[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Rozdział drugiPo nadejściu Moranthówfala się odwróciła.I, niczym stojące w porcie statki,wolne miasta zalałoimperialne morze.Zaczął się dwunasty rok wojny,Rok Rozbitego Księżycai jego zaskakującego odprysku,zabójczego deszczu iczarnoskrzydłej obietnicy.Tylko dwa miasta opierały się jeszczemalazańskiej nawale.Jedno dzielne, o dumnych sztandarach,chronione potężnym skrzydłem Ciemności.Drugie podzielone,bez armii i sojuszników.Silne miasto padło pierwsze.Wołanie do cieniaFelisin (ur.1146)1163 rok snu Pożogi (dwa lata później)105 rok Imperium Maltańskiego 9 rokpanowania cesarzowej Laseen.Gdzieś za całunem dymu krążyły kruki.Ich ostre wrzaski przebijały się przez krzyki rannych i umierających żołnierzy.Nieruchome powietrze przesycone było smrodem palonego mięsa.Tattersail stała samotnie na trzecim ze wzniesień górujących nad zdobytym miastem Pale.Wokół niej walały się nadpalone pozostałości zbroi – nagolenniki, napierśniki i hełmy – a także stosy broni.Przed godziną ekwipunek ten nosili mężczyźni i kobiety, po ciałach których nie pozostał już żaden ślad.Cisza wypełniająca owe puste skorupy niosła się w głowie czarodziejki niczym tren.Skrzyżowała mocno ramiona na piersiach.Burgundowy płaszcz, na którym wyszyto srebrne godło dowódcy kadry czarodziejskiej Drugiej Armii, zwisał z jej krągłych ramion, poplamiony i nadpalony.Pulchną, owalną twarz, na której zwykle malował się rozanielony wyraz, przeorały teraz głębokie bruzdy, a policzki stały się blade i obwisłe.Choć czarodziejkę otaczało mnóstwo dźwięków i zapachów, wsłuchała się w głęboką ciszę, o której można by powiedzieć, że pochodziła z leżących wokół szczątków zbroi.Były puste, co samo w sobie stanowiło oskarżenie.Cisza ta miała jednak również inne źródło.Czary, których tu dziś użyto, były tak potężne, że osłabiły barierę między światami.To, co mieszkało po drugiej stronie, w Grotach Chaosu, było tak blisko, że mogłoby jej dotknąć.Odnosiła dotąd wrażenie, że wszystkie jej emocje wygasły, wypalone grozą, którą przed chwilą przeżyła, gdy jednak spoglądała na zwarte szeregi wkraczającego do miasta legionu Czarnych Moranthów, skryte pod opadającymi powiekami oczy zasnuła jej mgiełka nienawiści.Nasi sojusznicy.Przyszli wyegzekwować swą godzinę krwi.Gdy owa godzina dobiegnie końca, liczba ocalałych mieszkańców Pale spadnie o jakieś dwadzieścia tysięcy.Po raz kolejny w długiej historii wrogości między sąsiadującymi ludami miecz przeważy szalę zemsty na drugą stronę.Shedenul, zmiłuj się.Czy już tego nie dosyć?W mieście szalał niepowstrzymanie chyba z tuzin pożarów.Po trzech długich latach oblężenia gród wreszcie padł, Tattersail wiedziała jednak, że to jeszcze nie koniec.Coś się tu kryło, czekało w milczeniu.Ona także zaczeka.Była to winna tym, którzy dziś polegli.Ostatecznie poniosła porażkę we wszystkim, co było ważne.Na dole ziemię pokrywały ciała malazańskich żołnierzy, postrzępiony dywan trupów.Tu i ówdzie w górę sterczały ich kończyny.Kruki zasiadały sobie na nich niby królowie.Ci, którzy ocaleli z rzezi, błądzili w oszołomieniu między ciałami, szukając poległych towarzyszy.Zrozpaczona Tattersail śledziła ich wzrokiem.– Nadchodzą – odezwał się jakiś głos, mniej więcej tuzin stóp na lewo od niej.Odwróciła się powoli.Czarodziej Loczek leżał na resztkach spalonej zbroi.Jego gładko wygolona czaszka lśniła w bladym blasku słońca.Fala czarów zmiażdżyła go od bioder w dół.Z brzucha wylewały mu się różowe, upstrzone teraz błotem i wysychające wnętrzności.Otaczał go słaby półcień czarów, który świadczył, że wciąż toczy walkę ze śmiercią.– Myślałam, że nie żyjesz – mruknęła Tattersail.– Mam fartowny dzień.– Nie wyglądasz na to.Loczek chrząknął.Spod serca trysnął mu strumień gęstej, ciemnej krwi.– Nadchodzą – powtórzył.– Widzisz ich już?Mrużąc powieki, skierowała spojrzenie jasnych oczu na stok.Zbliżało się ku nim czterech żołnierzy.– Co to za ludzie?Czarodziej nie odpowiedział.Spojrzała nań raz jeszcze i zobaczyła, że wbił w nią wzrok z intensywnością charakterystyczną dla konających, którzy wiedzą, że nadchodzi ich ostatnia chwila.– Pomyślałeś sobie, że nieźle byłoby oberwać falą w brzuch? No cóż, pewnie można się stąd wyrwać i w ten sposób.Zaskoczyła ją jego odpowiedź.– Ta maska twardości nie pasuje do ciebie, Sail.Nigdy nie pasowała.– Zmarszczył brwi i zamrugał szybko, zapewne usiłując odpędzić ciemność.– Zawsze istnieje ryzyko, iż dowiesz się za dużo.Ciesz się, że ci tego oszczędziłem.– Uśmiechnął się, odsłaniając okrwawione zęby.– Lepiej myśleć o czymś przyjemnym.Ciało odmawia mi posłuszeństwa.Przeszyła Loczka wzrokiem, zaskoczona jego nagle ujawnionym człowieczeństwem.Być może umierający zapominali o swych zwykłych gierkach, o pozorach towarzyszących tańcowi żywych.Być może po prostu nie była przygotowana na to, że czarodziej ukaże w końcu ludzkie oblicze.Piersi zaczęły ją boleć od dręczącego uścisku, rozprostowała więc ręce i westchnęła słabo.– Masz rację.To nie jest pora na noszenie masek, prawda? Nigdy cię nie lubiłam, Loczek, ale nie wątpiłam w twoją odwagę.I nadal w nią nie wątpię.– Obrzuciła go krytycznym spojrzeniem, czując się lekko zdumiona tym, że nie wzdrygnęła się na widok tak straszliwej rany.– Chyba nawet sztuka Tayschrenna nie mogłaby cię teraz uratować, Loczek.W jego oczach pojawił się błysk chytrości.Parsknął bolesnym śmiechem.– Kochana dziewczyno – wydyszał.– Twoja naiwność zawsze mnie zachwycała.– No jasne – warknęła, zła na siebie, że dała się nabrać na ten pokaz szczerości.– Musiałeś jeszcze raz ze mnie zażartować, w imię dawnych czasów.– Nie rozumiesz.– Czyżby? Chcesz powiedzieć, że to jeszcze nie koniec? Nienawidzisz wielkiego maga tak bardzo, że wymkniesz się nawet z zimnego uścisku Kaptura, prawda? Zemsta zza grobu?– Chyba już mnie znasz.Zawsze wychodzę tylnymi drzwiami.– Nie możesz nawet się czołgać.Jak zamierzasz się do nich dostać?Czarodziej oblizał spękane wargi.– Zawarłem umowę – wyjaśnił cicho.– Drzwi przyjdą do mnie.Właśnie idą.W jej trzewiach wezbrał niepokój.Za plecami usłyszała chrzęst zbroi i grzechot żelaza, nagły jak zimny wiatr
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|