Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Z Zielonego Ludu.- Wskazała trzymany przeze mnie płaszcz.- Mimo że nosisz nasze zewnętrzne okrycie, nie jesteś do nas podobny.Ale wystarczy ci ono do tego, czego musisz dokonać.- Dahaun przyłożyła nie domkniętą pięść do ust, tak jak czyniła to moja siostra, kiedy rzucała czary, i wydala czysty zew, przypominający wysoki głos strażniczego rogu.Usłyszawszy tętent kopyt odwróciłem się, sięgając od­ruchowo po broń, której już nie miałem.Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że nie był to zdradziecki kary ogier, ale mimo wszystko przeszły mnie ciarki.Z zielonego cienia sporego zagajnika wynurzyły się łeb w łeb, galopując równomiernie, z lekkością dwa konie, nie konie.Nie miały na sobie ani siodeł, ani ogłowi, i tylko pod tym względem przypominały tamtego wierzchowca, jako że wcale nie kojarzyły się z pra­wdziwymi końmi.Sprawiały wrażenie bardziej spokre­wnionych z antylopami, chociaż nie należały do tego gatunku.Były duże, niczym normalny koń, a ich ogony, które w biegu przyciskały do zadów, wyglądały jak piaszczyste szczotki.Grzywę zastępował im pęczek dłuższych pierzastych włosów umieszczony na szczycie czaszki tuż nad rogiem, wyginającym się w błyszczący czerwony łuk.Maść miały dereszowatą, lśniący czerwony włos na kremowym podkładzie.I mimo ich obcości uznałem, iż są bardzo piękne.Zatrzymawszy się przed Dahaun, odwróciły łby i spo­jrzały na mnie dużymi, żółtymi oczami.Zrozumiałem, że podobnie jak zielonozłote jaszczurki miały iskrę tego, co nazywałem inteligencją.- Shabra, Shabrina - przedstawiła je z powagą Da­haun, a dziwne stworzenia pochyliły z godnością głowy na dowód, że rozpoznały swe imiona.Z trawy wypadła zielonozłota jaszczurka biegnąc do Dahaun, która schyliła się, żeby ją podnieść.Zwierzątko wbiegło jej na ramię i usadowiło się we włosach.- Shabra cię poniesie.- Jedno z rogatych stworzeń podeszło do mnie.- Nie musisz obawiać się o tego wierzchowca.- Czy zawieziesz mnie nad rzekę?- Do tych, którzy cię szukają - odparła wymijająco Dahaun.- Niech los ci sprzyja.Nie wiem, czemu się spodziewałem, że Dahaun pojedzie ze mną, toteż zaskoczyło mnie to, iż nie wyraziła takiej chęci.Nieoczekiwane rozstanie skojarzyło mi się z przecię­ciem liny, od której zależało czyjeś bezpieczeństwo.- A ty, ty nie pojedziesz ze mną?Dahaun dosiadła już swego wierzchowca.Teraz obrzuciła mnie długim, badawczym spojrzeniem.- Dlaczego?Nie znalazłem innej odpowiedzi poza szczerą prawdą.- Dlatego, że nie mogę cię tak opuścić.- Czy aż tak bardzo ciążą ci przyjęte zobowiązania?- Jeżeli dług wdzięczności za uratowanie życia, stanowi zobowiązanie, to tak.Ale to nie wszystko.Poza tym, gdybym nawet nie był twoim dłużnikiem, nadal szukałbym twojej drogi.- Nie możesz tego zrobić.Skinąłem głową.- Nie mogę tego zrobić, nie musisz mi o tym przypominać, pani.Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań, wybór należy do ciebie.Dahaun bawiła się jednym z tak długich warkoczy, że muskały one zielononiebieskie kamienie zdobiące jej pas.- Dobrze powiedziane.- Najwyraźniej coś ją roz­bawiło i nie byłem całkiem pewny, czy chciałbym teraz usłyszeć jej śmiech.- Poza tym doszłam do wniosku, że zobaczywszy jednego przybysza z Estcarpu; chciałabym ujrzeć ich więcej - twoją siostrę, która mogła wywołać niebezpieczne dla wszystkich zamieszanie.Wybieram więc twoją drogę.tym razem.Ho! - Zawołała, a jej wierz­chowiec ruszył z miejsca wielkim skokiem.Wdrapałem się na Shabrę, próbując utrzymać się na jego grzbiecie, kiedy mknął, by dołączyć do swej towarzyszki.Słońce przebiło się przez chmury i gdy jego promienie oświetliły Dahaun, włosy jej nie były już ciemne.Niesforne pasma powiewające za nią na wietrze przybrały tę samą bladozłotą barwę, co jej pas i bransolety, Dahaun wybuchła płomieniem światła i życia.ROZDZIAŁ XIIRaptem spostrzegłem jakieś stworzenie mknące niezgrab­nymi skokami w kierunku przeciwnym do naszego.Czasami kulejąc biegło ono na trzech łapach, przednią podkurczyw­szy, to znów zgięte wpół, potykając się, kuśtykało na dwóch.Dahaun zatrzymała swego wierzchowca i czekała, aż to stworzenie się do niej zbliży.Podniosło ono wąską głowę i warknęło szczerząc kły.W kącikach jego czarnych warg bielały płaty piany, które pokrywały również cętkowaną sierść na jego karku i barkach, przednia zaś łapa, którą istota ta trzymała w górze, kończyła się czerwoną plamą poszarpanego ciała.To coś warknęło i stąpając na sztywnych nogach starało się ominąć Dahaun w pewnej odległości.Kiedy do niej podjechałem, włosy mi się zjeżyły u podstawy czaszki, gdyż nie było to zwierzę, lecz niesamowita mieszanka dwóch gatunków - człowieka i wilka.- Zgodnie z paktem.- Wypowiedziane przez owo stworzenie słowa przypominały mi na poły kaszlnięcie, na poły warknięcie.Wykonało ono lekki ruch zranioną łapą-ręką.- Zgodnie z paktem - przyznała Dahaun.- To dziwne, że ty, Fikkoldzie, szukasz tego, co się tam znajduje.Czyżby sprawy przybrały taki zły obrót, że Ciemności muszą szukać pomocy u Światła?Wilkołak znów warknął, a jego oczy zabłysły gniewnie.Stanowiły one żółtoczerwone jamy zła, przeciw któremu wzdryga się zdrowe ludzkie ciało i dusza.- Przyjdzie taki czas - prychnął.- Tak, przyjdzie czas, Fikkoldzie, kiedy poddamy próbie Moce nie w małych potyczkach, lecz w walnej bitwie.Ale wydaje się, że ty już wziąłeś udział w bitwie i że nie wyszło ci to na zdrowie.Żółtoczerwone ślepia uciekły od Dahaun, jakby nie mogły długo spoglądać na jej złocistą aureolę, i wpiły się we mnie.Fikkold warknął jeszcze głośniej i zgarbił się, jak gdyby chciał się na mnie rzucić.Sięgnąłem po brzeszczot, którego nie było u mego boku.Dahaun powiedziała ostro:- Powołałeś się na prawo, Fikkoldzie, czyżbyś teraz zamierzał je złamać?Wilkołak odprężył się, wysuwając czerwony jęzor z pa­szczy.- Więc sprzymierzyłaś się z nimi, Morquant? - od­parł pytaniem na pytanie.- To miła nowina dla Szarych Braci i Tego Który Jest Osobno.Nie, nie łamię prawa, ale, być może, ty właśnie przekroczyłaś inną barierę.A jeśli uznałaś ich sprawę za swoją, jedź szybko, Zielona Pani, gdyż bardzo potrzebują pomocy.Warknąwszy po raz ostatni w moją stronę Fikkold pokuśtykał dalej, zmierzając chwiejnym krokiem w stronę sadzawek z czerwonym mułem i przyciskając zranioną łapę do porosłej sierścią piersi.Aluzja, którą uczynił, jakoby Kaththea i Kemoc znaleźli się w niebezpieczeństwie, sprawiła, że pomknąłem jego śladem.- Nie! - Dahaun zatrzymała się obok mnie.- Nie! Nigdy nie podążaj tropem wilkołaka.Jeżeli ruszysz prosto za nim, otworzysz przed nim twój własny ślad.Przejedź przezeń, o tak.Galopowała w przecinającej się gmatwaninie linii, prze­kraczając tam i z powrotem splamiony krwią trop Fikkolda.A ja, chociaż żałowałem czasu straconego na tak skom­plikowane manewry, postąpiłem podobnie.- Czy mówił prawdę? - zapytałem, kiedy znów się ze mną zrównała.- Tak, gdyż w tym wypadku prawda sprawiła mu przyjemność.- Dahaun spochmurniała.- A skoro czuli się na siłach podjąć otwartą walkę z Mocą, którą twoja siostra może przyzywać i kształtować, równowaga z pew­nością została naruszona i przebudziły się moce, które spały od wieków! Nadszedł czas, by wiedzieć, kto lub też co stoi w szeregu.Dahaun podniosła znów rękę do ust tak samo jak wtedy, gdy wzywała rogate wierzchowce.Ale spomiędzy jej palców nic wydobył się żaden słyszalny dźwięk.Rozbrzmiał on jednak w mojej głowie, przenikliwie, sprawiając ból.Oba misze rumaki podrzuciły wysoko głowy i wydały kaszlące chrząknięcia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript