[ Pobierz całość w formacie PDF ] .%7łałował, że nie może powiedzieć Jane, czym się tu naprawdę zajmuje.Mo-że nawet potrafiłby ją przekonać, że działa w słusznej sprawie.Przekonałby ją,że udzielanie pomocy medycznej rebeliantom jest bezcelowe, gdyż służy tylkoutrwalaniu nędzy i ciemnoty, w jakiej żyją ci ludzie, i odwlekaniu chwili, kiedyZwiązek Radziecki pochwyci ten kraj za kołnierz i wciągnie wierzgający i kwi-czący w dwudziesty wiek.Całkiem możliwe, że zrozumiałaby to.Przeczuwał jed-nak instynktownie, iż nie przebaczyłaby mu tego, że ją oszukiwał.Właściwie towiedział, że wpadłaby we wściekłość.Już ją sobie wyobrażał zawziętą, nie-przejednaną, wyniosłą.Porzuciłaby go natychmiast, tak jak porzuciła Ellisa Tha-lera.Niewątpliwie do furii doprowadziłby ją fakt, że została w ten sam sposóboszukana przez dwóch kolejnych partnerów.I tak, bojąc się panicznie, że ją utraci, brnął dalej w kłamstwa jak sparaliżo-wany strachem człowiek w przepaść.Oczywiście domyślała się, że coś jest nie w porządku; widział to po sposobie,w jaki czasem na niego spoglądała.Ale był pewien, że w jej odczuciu problemtkwi w ich wzajemnych stosunkach nie przychodziło jej nawet do głowy, iżcałe jego życie jest jednym wielkim pozorem.Całkowite zabezpieczenie się nie było możliwe, przedsięwziął jednak wszel-kie środki ostrożności, aby ani ona, ani nikt inny nie mógł go zdemaskować.Po-sługując się radiem mówił szyfrem nie dlatego, że transmisję mogli przechwycićrebelianci nie mieli przecież sprzętu radiowego ale dlatego, iż mogła touczynić afgańska armia rządowa, a ta była tak naszpikowana zdrajcami, że niemiała przed Masudem żadnych sekretów.Radio Jean-Pierre a było wystarczającomałe, by mógł je chować w podwójnym dnie torby lekarskiej lub, gdy nie brałze sobą torby, w kieszeni bufiastych afgańskich szarawarów.Jednak ze względuna małą moc nadawało się tylko do prowadzenia krótkich rozmów z najbliższąplacówką Rosjan, czyli z odległą o pięćdziesiąt mil bazą lotnictwa wojskowegopod Bagram.Transmisja obejmująca podyktowanie wyczerpujących szczegółówna temat tras konwojów oraz ich terminów trwałaby bardzo długo, zwłaszcza żeprowadzona była szyfrem.Musiałby też mieć do jej przeprowadzenia znaczniesilniejsze radio oraz zasilacz bateryjny.Jean-Pierre i Monsieur Leblond zrezygno-wali z tej możliwości.W konsekwencji Jean-Pierre, chcąc przekazać szczegółoweinformacje, musiał się spotykać ze swoim łącznikiem.Wspiął się na wzniesienie i spojrzał w dół.Znajdował się u wylotu małej do-liny.Szlak, którym podążał, wiódł w dół, w inną dolinę usytuowaną od tej podkątem prostym i przepołowioną wzburzonym górskim strumieniem, połyskują-cym w promieniach wieczornego słońca.Jeszcze jedna dolina, zaczynająca się podrugiej stronie strumienia, wrzynała się w góry w kierunku na Cobak, docelowypunkt jego podróży.W miejscu, gdzie po tej stronie strumienia spotykały się trzy97doliny, stała mała chata z kamienia.Okolica roiła się od takich prymitywnych bu-dowli.Zdaniem Jean-Pierre a wznosili je nomadzi i wędrowni kupcy, by chronićsię w nich pózniej na noc.Ruszył zboczem w dół, prowadząc za sobą Maggie.Anatolij już tam prawdo-podobnie był.Jean-Pierre nie znał jego prawdziwego nazwiska ani stopnia woj-skowego, ale przypuszczał, że reprezentuje KGB, a z tego, jak swojego czasuwyraził się o generałach, wnosił, iż jest pułkownikiem.Bez względu jednak nastopień nie był to człowiek zza biurka.Stąd do Bagram było pięćdziesiąt mil dro-gi górzystą krainą, a Anatolij pokonywał ją samotnie pieszo w ciągu półtora dnia.Był to Rosjanin orientalnego pochodzenia.Ze swymi wysokimi kośćmi policz-kowymi i żółtą skórą mógł w afgańskim odcieniu uchodzić za Uzbeka, członkamongoloidalnej grupy etnicznej, zamieszkującej północny Afganistan.Wyjaśnia-ło to również niepewność, z jaką posługiwał się narzeczem dari Uzbekowiemieli własny język.Anatolij był odważny.Ponieważ nie znał uzbeckiego, istniałoryzyko zdemaskowania, a wiedział, że rebelianci organizują specjalne buzkashi,w których tradycyjnego cielaka zastępują pojmani sowieccy oficerowie.Dla Jean-Pierre a spotkania te stanowiły nieco mniejsze ryzyko.Jego częstewyprawy z pomocą lekarską do odległych wiosek traktowane były jako rzecz ra-czej naturalna.Gdyby jednak ktoś zauważył, że dziwnym trafem natyka się podrodze więcej niż raz czy dwa na tego samego wędrownego Uzbeka, mogłoby tojuż wzbudzić podejrzenia.A gdyby jakiś Afgańczyk znający francuski (a ci, któ-rzy ukończyli szkoły, znali ten język) podsłuchał przypadkowo rozmowę lekarzaz owym wędrownym Uzbekiem, Jean-Pierre mógłby się tylko modlić o szybkąśmierć.Jego sandały nie wydawały na ścieżce żadnego odgłosu, a kopyta Maggie to-nęły cicho w pylistym podłożu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|