkie grube świnie?- Sym, zaraz mnie zadepczą.Sym, duszę się! Och, Sym.- Czego im brakowało? Niczego dla nich nie żałowaliśmy.Odejmowaliśmy sobie od ust ostatni kęs, chodziliśmy jak łachmaniarze, żeby tylko je ubrać i obuć.- Zebrać się do kupy i rraz! Brama wyleci.- Ja go w życiu palcem nie tknęłam.Widziałam, jak pan za swoim latał z pasem, ale u nas w domu nigdy nic takiego.- Widziałeś karabiny maszynowe? A to niby po co, żeby do ludzi strzelać? Za to, że my po swój e dzieci?- Mój Municzka! Municzka! Municzka! Municzka!- Cóż to się wyrabia, panowie? Przecież to jakiś obłęd.Gdzie to widziane?- To nic, Legia im jeszcze pokaże.Są tam z tyłu, rozumiesz? Otworzą nam bramę, a my wszyscy razem.- A karabiny maszynowe widziałeś? O to właśnie chodzi.- Puśćcie mnie! Przepuśćcie mnie, słyszycie! Tam jest moja córka!- Dawno się już zbierały, sama zauważyłam, tylko bałam się zapytać.- A może nic im nie będzie? Przecież to nie jakieś bestie i pomimo wszystko nie okupanci, nie na rozwałkę poszły, nie do pieców.- Zabiję, gardło przegryzę!- Ta - ak, widocznie jedno wielkie gówno z nas zostało, jeśli rodzone dzieci od nas odeszły do tych zarażonych.Nie gadaj głupstw, same odeszły, nikt ich silą nie zmuszał.- Ej, kto ma broń? Wychodzić! Kto ma broń, niech wychodzi, powtarzam! Zbierać się tu przy mnie! Wszyscy do mnie, tu jestem!- To są moje dzieci, mój panie, moje własne i będę nimi rządził tak jak mi się podoba!- Gdzie jest policja, o Boże!- Trzeba wysłać telegram do pana prezydenta! Pięć tysięcy podpisów - to nie w kij dmuchał!- Kobietę zadusili! Odsuń się, mówię draniu! Nie widzisz?- Municzka! Mój Municzka! Municzka!- Gówno warte są te wszystkie petycje.Nie lubią u nas petycji.Jeszcze dostaniemy tą petycją po uszach.- Otwierać bramę, twoja mać! Mokrzaki parszywe! Ścierwa!- Bramę!Wiktor zawrócił.Było to trudne, kilkakrotnie uderzono go.ale mimo wszystko wydostał się, odnalazł ciężarówkę i znowu wdrapał się na górę.Nad leprozorium wisiała mgła i dziesięć metrów za ogrodzeniem nie było już nic widać.Brama była zamknięta, przed nią, na pustej przestrzeni, stali rozkraczeni żołnierze służby wewnętrznej w hełmach nasuniętych na oczy - było ich mniej więcej dziesięciu.Przed wejściem do wartowni unosząc się na palcach ze zdenerwowania, natężając głos wykrzykiwał coś do tłumu oficer, ale nie sposób go było usłyszeć.Nad dachem wartowni, niczym olbrzymia etażerka, wznosiła się we mgle drewniana wieża i na jej górnej platformie stał karabin maszynowy i kręcili się mężczyźni w " szarych mundurach.Następnie tam, za ogrodzeniem, ledwie dosłyszalnie pobrzękując żelazem przejechał wzdłuż drutów transporter opancerzony, podskoczył kilka razy na wybojach i zniknął we mgle.Na widok transportera tłum przycichł, tak że nawet można było usłyszeć wysilone okrzyki oficera (“.Spokój.mam rozkaz.do domów.") a potem tłum znowu zahuczał, wydał pomruk i zaryczał.Przed bramą zaczął się jakiś ruch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript