[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zbiegnijmy szybko, ja szukamwody, a ty alarmuj, potrzeba mnóstwa ludzi!Znalezliśmy drogę w stronę schodów, gdyż pożoga oświetlała kolejne pokoje, choćkażdy następny słabiej, tak że dwa ostatnie przebiegliśmy prawie po omacku.Na doleświatło nocne rozjaśniało blado skryptorium; a stamtąd zbiegliśmy do refektarza.Wilhelm pobiegł w stronę kuchni, ja do drzwi refektarza szarpiąc się, by otworzyć je odwewnątrz i udało mi się to po wielu trudach, gdyż wzburzenie uczyniło mnie niezdar-nym i mało sprawnym.Wybiegłem na równię, ruszyłem w stronę dormitorium, potemzrozumiałem, że nie zdołam obudzić mnichów pojedynczo, wpadłem na dobry pomysłi rzuciłem się w stronę kościoła szukając wejścia do dzwonnicy.Kiedy się tam znala-złem, uczepiłem się wszystkich sznurów i począłem bić na alarm.Ciągnąłem mocnoi sznur wielkiego dzwonu porwał mnie do góry.W bibliotece poparzyłem sobie dłoniez wierzchu, od spodu miałem zdrowe, tak że parzyłem je sobie dopiero ześlizgując siępo sznurze, aż spłynęły krwią i musiałem rozluznić uchwyt.Ale narobiłem już dosyć hałasu i popędziłem na zewnątrz w momencie stosownym,by zobaczyć, jak pierwsi mnisi wybiegają z dormitorium, a z dali dobiegają głosy famu-lusów, którzy wyszli na próg swoich mieszkań.Nie potrafiłem wyjaśnić, o co chodzi, bonie mogłem dobyć z siebie słowa, i pierwsze, jakie mi się nasunęły, wziąłem z mojegomacierzystego języka.Krwawiącą dłonią wskazałem na okna południowego skrzydłaGmachu, z których przez alabaster przeświecał niezwyczajny blask.Zdałem sobie spra-wę, że kiedy schodziłem i biłem w dzwony, ogień rozprzestrzenił się na dalsze pokoje.Wszystkie okna Afryki i cała fasada między nimi a basztą wschodnią rozbłyskały teraznierówną łuną. Woda, dawajcie wodę! krzyknąłem.406W pierwszej chwili nikt nie pojął, o co mi chodzi.Mnisi do tego stopnia przywyklido patrzenia na bibliotekę jako na miejsce święte i niedostępne, że nie potrafili przyjąćdo świadomości, iż może zagrażać jej jakaś katastrofa pospolita, niby chałupie wieśnia-ka.Pierwsi, którzy podnieśli wzrok do okien, przeżegnali się szepcząc słowa przeraże-nia, i pojąłem, że myśleli o nowych jakichś zjawach.Czepiałem się ich sukni, błagałem,by zrozumieli, aż wreszcie ktoś przetłumaczył moje szlochania na ludzkie słowa.To Mikołaj z Morimondo rzekł: Biblioteka płonie! Tak jest szepnąłem i padłem zemdlony na ziemię.Mikołaj dał dowód wielkiej energii, rzucił donośnym głosem rozkazy służbie, dałrady otaczającym go mnichom, wysłał kogoś, by otworzył wszystkie drzwi Gmachu, in-nych pchnął po wiadra i wszelkiego rodzaju naczynia, skierował resztę do zródeł i zapa-sów wody w obrębie murów.Krowiarzom nakazał, by sprowadzili konwie na grzbietachmułów i osłów.Gdyby te rozporządzenia wydał ktoś obdarzony autorytetem, wysłu-chano by go natychmiast.Lecz famulusi przywykli otrzymywać rozkazy od Remigiusza,pisarze od Malachiasza, wszyscy zaś od opata.A tych trzech niestety nie stało.Mnisirozglądali się za opatem, szukając wskazówek i pociechy, lecz nie znajdowali go, i jatylko wiedziałem, że nie żyje albo umiera w tym momencie dusząc się, zamurowanyw wąskim przejściu, które teraz przemieniało się w piec, w byka Falarysa.Mikołaj pchał krowiarzy w jedną stronę, ale jakiś inny mnich, ożywiony najlep-szymi intencjami, pchał ich w drugą.Niektórzy konfratrzy najwidoczniej stracili spo-kój, inni byli jeszcze odrętwiali od snu.Ja starałem się wyjaśnić wszystko, gdyż odzyska-łem mowę, ale trzeba tu przypomnieć, że byłem prawie nagi, albowiem cisnąłem habitw płomienie, i widok pacholęcia, którym wszak byłem, umazanego krwią, czarnego natwarzy od sadzy, nieprzystojnie pozbawionego owłosienia na ciele, ogłupiałego teraz,z chłodu, nie mógł z pewnością budzić ufności
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|