[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zielonooka pragnąc zadokumentować, że jest innego zdania, ujęła delikatnie ręce Basi i niespodzianie podniosła je do swoich ust.Twarz Basi pokrył purpurowy rumieniec, jak gdyby ona z kolei pragnęła spłonąć żywym ogniem; czym prędzej przeto obie otworzyły ślozociąg - (czuła odmiana wodociągu!) - i lały ślozy na pożar serc.W tym oczyszczającym ogniu narodziła się, jak salamandra, wielka przyjaźń na śmierć i życie, trudno bowiem wymyślić coś jeszcze poza śmiercią i życiem.Gdyby można było siłę zaklęć i rozmach pocałunków zmienić na energię, starczyłoby jej na pęd do lokomotywy na przestrzeni Warszawa-Otwock.Gdy się w nich serca ukoiły, a dusze ułożyły skrzydła jak ptaki po burzliwej podróży, Zielonooka rzekła cichutko:- Czy mi przebaczysz Zygmunta?- Zygmunt jest dla mnie powietrzem! - rzekła Basia cichym głosem.- A ja myślałam.O, jak to dobrze! Dla mnie też.To wierszokleta! Wiesz, w kim się teraz kocha?- Jest mi to obojętne.Nie pragnę wiedzieć.W kimże takim?Zielonooka wyszeptała jakieś nazwisko, które powitał wybuch śmiechu.Jedna pani Tańska nie była zbyt zachwycona bohaterskim czynem Basi, znając Zielonooką z opowieści orzekła sucho:- Trzeba było pozwolić, aby się trochę przyrumieniła.- Ależ babciu! - zawołała ze zgrozą pani Olszowska.- Jak można nie mieć serca?- Nie gadaj głupstw! Ja mam serce z masła, ale nie cierpię pychy u młodych dziewcząt.Czy ja byłam pyszna z mojej urody? Zapytaj tych, co mnie znali, gdy miałam piętnaście lat.Z daleka przyjeżdżali ludzie, aby mnie zobaczyć.Ponieważ ci wszyscy naoczni świadkowie dawno już pomarli, nie można ich było wyciągać z grobów w tak drobnej sprawie, tym bardziej że nierównie ważniejsza zjawiła się na widnokręgu.Pod adresem pana Olszowskiego przyszedł list z uroczystym napisem głoszącym, że go wysłano z ambasady francuskiej.Ambasada zapytywała pana Olszowskiego, czy prawdziwą jest wiadomość, że w jego domu znajduje się panna Barbara Bzowska, od dawna przez całą Francję poszukiwana.W piśmie tym oznajmiono powściągliwym stylem, że trzykrotne listy w tej samej sprawie wysyłane do Basi pod adresem niejakiej pani Tańskiej, u której poszukiwana osoba miała znaleźć schronienie, pozostały bez odpowiedzi.Rada familijna, zwołana w gwałtownym trybie, odbyła się burzliwie.Pan Olszowski patrząc przenikliwie na panią Tańską zapytał znienacka:- Czy babcia otrzymała jakieś listy z francuskiej ambasady?- Być może.- odrzekła babcia.- Cóż jednak obchodzi kogo moja poufna korespondencja z ambasadorem? Owszem pisał do mnie, ale.- Ale co?- Ale ja tego wcale nie czytałam!- Na Boga, czemu?- Bo nie umiem po francusku.- A dlaczegóż babcia mnie o tym nie mówiła?- Po co? Zresztą nieboszczyk Walicki mi odradził, a to był mądry człowiek.Oboje przeglądaliśmy te listy i wyczytaliśmy razem tylko dwa słowa “Barbara Bzowska”.Wtedy Walicki zakrzyknął: “Ho! ho!” Gadaliśmy o tym długo i doszliśmy do wniosku, że się Francuzom zachciało Basi.Co miałam robić? Miałam ją oddać Francuzom, jak Józefa Egipcjanom? “Niech pani spali te listy, aby śladu nie zostało!” - mówił Walicki.- I babcia spaliła?- Nie tylko spaliłam, ale kazałam Marcysi rozsypać popiół na cztery wiatry.- Skaranie boskie - mruknął pan Olszowski.- Czy babcia wie, dlaczego Francuzi szukają Basi?- A skądże ja mam wiedzieć? Ja mam osiemdziesiąt lat! - krzyknęła babcia triumfalnie.- Dlaczego szukają?- Bo Basia dostała spadek we Francji!Pani Tańską zerwała się z krzesła.- Nie może być! A dlaczegóż tego od razu nie napisali?- Zapewne napisali.Tylko że po francusku.- Głupstwo zrobiłam, ale to Herod winien nie ja.Mów prędko!.Czy już przepadło?- Nic nie przepadło.Prawdziwa, babka Basi, Francuzka, która wyszła za Polaka naturalizowanego we Francji, odziedziczyła po śmierci męża duży majątek.Umarł on w.Indochinach, gdzie przebywał na rządowej posadzie.Tknięta melancholią po tej śmierci, żyła w całkowitym odosobnieniu, cokolwiek zdziwaczała, smutkiem osnuta jak pająk swym przędziwem.Córka jej i wnuczka, o której wiedziała, mieszkały w dalekiej Polsce.W swojej samotni, w dalekim zakątku świata nie słyszała nic o tragedii zięcia ani śmierci córki.Dziwaczny przypadek dopiero zapukał do jej serca.Basia dowiedziawszy się od profesora Somera o adresie pana Gastona Dimaurtac, ocalałego towarzysza wyprawy jej ojca, zaczęła wymieniać z nim owe tajemnicze listy, które tak niepokoiły panią Tańską.Zapytując o dzieje ojca napisała niejedno o sobie i o swojej francuskiej babce.Znał zaledwie jej nazwisko.Przypadek, największy autor świata, sprawił, że pan Dimauriac żonaty był z panną, której rodzice znali doskonale jej babkę.Powróciwszy z Indochin zamieszkała ona w ustronnym domku koło Fontainebleau.Francuski uczony, wzruszony smutną dolą nieznanej polskiej dziewczynki, wybrał się niezwłocznie do starej, zdziwaczałej w opuszczeniu damy i zdołał obudzić jej śpiące serce.Stara kobieta słuchała w smutnym, gorzkim zdumieniu, jakie okropne spustoszenie poczyniła śmierć w jej najbliższym kole.Ocknęła się i zasnute melancholią oczy przemyła łzami.Wyprawiono list do ambasady francuskiej w Warszawie z prośbą o znalezienie Basi.Ponieważ w owym czasie Olszowscy przebywali za granicą, Basia przeniosła się do pani Tańskiej, więc ten adres znał pan Dimauriac i tam skierowano urzędowe epistoły.które uległy zagładzie ognia.Dopiero czwarty list odnalazł Basię u Olszowskich.Oznajmiał on o śmierci prawdziwej babki i o testamencie, który walną część ogromnego majątku przeznaczał dziewczynie.Pana Olszowskiego pouczono, że powinna ona wybrać się do Francji i tam, korzystając z opieki polskiej ambasady i odpowiedniego prawnika, zakończyć zawiłe sprawy spadkowe, tym zawilsze, że jest nieletnią.Basia nie zdradzała najmniejszej chęci wyjazdu, energicznie buntowana zresztą przez panią Tańską.- Strzeż się podróży koleją! - mówiła babka.- Raz ci się już nie udało i gdyby nie Walicki, byłabyś skapiała, a Walickiego już nie ma.Zresztą zginiesz w Paryżu.To musi być straszne miasto.Opowiadają, że tam jest podobno więcej aut niż w Warszawie i że koni wcale nie ma, bo je Francuzi dawno już zjedli.Koni nie ma, słyszałaś coś podobnego? Ciekawam, z czego też oni w Paryżu robią serdelki?Basia nie obawiała się aut, lecz smutku.Kochała tutaj wszystkich gorącą miłością.Tutaj, między nimi, przekonała się, że jednak ludzie są dobrzy, a ci, o których opowiada się, że są źli, są raczej nieszczęśliwi.Mówił jej jednego razu pan Olszowski:- Za złe mi to biorą, że w moich książkach roi się od ludzi dobrych, jasnych i miłosiernych, a przecie z palca sobie tego nie wyssałem.Zresztą wielką odczuwam litość dla złych, z rozmysłem natomiast sławię.dobroć promienistą.Urojeni ludzie z książek wychodzą z nich jak duchy wywołane z nicości i wchodzą w ludzką gromadę
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|