[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Sądzę, że teraz zmarnuje wszystko, co samzarobił.Gdybym od początku wpadł na ten pomysł, nie musielibyśmy angażowaćpomocników.Posłałoby mu się trochę, a on nastukałby resztę.Ale ścierwo nieprzyznawał się do biznesu, dopiero teraz przysłał mi częściowe rozliczenie.- Noi co? Gaweł swoje zabrał? - A diabli go wiedzą.Nie mogę się w tym połapać, bociągle tam było podejmowane i wpływało z powrotem.Ostatnią pozycją jest wpływ,więc co do Gawła, nie mam zdania.- I pewnie nigdy się nie dowiemy.Czekaj,dokąd właściwie jedziesz? Marcin rozejrzał się dookoła.Byliśmy już naPuławskiej.- Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, do szpitala na Stępińską.Muszę się zorientować w położeniu tego miecza Damoklesa.Dawno nie składałemwizyt.Podwiozłam go do szpitala, bo również byłam zainteresowana sprawą.Wysiedliśmy razem.W hallu szpitala był kiosk, zamierzałam kupić sobiepapierosy.Podeszłam do kiosku, Marcin ukłonił się grzecznie cieciowi iskierował wprost na schody.- Halo, proszę pana! - zawołał cieć - Nie ma pan poco whodzić! Pańskiego krewniaka już nie ma! Odwróciłam się gwałtownie.Marcin naschodach zamarł i trwał w bezruchu tyłem do ciecia, z jedną nogą wyżej, a drugąniżej.-To ten z siódemki, co? Już go nie ma! - powtórzył cieć życzliwie.Jeszcze przez chwilę Marcin prezentował żywy obraz.Potem z wolna odwrócił głowęi spojrzał na ciecia.Był okropnie blady.- Umarł.? - spytał nieswoim głosem.- Ale gdzie tam umarł, co pan! Poszedł do domu.Sam mu taksówkę sprowadzałem.Całkiem niezle się czuł.Starszy człowiek, schorowany, ale zdrowie ma jeszcze,że ho ho! Marcin bez słowa zawrócił i zaczął schodzić ze schodów krokiemlunatyka.Zapomniałam o papierosach.- Kiedy ten pan wyszedł? Dawno? - spytałampośpiesznie.- Jakie dawno, dzisiaj! Parę godzin temu.Wyszłam na zewnątrz.Marcin wyszedł za mną, potknął się na progu, wsiadł dosamochodu w jakimś tępym odrętwieniu.Po chwili zapalił papierosa.- No i co? -spytałam niespokojnie.Marcin nie odpowiadał.Palił papierosa, kontemplującperspektywę ulicy Stępińskiej.Uznałam, że należy odczekać, wysiadłam, wróciłamdo hallu szpitala i kupiłam sobie papierosy.Kiedy wsiadałam ponownie, Marcin namnie spojrzał.- No? - powiedział martwo.- Co teraz? Spróbowałam go pocieszyć.- Z dwojga złego, lepszy jest żywy niż martwy.Nie będzie na razie otwarciatestamentu, który wszystko wywlókłby na jaw.%7ływemu uda się może wytłumaczyć.-Ty byś dała sobie wytłumaczyć, że diabli wzięli twoje wszystkie znaczki? - No,nie zabiłabym cię chyba na poczekaniu.Nie mam Mauritiusów.Ale możliwe, żetrafiłaby mnie apopleksja.- Jego też trafi.Zaraz potem nastąpi otwarcietestamentu, nie mówiąc już o względach humanitarnych.Nie wiem, co zrobić.Uciecdo Ameryki Południowej? - Nie wiem, czy zdążysz, nie masz jeszcze paszportu.Czekaj, musimy się zastanowić.Istnieje niebezpieczeństwo, że on istotnie padnietrupem na miejscu, trzeba przynajmniej przeciwdziałać konsekwencjom.Gdyby niebyło tego cholernego testamentu.- Ha, ha! - zazgrzytał Marcin.- Gdyby niebyło testamentu.! - Czyli trzeba usunąć testament.Pozwolisz, że będę myślałagłośno, lepiej mi idzie.Włamanie do notariusza.Na nic.Skomplikowane i teżpotrwa.On sam to musi załatwić.Trzeba go namówić, żeby anulował testament, niepisząc na razie nowego, bo każdy spowoduje nieszczęście.Anulować może w pięćminut, zadzwoni do notariusza, każe go sobie przywiezć i zniszczy.Ewentualniesam pojedzie, nie wiem, jak oni to załatwiają, ale dla wiekowej osoby notariuszpowinien mieć jakieś względy.Potem będzie można z nim rozmawiać o depozycie.-Można wiedzieć, w jaki sposób mam go do tego namówić? - Nie ty! Ciebie trzebaobszczekać.Mogę się poświęcić, pójdę do niego, oczernię cię, rzucę na ciebiewszelkie kalumnie, wyjaśnię mu, że takiego bydlaka jak ty nie można zrobićspadkobiercą.- Nawet będzie w tym dużo słuszności.- Zamknij się.Wmówię wniego, że nad spadkobiercą powinien się zastanowić.Przede wszystkim niechzniszczy testament, a potem będzie spokojnie myślał.- A potem okaże się, żemiałaś świętą rację.- Zamknij się, mówię! Potem trzeba jechać dalej nadyplomacji, bo inaczej on poleci do milicji.Jeśli wyżyje, oczywiście.Niebędzie miał żadnego miłosierdzia dla tego drania, znaczy dla ciebie.Czylitrzeba mu będzie przedstawić sprawę bez ciebie w roli głównej, poświęcając Baśkęi Donata.Mogę to załatwić.Baśce jest wszystko jedno, a Donat i tak wyglądanajlepiej, bo w ogóle majorowi nie wyszedł.To znaczy, są szalone wątpliwości,czy brał w tym jakikolwiek udział, udowodnić mu tylko można tę kartkę odziobatym.Marcin, bardzo blady, rozważał przez chwilę mój pomysł.- Nie -rzekł z determinacją.- Zwiństwo.Trudno, ja muszę sam to zrobić.- Głupijesteś! W ten sposób ujawnisz całą prawdę i okaże się, że to było nie dla skarbupaństwa, ale dla prywatnych znaczków! - W ten skarb państwa i tak nikt niewierzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|