[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Niech pan odejdzie - wrzasnął na mnie przodownik i ciągnie Małego w jedną stronę, a ja w drugą.- Tak? - powiedział wreszcie policjant.- No to obydwaj do komisariatu!Mówiąc to chwycił mnie za rękaw i silnie pociągnął do siebie.Nastawiłem łeb do przodu i odepchnąłem się nogą, więc siłą szarpnięcia i własnego odbicia strzeliłem policjanta łbem w twarz.Potoczył się do tyłu i upadł na wznak na środku jezdni z moją czapką w rękach, bo w momencie uderzenia chciał mnie złapać za głowę.Gdy usiadł, już byłem przy nim.Wyrwałem swoją czapkę i wracając na chodnik wsadziłem ją z powrotem na głowę.- Uciekajmy! - krzyknął Mały i rzucił się do ucieczki.Już ruszyłem za Małym, ale jeszcze raz obejrzałem się i zobaczyłem, że "glina" już stoi i odpina kaburę pistoletu.- Zaczekaj, niech wyjmie! - zawołałem do Małego i zatrzymałem się.Policjant doskoczył do mnie z pistoletem w ręku.W tym okresie policjanci mieli już amunicję.Dostawił mi pistolet do głowy wołając:- Do komisariatu, łobuzie! Ja cię nauczę bić łbem!- Za chude uszy masz na to, żeby mnie zabrać do komisariatu, a łbem bić też na pewno lepiej potrafię od ciebie.Jazda stąd, bo jeszcze raz dostaniesz, a łobuzem to ty jesteś, bo zaczepiasz porządnych ludzi na ulicy.Gdy ruszyłem na niego, odskoczył kilka kroków do tyłu.Podchodzę znowu, a ten zabiega mi drogę i straszy spluwą.Gdy w pewnej chwili prawie że przystawił mi ją do głowy, zawołałem:- Weź to, k.twoja mać, bo wystrzeli i może mnie skaleczyć.- Zawołam Niemców! - woła policjant.- Ja mam w d.ciebie i twoich Niemców - odpowiadam.- Do komisariatu! - woła znów tamten.- Kiedy nie mogę, bo idę w inną stronę.Co ruszam na niego, to on odskakuje.Gdy odchodzą, znów zabiega mi drogę - i tak w kółko.Już zrobiło się zbiegowisko.Spojrzałem - Mały stoi wśród ludzi i uważa, żeby w razie potrzeby przyjść z pomocą."Za długo to, już trwa" - pomyślałem.Uciekać nie mogę, bo ten wariat może strzelić za mną, a jeśli znowu napatoczy się drugi policjant, to będzie szlachtuz.Będę musiał strzelać do obydwóch.Nie mogę przecież dać się zabrać do komisariatu, bo mam w kieszeni pistolet, za posiadanie którego zapłacę głową.Zakończenie przyszło z zupełnie niespodziewanej strony.Podszedł do nas jakiś cywil i zapytał, co się tu dzieje.- Ten łobuz uderzył mnie łbem - odpowiedział policjant.- Bo frajer myśli, że to dobre przedwojenne czasy, kiedy bez żadnego powodu bili nas pałkami i zabierali na przechowanie do komisariatu - dodałem od siebie.Cywil zwrócił się do policjanta, mówiąc ostro:- Niech pan da spokój, niech pan stąd idzie!- Ale przecież on mnie uderzył - upiera się policjant.- Niech pan stąd idzie, mówię panu! - wrzasnął rozkazująco cywil.Policjant popatrzył z żalem, że musi mnie zostawić, odszedł i znikł zarogiem ulicy Czerniakowskiej.Uważałem, że cywilowi należy się wyjaśnienie, więc podszedłem do niego i mówię:- No bo, patrz pan, przyczepi się taki nie taki do człowieka.- Niech pan da spokój, niech pan lepiej już stąd idzie - przerwał mi cywil.- No tak, chyba masz pan rację - odpowiedziałem po chwili namysłu i poszedłem z Małym w kierunku swojej ulicy.Po chwili przyłączyli się do nas Olek i Wicuś.- Powiedzcie teraz, co to była za draka? - zapytałem chłopaków.- O co on się do was przyczepił?- O nic - odpowiedział Mały.- Gdy czekaliśmy na ciebie, podszedł policjant i zawołał: "Rozejść się! Jazda! Już was tu nie ma!" Olek nie lubi mieć z policją do czynienia, więc od razu przeszedł na drugą stronę ulicy.Wicek nietutejszy, z "władzą" nie chce zaczynać, to też odszedł, a ja stoję dalej."A ty co?" - zapytał mnie policjant."Na kolegę czekam" - odpowiedziałem."No już, uciekaj, czego jeszcze stoisz?" - woła znów "glina"."Czego stoję? No, bo nie siedzę"."Ach tak? No, to będzieszsiedział" - zawołał i zaczął mnie ciągnąć, a ja się nie dawałem.I właśnie w tym momencie ty wyszedłeś z bramy - zakończył Mały.Wróciliśmy do domu i na konto szczęśliwego zakończenia rozróbki wypiliśmy jeszcze pół litra wzmocnionej wódki.Następnego dnia o godzinie szóstej rano Olek dostarczył Wicusiowi do mieszkania zamówiony i z góry zapłacony rower.Miesiąc później otrzymałem wezwanie do komisariatu na przesłuchanie w charakterze świadka.Była to drobna sprawa, którą tylko niepotrzebnie zawracali głowę uczciwemu człowiekowi.Idąc do komisariatu ubrałem się po frajersku: nowe ładne palto z futrzanym kołnierzem, nowy czarny garnitur, biała koszula, krawat, biała jedwabna apaszka, pilśniak na głowę, a na ręce białe kordonkowe rękawiczki."Gzymsik" jak cholera.Siedziałem przy biurku w odpiętym palcie, noga założona na nogę, na kolanach leżał kapelusz, na nim rękawiczki.i składałem zeznanie.W pewnym momencie usłyszałem odgłos otwieranych drzwi.Obejrzałem się.Do pokoju wchodzi przodownik, którego na Wójtówce trąciłem głową.Spojrzałem na niego obojętnie jak krowa na pociąg, wykręciłem się i dalej składam zeznanie."Teraz będzie draka, jeśli ten łobuz mnie pozna" pomyślałem.Kątem oka widziałem, że stoi z boku i patrzy na mnie.Zrobił parę kroków i teraz przygląda mi się stojąc za plecami policjanta, który mnie przesłuchuje.Postał chwilę i znów patrzy na mnie z drugiej strony.O, chodził, o, przyglądał się - i nie mógł mnie poznać! Ja w tym czasie mówiłem spokojnie o sprawie, w której mnie wezwano, i pozornie wcale nie zwracałem na niego uwagi.Równocześnie myślałem o tym, co będę robił, jeśli rozpozna mnie i będzie chciał zatrzymać.Tym razem nie byłem pewien, czy wygram z nim wojnę.W kieszeni miałem tylko pistolet i jeden zapasowy magazynek.Idąc do komisariatu nie pomyślałem o takim spotkaniu, bo już o tamtej sprawie zapomniałem.Po chwili mój wróg wyszedł z pokoju, a po kilku minutach i ja opuściłem komisariat, przez nikogo nie zaczepiony.Tak to ubranie potrafi zmienić człowieka.Śmierć była bliskoRok 1939, druga połowa listopada.Wszyscy mieli obowiązek rejestrowania się w urzędach pracy.Ferajna nasza zlekceważyła ten nakaz, jak i wszystkie inne okupacyjne nakazy.Niemcy rozpoczęli już aresztowania.Słyszało się, że wyciągają ludzi z domów i po przeprowadzeniu rewizji mieszkań zatrzymują podejrzanych ludzi.Tego dnia siedziałem u Małego i zastanawialiśmy się nad tym, w jaki sposób zdobyć węgiel i drzewo, bo zrobiło się już zimno, a opału nie ma.Wtem otwierają się drzwi i do mieszkania wpada siostra Małego, zmęczona biegiem po schodach na trzecie piętro, i zwracając się do nas mówi szybko:- Chłopaki! Pod czternastym Niemcy robią rewizję całego domu.Który co ma - niech się urywa!Spojrzeliśmy z Małym na siebie: w oczach jego wyczytałem pytanie, czy jestem "czysty".Spokojnie przymknąłem na chwilę powieki, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że jestem tryfny.Wówczas Mały poruszył stopą w bok.To znów znak, że mam szybko wyjść i wynieść tryfny towar.Mój tryfny towar to wielki pistolet, szturmowe parabellum, kilka zapasowych magazynków z amunicją i dwa polskie obronne granaty.Wszystko to miałem w mieszkaniu na pierwszym piętrze.Spluwa pod poduszką nie posłanego łóżka, reszta w szufladzie kredensu, na samym wierzchu."Jeśli są dopiero pod czternastym - pomyślałem - to mam jeszcze trochę czasu.Nie mogę wyjść z mieszkania od razu, żeby nie robić poruty wobec rodziców i siostry Małego".Wyszedłem po kilku minutach dopiero i od razu z korytarza puściłem się biegiem do swego mieszkania
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|