[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Było nie do przewidzenia, co Łasica może zrobić (Sventon osobiście zamierzał siedzieć cały czas z naładowanym pistoletem w ręku).Dlatego muszą pojechać do Djof na wielbłądach, żeby Omar i dzieci miały na czym wrócić do oazy.Trzeba o wszystkim pomyśleć.Gdy tylko Sventon zostawi Łasicę w Sztokholmie, przyleci z powrotem do oazy i wtedy będzie mógł rozpocząć urlop w ciszy i spokoju, razem z Omarem, Lizą i Larsem, w cieniu palm.Będą siedzieć przed namiotem o zachodzie słońca i będą wyjmować zaczarowane ptysie z ,,Arktyki” przy dźwiękach jakiejś uroczej piosenki ludowej czy czegoś takiego.Wszystko to Sventon tłumaczył, jak tylko mógł najgłośniej, podczas gdy mała karawana posuwała się wolno przez piaskowe morze.Lecz Omar i Liza, jadący na pierwszym wielbłądzie, dosłyszeli tylko kilka niewyraźnych słów, bo właśnie zerwał się wiatr.(Duża broda Sventona też zagłuszała część tego, co mówił).Omar odwracał się co jakiś czas i kłamał się ze wschodnim spokojem.Wkrótce widać już było tylko piasek dookoła.Lars i Liza uważali z początku, że podróż na wielbłądach jest równie ciekawa jak lot na dywanie, ale po godzinie zaczęli się trochę nudzić.Sventon ze swej strony rozmyślał nad problemem nie do rozwiązania.Dlaczego, pytał sam siebie, ludzie jeżdżą przez pustynię na wielbłądach, kiedy istnieją latające dywany? W innych krajach wielbłądy mogły być bardzo przydatne, ale tu, w ojczyźnie latających dywanów, chyba je nieco przeceniano.Spotkali dwie długie karawany.Wszystkie wielbłądy niosły na grzbietach wielkie toboły, a poganiacze szli obok z kijami w ręku.Potem zobaczyli nareszcie latający dywan.Leciał na nim, dość nisko, stary, brodaty człowiek.Wiózł na dywanie dwie kozy.Liza i Lars pomachali do niego, ale on nie odpowiedział.Chwilę później spotkali drugi dywan, nieco większy.Siedziała na nim cała rodzina: dziadek, babcia, ojciec, matka i sześcioro dzieci.Rozmawiali i śmiali się, a ubrania ich powiewały na wietrze.Dzieci wychylały się przez krawędź dywanu.Widać było tylko ich głowy.Pomachały do Larsa i Lizy, którzy ledwo zdążyli odpowiedzieć im w ten sam sposób, a już dywan zniknął.Sventon patrzył w zadumie za szybkim, lekkim dywanem.Muszę zapytać o niego Omara, pomyślał.Człowiek uświadamia sobie korzyści latającego dywanu zwłaszcza wtedy, kiedy nosi ciepłą brodę.I tak dojechali do Djof.W miastach Wschodu zawsze roi się od ludzi na ulicach.Bardziej niż w innych miastach.Kłębią się tam tłumy spacerowiczów, nosicieli wody, sprzedawców melonów czy pomarańcz, dzieci, wielbłądów, beduinów, wozów, cukierników, psów, tkaczy dywanów, kotów, pisarzy, fakirów, osłów i kóz.Djof nie jest dużym miastem, a jednak roi się w nim od ludzi.Przejechali koło Dużego Bazaru, gdzie kręcił się rozkrzyczany tłum.Sprzedawano tam wszystko możliwe (prócz ptysiów).Omar zostawił Rubina i Szmaragda w karawanseraju[7].Sventon był gotowy do pościgu.Chciał zacząć od tego, żeby po prostu chodzić po mieście i pytać, czy ktoś nie widział małego, chytrego człowieczka z białą walizką.Omar miał mu pokazywać drogę.Omar powiedział:- Moim skromnym zdaniem, należałoby najpierw zapytać u cukiernika Mohameda na ulicy Karawany.ROZDZIAŁ CZTERNASTYSolidny cukiernikArabskie ciasta sławne są na całym świecie.W innych krajach ciastom prawie zawsze czegoś brak.Albo są przypalone, albo za miękkie i kleiste.Bywają też za duże i nieforemne.Inne znów są za małe.Ciasta arabskie są zawsze odpowiedniego wymiaru, właściwie wypieczone, a ich nadzienie to istne dzieło sztuki.W Djof wielu było doskonałych i solidnych cukierników, lecz Mohamed na ulicy Karawany uważany był za najlepszego i najsolidniejszego.W jego sklepie stały rzędy świeżo upieczonych ciast i cudownie pachniały.Mohamed był szczególnie znany dzięki swoim dwóm specjalnościom, które nazywały się: ,,Tęsknota Beduina za Domem” i ,,Niedzielny Sen Poganiacza Wielbłądów”.“Tęsknota za Domem” miała nadzienie z orzechów, a “Niedzielny Sen” - ze świeżych fig.Omar miał zwyczaj kupować ciasto u cukiernika Mohameda.W czasie wakacji, kiedy mieszkał na pustyni, wpadał czasami do niego w ciągu tygodnia, żeby sobie kupić mały zapas, lecz gdy mieszkał w mieście, przychodził codziennie i kupował albo “Sen”, albo “Tęsknotę”.Teraz szli ze Sventonem do znanego cukiernika.Sklep leżał nieco na uboczu, w narożnym domu przy ulicy Karawany, już na przedmieściu.Tam nie było tak rojno.Spotkali tylko jakiegoś przechodnia niosącego jedno ciasto, a także gońca Ibna niosącego dziesięć ciast.Omar, Sventon, Lars i Liza weszli razem z czarnym kotem, który wracał właśnie ze spaceru po ulicy Karawany.W sklepie panował półmrok, bo zamiast okna był tylko mały otwór wychodzący na zacienioną stronę ulicy.Lecz ciemne wnętrze przesycone było najwspanialszymi zapachami.Stały tam rzędy wypieków, a w przyćmionym świetle jakiś człowiek miesił ciasto.To był piekarz zatrudniony u Mohameda.Trudno sobie wyobrazić silniejszego piekarza.Wyrabiał ciasto tak energicznie, że aż dzieża trzeszczała.Miał wysoko podwinięte rękawy i widać było, że posiada mięśnie niczym zapaśnik albo nawet niczym dwóch zapaśników.Nic dziwnego, że ciasta od Mohameda były dobre.NAJLEPSZE CIASTA PUSTYNI - zachwalała reklama w “ Kurierze Palmowym”.To zresztą była święta prawda.Spytajcie pana Omara.Czarny kot wyruszył na wycieczkę krajoznawczą po piekarni.Gdy go piekarz zauważył, przestał miesić ciasto i cofnął się pod ścianę.Stanął tam wpatrując się w kota i wołając:- Kot! Patrzcie, kot!Kot wybiegł na ulicę.Piekarz zatrzasnął za nim drzwi, a potem splunął trzy razy przez lewe ramię.“Aha - pomyślał Sventon, który to wszystko zauważył - ten facet boi się kotów”.Wnet przybiegł sam Mohamed.- “Sen” czy “Tęsknotę”?! - zawołał.(Przez jakiś czas Mohamed mieszkał w portowym mieście pomiędzy ludźmi rozmaitych narodowości i w związku z tym nigdy nie miał okazji nauczyć się owej przyjacielskiej gościnności, która cechowała na przykład Omara.)- “Sen” czy “Tęsknotę”?Omar ukłonił się i odpowiedział:- I “Sen”, i “Tęsknotę”.Mohamed rzucił mu dwa ciasta.Omar zapłacił i powiedział:- Tę ciastkarnię odwiedza stale tłum głodnych ludzi z bliska i z daleka.Czy przypadkiem nie widziałeś wśród nich pewnego osobnika niedużego wzrostu, ubranego według mody zachodniej i niosącego trzysta ptysiów w białej walizce marki “Arktyka”?Mohamed wlepił w niego wzrok i milczał.Piekarz przerwał wyrabianie ciasta i stał nieruchomo w cieniu, zamieniony w słuch.Sventon wzmógł czujność.- Ten sam człowiek ukradł - z powodu braku benzyny - wielbłąda, który nazywa się Diament - mówił dalej Omar.Mohamed nie spuszczał z niego wzroku.Piekarz miał się na baczności.Sventon był przygotowany na wszystko.- Nie! - krzyknął Mohamed, przestając wpatrywać się w Omara
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|