Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoro diabli wzięli tyle, to niech już wezmą wszystko, z nim samym włącznie.Stracić natychmiast, bez wahania, bez żalu i do końca! Byle z fantazją! Z hukiem! Z fanfarami! Jak spadać, to już z dobrego konia!.Konia!!!.Lesio nagle wrósł w ziemię.Do przystanku na placu Unii podjeżdżał autobus z napisem "Wyścigi".Pchała się do niego grupka ludzi, ale wewnątrz było jeszcze nieco miejsca.- Konia!!!.- krzyknęło Lesiowi w duszy zuchwale i buntowniczo.Pchnięty kategorycznym żądaniem nagle rozbestwionej duszy rzucił się do autobusu.Pchnięty równie kategorycznym życzeniem kontrolera rzucił się do kasy.Następnie znów podporządkował się duszy.Dusza, zniecierpliwiona i pełna gwałtownie rosnących wymagań, zmusiła go do wykupienia najdroższego biletu wstępu za 30 złotych, przegnała obok pustego w tej chwili paddocku i wpędziła do budynku trybuny.Program wyścigów pominęła milczeniem, z czegomożna wnioskować, że jej na nim nie zależało.Na bilecie wstępu też by jej zapewne nie zależało, gdyby nie to, że bez niego nie wpuszczano do środka.Przekroczywszy drzwi Lesio znalazł się w samym środku półprzytomnej, zemocjonowanej tłuszczy, usiłującej w możliwie krótkim czasie stracić możliwie dużo pieniędzy.W samym wejściu stało dwóch panów, z których jeden chwytał się za głowę i jęczał: - Ta czwórka! Ta cholerna czwórka!.A drugi w milczeniu, z ponurą pasją, darł na drobne kawałki dużą ilość białych papierków i rzucał je na ziemię.W Lesiu działał nie tylko straceńczy duch, ale także kolejka wypitych w barze rybnym klinów.Panująca wokół atmosfera nasunęła mu na myśl różne skojarzenia.Oczyma duszy ujrzał salony gry, stosy banknotów na stołach, rozpalone twarze, usłyszał brzęk złota, okrzyki krupierów.Monte Carlo!.- Mój dziad fortunę w Monte Carlo.! - pomyślał dumnie.Myśl jednak urwała się nagle, w żaden sposób bowiem nie umiał się zdecydować na jakiś czasownik.Co też ów dziad z fortuną w Monte Carlo zrobił?.Stracił? Przepuścił? Roztrwonił?.Równie dobrze mógł zyskać.Trochę niemiłe było także to, że w ogóle nie mógł sobie przypomnieć żadnej fortuny w rodzinie, nawet sięgając pamięcią do pradziada.Myśl o dziadowskiej fortunie w Monte Carlo była jednakże tak silna, że rozpierała mu pierś i musiał ją jakoś uzewnętrznić.Usiłując wejść na pochylnię napotkał w tłoku jakąś przeszkodę, zatrzymał się przy niej i powiedział z wielką stanowczością: - Mój dziad fortunę w Monte Carlo.!Brak zdecydowania co do losów fortuny zastopował go ponownie i skłonił do pytającego spojrzenia na owo coś, co go zatrzymało i co nie udzieliło żadnej odpowiedzi.Był to słup konstrukcyjny, okazujący całkowitą obojętność w sprawie dziada Lesia i jego fortuny.Z niesmakiem i niejaką urazą obejrzawszy przeszkodę, która wbrew spodziewaniom nie okazała się człowiekiem, Lesio poszedł dalej.- Mój dziad fortunę w Monte Carlo.! - brzmiało mu w duszy gromko, rzewnie i wzruszająco.Obszedłszy dwa piętra i przeczekawszy najbliższą gonitwę, której sens i wyniki pozostały mu nieznane, przypomniał sobie, że przecież przyszedł tu tracić resztki pieniędzy i honoru.Wyrzucanie banknotów garściami na taras przed trybuną nie wydawało mu się dostatecznie atrakcyjne, a przy tym miał niejasne wrażenie, że dziad w Monte Carlo jakoś inaczej sobie poczynał.Dziad prawdopodobnie stawiał.No, to trzeba stawiać! Wszystko jedno na co!Wyodrębniwszy miejsca, gdzie ludzie wpłacali jakieś pieniądze i unikając zbytniej fatygi podszedł do kasy, przy której stała najkrótsza kolejka.Nie zwrócił żadnej uwagi na zielony napis nad kasą: "100 zł." Beztrosko wyjął z kieszeni dwieście złotych i podał pani w okienku, powtarzając bez zastanowienia to, co usłyszał od poprzedzającego go gracza.- Dwa jeden pięć razy.- Pięćset złotych - powiedziała pani, zatrzymując się w obrocie ku biletom i wyciągając ku niemu rękę z jego dwiema setkami.- Co? - spytał Lesio bezmyślnie.- Pięćset złotych.Jeszcze trzysta.Lesio wzruszył ramionami, wydało mu się bowiem nietaktem zmuszanie go do tracenia pieniędzy w innym tempie, niżby sobie życzył, ale sięgnął do kieszeni i wyjął jeszcze trzysta złotych.Schował pięć biletów z zielonym nadrukiem i uboższy o pięćset złotych odwrócił się w kierunku, w którym serce ciągnęło go już od pierwszej chwili.- Setkę i śledzika - zażądał stanowczo.Następna setka i tenże sam śledzik zaabsorbowały go tak, że nie poddał się owczemu pędowi i nie popędził za tłumem, który zgromadził się po stronie torów.Nie zwracał uwagi na rozlegające się wokół okrzyki, ani też na wynik gonitwy, wpłacone do kasy pieniądze uważał bowiem za przepadłe na wieki i w ogóle ich sobie z żadną gonitwą nie kojarzył.Dziad w Monte Carlo coraz bardziej zaprzątał jego myśli.Po długim dopiero czasie dotarły do niego słowa dwóch panów, którzy stanęli obok niego przy bufecie, również poświęcając swą uwagę setce, nie ze śledzikiem jednak, a z kanapką z kawiorem.- Dwa jeden pierwsza gra - powiedział niechętnie jeden z panów.- Musiały tak przyjść, nie było siły.Zapłacą czterdzieści złotych.- Dwa jeden mam pięć razy - powiedział drugi z panów oglądając bilety.- Grałem jeszcze dwa trzy, na fuksa.Lesio najpierw poczuł niesmak do siebie za to, że zhańbił dziada śledzikiem, miast podtrzymać jego honor kawiorem, i postanowił to szybko naprawić, potem zaś wydało mu się, że panowie mówią coś znajomego.Dwa jeden pięć razy.Gdzieś już chyba słyszał to magiczne zaklęcie? Bilety trzymane w ręku przez drugiego z panów również robiłyna nim wrażenie elementu już raz widzianego.Zamówił następną setkę wraz z kanapką z kawiorem i spełniwszy ten podstawowy obowiązek całą uwagę poświęcił dwóm intrygującym go osobnikom.Stał, oparty o bufet, ze szklaneczką czystej w dłoni i przyglądał się im czule i tkliwie, a przodek_hazardzista pchał mu się na usta z siłą trąby powietrznej.Dwaj panowie, zajęci rozmową, nie zwracali na niego uwagi, ale podszedł do nich trzeci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript