[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wciążpotrzebował pomocy.Dlategowłaśnie mimo wstrętu, jakibudziła w nim Sarimel, starał siębyć dla niej miły.Liczył, żekobieta przed śmiercią poprosikogoś, by jeszcze przez jakiś czaszajął się jej podopiecznym.Miałachyba jakichś przyjaciół opróczkochanka z zardzewiałymmieczem, który przestał do niejprzychodzić? Daniel uśmiechałsię więc, gdy przynosiła mu rosół,i starał się nie krzywić, choć smakzupy pozostawiał wiele dożyczenia.Dziękował jej też zakażdą przysługę, nawet za głupiepoprawienie poduszki.Słowo dziękuję było jednym zkilkunastu, które znał.W zamian otrzymał buty.Sarimel przyniosła je któregośranka i postawiła przy łóżku.Odrazu poznał, że zostały uszytespecjalnie dla niego, bo podeszwalewego była odpowiedniogrubsza, tak by wyrównaćdługość okaleczonej nogi.Mógłteraz chodzić, co prawda mocnoutykając, bo na sztywność kolananic się nie dało poradzić, aleniewątpliwie był to znacznieefektywniejszy sposób poruszaniasię niż skakanie.Był ciekaw, ilebuty wytrzymają Sarimel jakimścudem zdobyła solidną skórę, aleprzecież w tym świecie nic niepozostawało solidne na długo.Obszedł pokój, po czymzatrzymał się, zdyszany.W nodzeznów odezwał się ból.Danielwiedział, że minie sporo czasu,zanim odzyska siły.Wiedział też,że już nigdy nie będzie chodziłnormalnie chyba że wróci naNowe Ziemie, gdzie połamią mukości i złożą je na nowo.Przymknął oczy, przełknął złość iodwrócił się do Sarimel, chcąc jejpodziękować, ale opiekunkaznikała właśnie w drzwiach.Poszedł za nią, wciąż trochęwdzięczny, trochę zły, a przedewszystkim zaciekawiony, bonigdy wcześniej nie opuszczałpokoju.Siedziała, kuląc się przy piecyku,jeśli za piecyk można uznaćażurową kulę z metalu,zawieszoną na wymyślniepowyginanym stojaku.W kulidogasały węgle, żaru wystarczyłona tyle, by oświetlić znękanątwarz kobiety.W chwili gdyPantalekis wszedł, właśnie dostałanapadu kaszlu.Krztusiła się,plując krwią w rozłożoną nakolanach chustkę, ramionapodrygiwały jej spazmatycznie.Daniel pospiesznie odwróciłwzrok i omiótł spojrzeniem resztęwąskiego, mrocznegopomieszczenia.Zciany takpoczerniały od tłustego brudu, żePantalekis nie potrafił rozpoznaćich pierwotnego koloru, a przezzakurzone szyby z trudemprzedzierała się odrobina słońca.Jedno z okien przesłonięto zledopasowanym kawałkiem deski,który klekotał w podmuchachzimnego wiatru.Za plecami Sarimel ciągnęła sięlada, która równie dobrze mogłabyć blatem stołu, jak i blachąpieca w półmroku trudno byłoto stwierdzić.Stały na niej garnki,chyba też jakieś kuchennesprzęty, ale na nie Pantalekis niezwracał uwagi.W pomieszczeniu unosiła się wońwilgoci i gnijącego mięsa, nie dopomylenia z niczym innym.Sarimel wreszcie przestała kaszleći wskazała stojący na ladziegarnek. Częstuj się, jeśli jesteśgłodny , mówił jej zachęcającygest.Potem palcem wycelowała wdrzwi.Mężczyzna zacisnął usta.Zrozumiał teraz, że buty były nietylko prezentem, lecz także czymśw rodzaju wskazówki.Opiekunkaw ten sposób dawała mu dozrozumienia, że pora nasamodzielność. Nie możesz mnie terazwyrzucić powiedział, z trudempanując nad złością. Jestemzbyt słaby, potrzebuję jeszczekilku dni, no, najwyżej tygodnia.Jak nabiorę sił, sam stąd odejdę.Słyszysz, co do ciebie mówię?Rozumiesz choć słowo? Samodejdę, wcale nie chcę, żebyśprzez cały czas mnie niańczyła,ale potrzebuję jeszcze paru dni!Kobieta patrzyła bez śladuzrozumienia.Pantalekis zacisnął dłonie wpięści, a potem je rozluznił.Odetchnął, starając się uspokoić.Nie pomogło. Nie pozbędziesz się mnie, tybrudna krowo wysyczał.Jeśli mnie teraz wyrzucisz, tobędzie tak samo, jakbyś mniezabiła.Słyszysz?! Będziesz winnamojej śmierci, chcesz tego?!Sarimel nie odpowiedziała.Wyglądała na bardzo starą, chorąi wyczerpaną.Oczy miałałagodne, pogodzone z losem.Daniel trząsł się ze wściekłości istrachu.Ona naprawdę chce sięmnie pozbyć, kołatało mu wgłowie.Co ja teraz zrobię?Osłabione mięśnie lewej nogibolały coraz bardziej i musiałchwycić się ściany, bo inaczejstraciłby równowagę. W porządku powiedziałwreszcie. Pójdę sobie, ale tytego pożałujesz.Czepiając się ścian, ruszył wstronę wyjścia.Chwilę trwało,zanim je znalazł, nie znał przecieżtego mieszkania.Potem czekałogo jeszcze kilka minut szarpaniasię z ciężkimi, zakratowanymidrzwiami, aż wreszcie rozsunęłysię z posępnym zgrzytem.Danielwyszedł na klatkę schodową,przechylił się przez poręcz ijęknął z rozpaczą poniżejserpentynami wiły się schody.Ileto może być pięter? Dwadzieścia,trzydzieści? I żadnej windy;nawet jeśli znają tu coś takiego, tomechanizm i tak dawno jużzardzewiał.Wiedział, że Sarimelmieszka wysoko bądz co bądzwidział z jej okien spory kawałekmiasta ale nie sądził, że aż tak.Za plecami usłyszał koszmarny,wilgotny kaszel, jakby kobietausiłowała wypluć sobie płuca.Zaciskając zęby, zaczął schodzić.Pocił się, chwiał, czasami jęczał zbólu.I przez cały czas czekał, ażSarimel zrozumie swój błąd,dogoni go i zaprowadzi zpowrotem do mieszkania.Nie dogoniła, a Daniel wkrótcepojął, że nie da rady zawrócić prędzej zemdlałby, niż wszedł nagórę
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|