Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam właśnie poszłam.Znalazłam się w kolejnym hallu, o wiele jednak węższym, będącym właściwie korytarzem, z lewej strony zobaczyłam troje drzwi.Dwoje z nich już dawno rozpadło się w proch, podobnie jak te na dziedzińcu, środkowe jednak.Drewno wyglądało na mocne, nie widziałam żadnych szpar ani najmniejszych oznak rdzy na stalowych okuciach.Od zewnątrz były zamknięte na ogromną zasuwę.Gdybym coś takiego napotkała na niższym piętrze, myślałabym, że to więzienie.Tutaj mógł być to skarbiec, gdzie panowie przechowywali cenne rzeczy.Zasuwa nie miała jednak żadnych kłódek.Wolno dotknęłam drewna oczekując, że rozsypie się pod moim dotknięciem.Pod dłonią czułam coś bardzo masyw­nego i trwałego.Nikt nie mógł mi zabronić otworzenia komnaty, sam zamek też nie wyglądał na mocny.Po chwili wahania (nie chciałam ulec strachowi) zdecydowałam, że muszę się dowiedzieć, dlaczego te jedne drzwi w warowni pozostały nie naruszone, podczas gdy zbroje i broń kruszyły się pod moim dotknięciem.Znałam wiele legend opowia­dających o tym, jak ciekawość sprowadziła nieszczęście na tych, którzy nie potrafili się pohamować i pozostawić w spokoju tajemnic Ludzi Starej Rasy.W tej chwili byłam w stanie rozumieć potrzebę, jaką się kierowali.Tak bardzo pragnęłam otworzyć komnatę, że nie potrafiłam się po­wstrzymać.Być może to właśnie zasuwa utrzymywała drzwi w nie naruszonym stanie.Po jej odsunięciu na powierzchni drewna pojawiły się szpary rozszerzające się w mgnieniu oka.Usłyszałam zgrzyt, owiał mnie duszny powiew.Jeden z zawiasów złamał się, drzwi krzywo zawisły na resztce drugiego.Na wpół otwarte drzwi szybko rozpadały się w proch.Kawałki drewna odpadały i rozsypywały się przy zetknięciu z kamiennymi płytami.Odsunęłam się gwałtownie do tyłu.Na posadzkę upadła pęknięta zasuwa.Zrobiłam krok do przodu i zajrzałam do pokoju.Miałam tylko jedną chwilę, aby ogarnąć spojrzeniem to, co zostało odcięte od upływu czasu - i trwało aż do momentu, gdy powodowana nieznanym impulsem uchyli­łam drzwi (a tym samym złamałam chroniące zamknięcie).Czas z furią zaatakował to, co do tej pory było dla niego niedostępne.Pokój nie był pusty.Przez krótką chwilę ujrzałam wspaniałe pokrywające ściany arrasy, tak cudowne, że nie mogła ich utkać ludzka ręka.Stało też łoże z bogatym baldachimem wspartym na czterech słupach wyrzeźbionych w kształcie kotów.Posłanie było przykryte złotobrązową kapą przypominającą kocie futro, które w jednej chwili stało się szarym pyłem, podobnie jak pozostałe tkaniny.Pod ścianą znajdowała się toaletka ze zwierciadłem opra­wionym w rzeźbioną ramę zwieńczoną kocią głową.Na blacie stały drogocenne drobiazgi, które widziałam jedynie przez mgnienie oka.Niektóre przedmioty rozpadły się w pył, zanim zdołałam się im przyjrzeć.Były tam krzesła, zydle, wysokie szafy, w których właścicielka z pewnością trzymała bogate stroje.Musiały być cudowne.Jestem pewna, że przez chwilę je widziałam.Nie przekroczyłam progu.Stałam tylko i patrzyłam czując ból na widok znikających wspaniałości.Zasłaniające okna kotary zwiędły szybciej niż bezmyślnie zerwane delikatne polne kwiaty.Przez okno wdarł się ostry słoneczny blask (na zewnątrz nie było osłaniających pnączy).W promieniach zatańczyły drobiny unoszącego się w powietrzu kurzu.A potem.nic już nie pozostało.dosłownie nic.Nie, to nie była prawda.W jasnym świetle coś zamigotało, to był miękki delikatny błysk.Zawahałam się przed wejściem do komnaty.Jednak podobnie jak nie potrafiłam się wcześniej powstrzymać, tak samo teraz powodowana impulsem podeszłam bliżej.Powietrze było gęste od kurzu.Zakaszlałam i machnęłam dłońmi.Z trudem wciągnęłam powietrze i sięgnęłam po leżący w prochu przedmiot.Był to pierścień.Obrączka wyglądała jak nowa.Kamień nie przypominał żadnego z tych, jakie do tej pory widziałam.Ludzie z Dales mają mało biżuterii.Niewiele złota i trochę ogromnie cenionego bursztynu.Niektórzy możnowładcy noszą pod­czas uczt kolorowe drogie kamienie, które sprowadzają zza mórz.Są one jednak drobne, polerowane, ale nie rżnięte.W ręku trzymałam natomiast coś zupełnie innego.Kamień (Jeżeli był to kamień) był wielkości mego kciuka, ale obrączka była mała, zrobiona na kobiecą rękę.Klejnot nie był rzeźbiony ani polerowany.Sama natura uformowała go na kształt kociej głowy.Był dziwnego koloru, ni to róż, ni to złoto, raczej mieszanina obu tych kolorów roz­pływających się po całej powierzchni i siejących tęczowe blaski.Włożyłam pierścień na palec.Pasował, jak gdyby był na mnie robiony.wydawało mi się, że znalazł się na swoim miejscu.Podeszłam bliżej do okna i przyjrzałam się podziwiając, jak odbija się od mojej opalonej, podrapanej przez kolce skóry.Nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam, że należy do mnie! Byłam tego tak pewna, jak gdyby został mi ofiaro­wany.Jeszcze raz odwróciłam się do okna, żeby popatrzeć i wtedy usłyszałam.Było to głośne miauczenie, ostre i wyraźne, dochodzące tuż spod okna, przy którym stałam.Wychyliłam się i popatrzyłam w kierunku drogi.Oba koty przeskakiwały z kamienia na kamień, okrążały krzewy i zwalone ruiny.Wkrótce zniknęły mi z oczu.Przed nimi.na drodze pojawił się jeździec! Zobaczyłam, jak słońce zabłysło błękitnie na jego zbroi.jeździec w pancerzu.Ten, o którym mówiły koty? Kerovan?Zapominając o wszystkim, myśląc jedynie o moim panu, odwróciłam się wzbijając tumany kurzu.Zakrztusiłam się i zaczęłam kaszleć.Nadal biegłam.Musiałam się dowie­dzieć, kto podążał po tej białej drodze.Przypuszczałam, miałam nadzieję.ale musiałam także mieć pewność!ROZDZIAŁ 14KEROVANJedyną ważną rzeczą była teraz obecność Joisan.Stała tutaj przy białej drodze Dawnych Ludzi, bezpieczna i wolna.Pochwyciłem ją w ramiona i przytuliłem tak mocno, jak gdybym był w stanie obronić ją przed najgroźniejszymi Ciemnymi Mocami.Płakała.Twarz miała mokrą od łez, a drobne dłonie zacisnęła na moich ramionach tak kurczowo, że czułem jej uścisk nawet przez puklerz.W niepamięć odeszły wszystkimi przemyślenia ostatnich kilku dni.Pochyliłem głowę i pocałowałem słone od łez usta.Poczułem, jak w głębi duszy budzi się we mnie płomień, przytuliłem ją jeszcze mocniej i tak trwaliśmy zapominając o wszystkim innym.Takie chwile nie trwają jednak wiecznie.Przypomniałem sobie, kim jestem, dlaczego nie mogę jej mieć i wypuściłem ją z objęć.Ponownie musiałem uodpornić duszę nie dla mego bezpieczeństwa, ale jej.Jej uścisk nie zmienił się jednak.Odsunęła się tylko odrobinę i popatrzyła mi w twarz.Oddychała nieregularnie.- Kerovan.naprawdę Kerovan.- mówiła cichym szeptem.Kerovan - moje imię przerwało czar.Odsunąłem ją od siebie, mimo że się opierała.Potrząsała głową i zachowy­wała się niczym dziecko, któremu właśnie odbiera się ulubioną, wymarzoną zabawkę.- Nie zostawisz mnie znowu! Jesteś tutaj.próbujesz odejść.ale ci się to nie uda!Jestem tutaj? O co jej chodziło? Jednak pulsująca w moich żyłach krew potwierdziła, że przestałem być tylko ciałem pozbawionym uczuć.Wszelkie zamiary, świadomość, że byłem inny.wszystko zostało zagrożone przez owo ciepłe uczucie i jej słowa.Zacisnąłem zęby i uchwyciłem ją za nadgarstki.Spró­bowałem siłą odepchnąć od siebie.Nadal potrząsała głową.Niczym dzika kotka usiłowała wyrwać się z mego uścisku.- Nie! - zaprzeczyła jeszcze głośniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript