Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na razie rzeczywistość przestała się liczyć.Na dziedzińcu Engelharda chybotliwe płomyki, kapiące od złotakompozycje kwiatowe, naszyjniki mrugających światełek, rozwieszonemiędzy łukowatymi kratkami, blask i migotanie złota i klejnotów -wszystko to jakby się zmówiło, by opromieniać zarówno gości, jak i po-trawy.Wydawało się, że całość wyczarował jakiś dżin, dysponujący magicznąsiłą.Eleganckie parasole z wyszukanymi zakończeniami i pęki strusichpiór chwiały się lekko w powietrzu nad okrągłymi stołami.Armia kelne-rów w białych rękawiczkach poruszała się bezszelestnie, niczym duchy.Sprawność, z jaką wszystko funkcjonowało zadziwiała i zaskakiwała go-ści.Nawet gwar rozmów, akcentowany kaskadami perlistego śmiechu,wydawał się jakby specjalnie zaaranżowany na ten wieczór przez łaska-we wyższe istoty.Wszyscy się zgadzali, że przyjęcie jest wspaniałe.Szczególnie zaś zachwycała się nim Dina Goldsmith, która cały czasznajdowała się w centrum zainteresowania i bardzo jej to odpowiadało.Teraz, kiedy mogła taksować wzrokiem krąg wyróżnionych osób, po-sadzonych przy stole Karla-Heinza na samym środku dziedzińca Engel-harda, wśród których - dzięki Zandrze - znalazła się też ona z Robertem,Dinie tak ogromną przyjemność sprawiał widok gości honorowych, żeniemal graniczyło to z fizycznym bólem.Po jej lewej ręce siedział lordRosenkrantz, obok niego Nina Fairey, dalej Robert; naprzeciwko niejznalazła się Becky V i jego książęca wysokość, gospodarz przyjęcia, orazZandra; z prawej strony Diny zajmował miejsce dziwnie małomównySheldon D.Fairey.Jak można było przewidzieć, rozmowa przy stoliku księcia obracałasię wokół osoby tego, którego urodziny świętowano. - Nie mówi pan poważnie! - wykrzyknęła Nina Fairey.Jak wszystkiekobiety przy tym stole, z wyjątkiem Zandry, tylko udawała, że je przy-stawkę - ostrygi z endywią w wonnym sosie cytrynowo-śmietanowym -mając na - względzie zachowanie figury.- Uważam, że to potworne!- Być może - zgodził się jubilat i wzruszył ramionami.- Ale taka tra-dycja obowiązuje w mojej rodzinie.Zresztą podobne reguły wcale nie sączymś wyjątkowym.Wiele starych, utytułowanych rodów europejskichnadal przestrzega zasady pierworództwa.Na przykład Thurn und Taxis,a mógłbym wymienić jeszcze wiele, wiele innych.Powiedziawszy to odwrócił się do Zandry, ale Dina szybko podjęławątek rozmowy.- Nigdy nie słyszałam o czymś równie niesprawiedliwym - oświad-czyła.Karl-Heinz spojrzał na nią i się uśmiechnął.- Moja droga Dino, jak pani przypuszczalnie dobrze wie, życie rzad-ko kiedy jest sprawiedliwe.- Być może, ale to praktycznie zmusza pana do małżeństwa!- Owszem - spokojnie przyznał jej rację.- Lecz proszę nie zapomi-nać, że pierwotnie właśnie taki przyświecał tej zasadzie cel: zapewnićtrwałość rodu i czystość krwi.- A jednak się pan nie ożenił - zauważyła.- Nie.- I czy to teraz pana nie martwi, kiedy skończył pan.mniejsza o toile lat? - Brylanty błysnęły, kiedy gestem ręki skwitowała jego wiek.- Ależ naturalnie - zgodził się książę.- Nikt posiadający choćbyodrobinę oleju w głowie nie narażałby na niebezpieczeństwo takiegomajątku.- Ale pan to zrobił - zauważyła cicho.- Tak.- Westchnął.- A jeśli pana ojciec umrze, a pan do tego czasu nie spłodzi dziedzi-ca? Co się wtedy stanie?- Wtedy - wyjaśnił spokojnie - stracę wszystko.- Wielkie nieba!- Oczywiście to nie znaczy, że zostanę bez środków do życia.Mamswój własny majątek, a nawet gdybym nie miał, te same prawa, któreuniemożliwiają mi dziedziczenie, jednocześnie gwarantują mi odpo-wiednie zabezpieczenie finansowe.- Ale większość majątku? - spytała Dina.- I wpływy? Komu przypad-ną? - Niestety, księciu Leopoldowi, najstarszemu synowi mojej siostry.-Który jest narkomanem i przestępcą, dodał w myślach ponuro, sięgającpo kieliszek z winem.- Tak czy inaczej, miejmy nadzieję, że mój ojciecjeszcze trochę pożyje.- A jak się miewa le viel Prince? - spytała Becky V.- Jest w dobrejformie, j'espre bien?- Obawiam się, że nie - odrzekł Karl-Heinz.- Stan jego zdrowia dośćgwałtownie się pogarsza.Rozległ się szelest jedwabiu, kiedy Becky V poruszyła się gwałtownie.- A Dieu plaise! - wykrzyknęła.- Cher ami! Z pewnością musi cię toniepokoić!Książę uniósł kieliszek, by ocenić bukiet i kolor wina.- Naturalnie, że martwię się jego zdrowiem - przyznał.- Tak, jakDamokles nigdy nie zapominał o mieczu, wiszącym nad jego głową, tak ija nie zapominam o tym, co mi grozi.Ale cóż można poradzić? - Wzru-szył ramionami.- %7łycie toczy się dalej.- Ile lat ma pański ojciec? - spytała Dina.Pociągnął łyk wina, które wydawało mu się mocne i wystałe.- Prawie osiemdziesiąt.Becky klepnęła księcia w rękę i powiedziała szybko:- Naturellement, rozumie się samo przez się, że Heinzie był dziec-kiem, które całkowicie odmieniło jego życie!Wszyscy się roześmieli oprócz Diny.Poznawszy na własnej skórze go-rycz ubóstwa, traktowała co najmniej z odpowiednim szacunkiemwszystko, co dotyczyło finansów.Teraz pochyliła się nad stołem w stronęKarla-Heinza.- Skarbie! Proszę pomyśleć o tych wszystkich miliardach dolarów,które może pan stracić! Dlaczego się pan nie ożeni? Dlaczego nie postarasię o potomka, nie zapewni sobie dziedzictwa, by mieć tę kwestię raz zgłowy? Przecież to chyba nie jest aż takie trudne, prawda?Książę uśmiechnął się lekko.- Pod pewnymi względami, moja droga, jest to trudne.- Ależ.dlaczego?- Ponieważ mam romantyczną naturę i muszę najpierw znalezć od-powiednią kobietę.A przynajmniej taką, z którą chciałbym spędzić resz-tę życia.- Voyez-vous - wyjaśniła Becky Dinie - w przypadku Heinzie'egoszukanie żony nie jest takie proste, jak dla większości mężczyzn.Pozakoniecznością urodzenia męskiego potomka przed śmiercią swego teścia, le vieil Prince, żona Heinzie'ego, musi, podobnie jak on sam, pochodzićw prostej linii od władców Zwiętego Cesarstwa Rzymskiego.- A trzeba zobaczyć, jak większość z nich wygląda! - Karl-Heinz aż sięwzdrygnął.- Z wyjątkiem obecnej tutaj Zandry wszystkie mają licznedefekty urody, niezwykle szpecące, choć wysoko cenione w kręgach kró-lewskich i książęcych.No wiecie.nosy jak kartofle albo krótkie szyje,albo krzywe zęby.Kiedy padło imię przyjaciółki, w oczach Diny pojawił się błysk.- Czy mam rozumieć.- powiedziała wolno, marszcząc brwi - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript