[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Na razie jednak duch musiał być ważniejszy od materii i pozostało mi ćwiczyć silną wolę.Wreszcie zapadł mrok i oczekiwanie dobiegło końca.W forcie rozbłysły światła i rozległy się komendy.Podpełzłem na skraj dachu.Na dziedzińcu żołnierze maszerowali w małych grupach w tę i z powrotem przy wtórze ryków oficerów.W końcu jedna grupa zniknęła w środku, druga zaś ruszyła szerokim falochronem w kierunku portu.Drogę oświetlali sobie latarnią, poczekałem zatem profilaktycznie, aż znajdą się na stałym lądzie.A potem zgasły wszystkie światła.Zamrugałem gwałtownie oczami, nie wierząc własnemu szczęściu.Dopiero po chwili wrócił mi rozsądek - wygaszanie świateł było logicznym posunięciem: artylerzyści mieli nocną służbę i lepiej było nie świecić im po oczach, jeśli mieli widzieć cokolwiek.Ktoś tu myślał.Odczekałem, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności i w blasku gwiazd zszedłem ostrożnie na dziedziniec.Jedyne widoczne w murze fortu pancerne drzwi były zamknięte na głucho.Nie one zresztą interesowały mnie najbardziej, pospiesznie ruszyłem zatem ku brzegowi, starając się przy tym zachować ciszę.W miarę jak fort zostawał z tyłu, szedłem coraz spokojniej, rozglądając się po okolicy.Z lewej miałem kotwicowisko jachtów, w większości ciemnych, choć z niektórych bił blask aż oczy bolały i słychać było pijackie śpiewy.Powietrze było rześkie, droga równa, ale niestety, zawsze mówiłem, że nadmierna pewność siebie zgubiła już niejednego.Pogrążony w rozmyślaniach, jak ostatnia ślepa fujara, wlazłem na metalową barierkę oddzielającą falochron od molo i natychmiast znalazłem się w blasku co najmniej trzech reflektorów, a okolica rozjarzyła się niczym w trakcie pożaru.Jedyną korzyścią była możliwość stwierdzenia, że dalszą drogę przegradza mi płot i zamknięta metalowa furtka.6Odskoczyłem od płotu jak oparzony, rozejrzałem się gorączkowo wokół i padłem na ziemię, oczekując nieuniknionej komendy.Która nie zabrzmiała.Światła jaśniały, port był pusty, a mną nikt się nie interesował.Tyle tylko, że nabrzeżem maszerował w moją stronę oddział żołnierzy.Małe były szansę, aby mnie dostrzegli, natomiast rozważania, czy włączyłem jakieś urządzenie alarmowe, czy też cały ten lunapark był dla nich, żeby sobie krzywdy nie zrobili, były zupełnie nie na miejscu.Portu miałem dość, przeczołgałem się zatem na skraj falochronu od strony kotwicowiska jachtów i ostrożnie zsunąłem się po spadzistej ścianie, aż dotknąłem stopami chłodnej wody.Przez chwilę myślałem, czyby nie zostać w tej pozycji, ale nie.Wystarczył mały błysk latarki, żeby odkryto mnie rozpłaszczonego jak żaba na betonie i podobnie bezradnego.Nie po to wysilałem się cały dzień, by teraz tak głupio ryzykować.Czym prędzej schowałem się w wodzie i najciszej, jak potrafiłem, popłynąłem do brzegu, gotów w każdej chwili nurkować, gdyby zaszła taka potrzeba.Nie zaszła; patrol przedreptał mimo, otworzył sobie bramę, przeszedł, zamknął ją za sobą i ruszył w stronę fortu.Diabli wiedzą, co to było: niespodziewana inspekcja, wzmocnienie garnizonu czy inne licho.Zresztą nie było to moje zmartwienie.Należało natomiast zdecydować się, co dalej, i to możliwie szybko, gdyż promenada była coraz bliżej.Bosy, mokry i nie znający okolicy, musiałem póki co pozostać niezauważony.Zaraz, zaraz, czemu właściwie mokry i bosy? A jachty? Powoli odbiłem nieco w bok, wpływając pomiędzy zakotwiczone jednostki.Było za wcześnie na spoczynek, toteż należało założyć, że te ciche i ciemne są jednocześnie puste.Poszukałem dużego jachtu motorowego i wlazłem na jego pokład po umocowanej na rufie drabince.Światło gwiazd i poblask z brzegu pozwoliły dostrzec wygodny fotel, koło sterowe i zejściówkę prowadzącą pod pokład.Zamkniętą.Było to miłe, znaczyło bowiem, że właściciel trzyma tam coś wartego kradzieży
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|