[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W mur otaczający siedzibę Yahlei wmurowano nowe drzwi, grube jak sam mur i okute żelazem.Zbliżyłem się, patrząc prosto przed siebie, podniosłem rękę i uderzyłem łaskaw wierzeje.Drzwi zadudniły głucho.Po chwili w ich górnej części uchyliła się klapka, a w niej ukazało się oko.- Przybyłem na spotkanie z Oskinem Yahlei - powiedziałem.Starałem się sprawiać wrażenie faceta, który codziennie ma do czynienia z typami podobnymi do Oskina Yahlei, ale nie mam pojęcia, czy wypadłem przekonująco.Czułem się tak, jakbym robił najgłupszą rzecz w życiu.Oko zmierzyło mnie od stóp do głów i z powrotem.- A kto prosi? - zapytał odźwierny.To było to.Spojrzałem w niebo z nadzieją na odroczenie.Niestety, na próżno.Nie było wyjścia.Opanowałem głos, który chyba chciał zadrżeć i oznajmiłem:- To ja, Gashanatantra.Rozdział XIISHAA l MONT IDĄ DO WIĘZIENIAShaa i Mont odpadli bezszelestnie od tyłu oddziału Straży i pozwolili żołnierzom odejść w mrok.- Nie podoba mi się to - wyjąkał Mont.- To tak zwane barwy ochronne - powiedział Shaa.- Z tego sposobu korzysta większość inteligentnych stworzeń.Posuwali się w kierunku środka wyspy.Byli już głęboko w podziemiach.Shaa rozejrzał się i lekko ściągnął brwi.- Gdzieś tutaj muszą być lochy.Miejsce, które jeży człowiekowi włos na karku, nie może być niczym innym.Z układu pokonywanych korytarzy Mont zorientował się, gdzie są lochy, ale zadecydował, że najpierw musi uzyskać wyjaśnienia.- Kiedy znajdziemy lochy.- Tak?- Kiedy znajdziemy lochy, z pewnością będzie tam jakaś wartownia.- Niewątpliwie.-.najprawdopodobniej pełna wartowników.- Bez wątpienia.- Właśnie, co z nimi zrobimy?- A jak myślisz, co powinniśmy zrobić?- Och, przestań wreszcie.Ty jesteś ekspertem, udziel stosownej rady.Shaa zastanowił się, czy nie przypomnieć mu, że jego podstawowy plan był oparty na improwizacji.Odrzucił ten pomysł.- Najpierw odbędziemy rekonesans.Potem spróbujemy wejść bez powodowania alarmu, korzystając z naszego.- zagrzechotał kolczugą - przebrania.Kiedy będziemy na miejscu, zastawimy zasadzkę.- Masz pojęcie, w ilu miejscach ten plan może zawieść?- Tak - przyznał Shaa - zdaję sobie sprawę.No, gdzie są lochy?- Ach, hmm.- Czego słuchasz?Mont powoli pokręcił głową.Podniósł rękę.Po chwili otworzył oczy i wskazał kierunek, w którym oddalili się żołnierze.- Muzyka dochodzi najwyraźniej z tej strony, jest niska i przyprawia o ciarki.To brzmienie lochów.- Doskonale.Ruszyli cicho w kierunku wskazanym przez Monta.- Pomyślałem.- zaczął chłopiec.- Tak?- Kiedy dotrzemy do lochów, może powiemy, że jesteś śledczym, który przybył poddać więźniów torturom? W tym płaszczu i z całym swoim bagażem wypadłbyś naturalnie.Shaa przystanął na moment.- To, mój przyjacielu, pierwszorzędny pomysł.Dokładnie tak postąpimy.Fakt, że Shaa potrafi powiedzieć mu coś miłego, zbiła Jurtana z tropu.Korytarz rozdwoił się.Mont wciągnął powietrze i poprowadził w lewo.Po paru krokach wybrana odnoga też się rozwidliła.Stanęli u szczytu spiralnych schodów.Z dołu sączyło się światło i gwar rozmowy.- Ulp.- zachłysnął się Mont.Shaa pociągnął go w tył.- Boisz się? - zapytał.- Uch, ja.- Odczuwanie strachu to rzecz ludzka i naturalna.O sile charakteru można mówić wtedy, gdy człowiek czuje strach, a mimo to idzie dalej.- A ty się boisz?- Oczywiście.Zawsze strach mnie oblatuje w takich sytuacjach.- Ale nie wyglądasz.- To całkiem inna sprawa, nazywana stylem.Każdy musi wypracować go samodzielnie.A teraz słuchaj.- Shaa wyszeptał parę dodatkowych instrukcji, Mont pokiwał głową i ruszyli po schodach.U ich stóp zobaczyli łukowate wejście, a za nim prostokątne pomieszczenie.Naprzeciwko wejścia znajdowały się.ciężkie drzwi z belek, osadzone w żelaznej futrynie i wyposażone w potężne zawiasy i zasuwy.Drzwi po lewej i prawej stronie stały otworem, ale za nimi widniały tylko korytarze.Poza pękiem dymiących pochodni, stołem z desek i dwoma ławami, paleniskiem, kilkoma mieczami i maczugami, antyczną klatką do tortur rdzewiejącą pod ścianą, na wyposażenie pomieszczenia składali się czterej strażnicy.Słysząc kroki, złapali za miecze i odwrócili się do wejścia.Mont zadarł brodę i wmaszerował do komnaty.- Oto śledczy - oznajmił, wskazując Shaa.Medyk zastygł na progu w dramatycznej pozie, z szeroko rozstawionymi nogami i ręką wspartą dumnie na biodrze.Po chwili wyjął zza pasa żelazny łom.Znacząco ściągnął brwi i machnął nim jak batutą.- Wielki czas - odezwał się jeden z wartowników.- Mamy ich przyprowadzić czy wy wejdziecie?- Śledczy wejdzie - powiedział Mont.Kapral rozejrzał się, przywołał jednego z żołnierzy.- Ty! Pójdziesz ze mną! - podszedł do zaryglowanych drzwi i zajął się otwieraniem zamka.- Lepiej, jak my pójdziemy pierwsi - rzucił przez ramię do Monta.Shaa gapił się niewinnie w sufit.Drzwi zaskrzypiały, otwierając się pod naporem dwóch wartowników.Shaa i Mont weszli za nimi na mroczny tunel, skąpo oświetlony nielicznymi pochodniami.Korytarz wycięty w litej skale urozmaicały żelazne kraty i gustowne łaty mchu.- Domyślam się, że chcecie przesłuchać owoc łapanki z pierwszego dnia - powiedział kapral, przystając przy pierwszej celi.Shaa wsparł się o drewniane odrzwia wiodące na oddział więzienny, przymknął je, potem skinął do Monta.Chłopak, który stał zaraz za kapralem, spuścił ciężką rękojeść noża na jego głowę.Shaa zrobił dwa szybkie kroki i zamachnął się łomem.Obaj strażnicy razem osunęli się na posadzkę.Shaa z zadowoleniem pokiwał głową.Całkiem znośnie naśladując głos kaprala, zawołał:- Hej, chłopcy, możecie nam pomóc?Zaskrzypiały ciężkie drzwi.Skryty za nimi Shaa znów wziął zamach, słysząc świst noża Monta.Drugi rzut chłopaka był o niebo lepszy od pierwszego, na nabrzeżu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|