[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pan Murdstone z niecierpliwym i rozgniewanym gestem mówił dalej, nie zwa żając natę przerwę: Warunki są następujące: powinieneś sam zarobić na jedzenie, buty i drobne potrzeby,ja zaś opłacę twoje pomieszczenie, a co do oprania. Można tu odsyłać zauważyła panna Murdstone. O ubraniu twym też pomyślimy dodał pan Murdstone tymczasem nie podołałby śtemu.Jedziesz więc, Dawidzie, z panem Quinion do Londynu, aby rozpocz ąć życie nawłasną rękę. Krótko mówiąc, wystaraliśmy się o to dla ciebie staraj się i ty więc godnie spełniaćswe obowiązki dokończyła panna Murdstone.Chociaż wiedziałem dobrze, że na dnie tych projektów leży jedynie chęć pozbycia sięmnie, nie pamiętam już, jakie na mnie wiadomość ta wywarła wrażenie.Zdaje mi się, żebyłem wszystkim oszołomiony.Nie pozostawiono mi zreszt ą czasu dla ochłonięcia zpierwszego wrażenia, zaraz następnego dnia mieliśmy wyjechać z panem Quinion.I oto nazajutrz w starym, białym kapelusiku, opasanym krep ą żałobną, w czarnymspencerku i takichże sztywnych welwetowych spodenkach panna Murdstone uznaławszystko to za dostateczną zbroję w walce z życiem, na którą mnie wyprawiano z całym87mym szczupłym mieniem zamkniętym w stojącej przede mną walizce, opuszczony (żeużyję wyrażenia pani Gummidge), znalazłem się wraz z panem Quinion w dyliżansie, ma-jącym zawiezć nas do Londynu.Oto nikną już w oddali wieże naszego kościółka i cmen-tarne krzyże.i coś mi już zakryło znane mi moje dwie mogiły.przede mn ą pusta droga,nade mną puste, głębokie niebiosa.88Rozdział XIZaczynam życie na własną rękę,co mi nie smakujeDziś nawet, kiedy znam świat i ludzi w tym stopniu, że nic mnie już niemal nie dziwi,to dziwię się łatwości, z jaką pozbyto się mnie w tak wczesnym wieku.Dziwię się, że niktnie stanął w obronie małego chłopca, zdolnego, rozwa żnego, serdecznego i delikatnego,łatwo mogącego spaczyć się moralnie i fizycznie.Tak się jednak stało i w dziesiątym rokużycia musiałem iść i zarabiać na chleb w firmie Murdstone i Grinby.Skład główny znajdował się nad brzegiem, poniżej dzielnicy Blackfriars.Pózniejszeprzebudowy zmieniły tę część miasta; wówczas był to ostatni dom przy w ąskiej uliczcezakończonej kilkoma stopniami, po których schodziło si ę do rzeki i łodzi.Domisko byłostare, rudera prawie, posiadająca własną przystań, kąpiącą się podczas przypływu w wo-dzie, podczas odpływu w szlamie i dosłownie zapełnion ą szczurami.Jej tynkowane ścianypokryte pleśnią i pyłem wielu lat, jej spróchniałe podłogi i schody, hece i szmery szarychszczurów po piwnicach i korytarzach, kurz i paj ęczyny pokrywające wszystkie kąty stojąmi w oczach tak, jak gdyby lata nie przeszły od przekl ętej godziny, w której po raz pierw-szy z ręką drżącą w dłoni pana Quinion przekroczyłem próg tej rudery.Operacje handlowe firmy Murdstone i Grinby były wielce rozgał ęzione, a znacznaich część polegała na dostarczaniu okrętom win i napojów spirytusowych.Nie wiem ju ż,gdzie je przewożono, lecz statki odpływały tak do Wschodnich, jak do Zachodnich Indii.Jednym z następstw tego handlu było wielkie nagromadzenie pustych butelek, którychprzeglądaniem, myciem i wycieraniem zajmowało si ę kilku mężczyzn i paru nieletnichchłopców.Gdy znowu butelki były napełnione, trzeba je było korkować, piecz ętować,oklejać odpowiednimi etykietami i gotowe pakować w olbrzymie skrzynie.Zostałem wł a-śnie jednym z pracujących w tym dziale chłopców.Licząc w to i mnie, było nas trzech.Miejsce do pracy wyznaczono mi w kącie dziedzińca, który pan Quinion mógł obserwo-wać podnosząc się z krzesła stojącego w oknie kantoru, gdzie dzień cały pracował.Zarazpierwszego poranku, pod tak pomyślnymi wróżbami rozpoczynającego się mego wejścia wświat i czynne życie, najstarszy z pracujących w handlu chłopaków otrzymał poleceniewtajemniczenia mnie w obowiązki nowego zawodu.Chłopak nazywał si ę Mick Walker;nosił on podarty fartuch i tekturowy kapelusz.Oznajmił mi, że ojciec jego jest tragarzem,2lecz w uroczyste święta chodzi w czarnej aksamitnej czapce w orszaku Lorda Mayora.Oznajmił nadto, że głównym naszym towarzyszem będzie chłopak noszący dziwaczną na-zwę: Mączysty Kartofel.Przekonałem się niebawem, że nie został ochrzczony tak dzi-wacznym mianem, lecz przezwany w handlu z powodu swej bladej i okr ągłej twarzy.Tegoznów ojciec był woziwodą, służył nadto w straży ogniowej i z tego powodu co wieczórbywał w jednym z wielkich teatrów, gdzie krewna s ądzę, rodzona siostra Kartofla wy-stępowała w pantomimach w roli chochlika.Któż wyrazi tajemne męki mej duszy, gdym ujrzał się otoczony podobnym towarzy-stwem, które porównywałem z tym otoczeniem, jakie miałem w dniach szcz ęśliwych mego2Lord Mayor burmistrz Londynu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|