[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Odrobinę subtelności, jaką posiadał, nabył stykając się z bardziej przebiegłymi umysłami i zaskoczony znienacka jakimś nieoczekiwanym wydarzeniem reagował zgodnie ze swą naturą.Teraz więc, zamiast ukryć się lub oddalić cicho w przeciwną stronę, jak zrobiłby to przeciętny człowiek, pobiegł korytarzem w kierunku, z którego dochodził dźwięk.Sandały Cymmerianina nie czyniły więcej hałasu niż stąpnięcia pantery, jego oczy zwężyły się w szparki, a usta wykrzywił dziki grymas.Niespodziewany dźwięk przepoił go chwilowym lękiem, a barbarzyńca zawsze łatwo wpadał w prymitywny szał wściekłości wywołany zagrożeniem.Właśnie wypadł zza zakrętu korytarza na mały dziedziniec, gdy coś błyszczącego w słońcu przykuło jego wzrok.Był to gong; wielki, złoty dysk zawieszony na złotym ramieniu wystającym z kruszejącego muru.Spiżowy młotek leżał w pobliżu, lecz nikogo nie było widać ani słychać.Otaczające dziedziniec łukowate wejścia ziały pustką.Conan przyczaił się w drzwiach przez - jak mu się wydawało - długą chwilę.Ani dźwięku, ani ruchu.Jego cierpliwość wyczerpała się w końcu; skradał się dookoła dziedzińca zaglądając w łukowate przejścia, gotowy odskoczyć błyskawicznie lub uderzyć w prawo czy lewo, jak kobra.Dotarł do gongu i zajrzał w najbliższe drzwi.Zobaczył tylko mroczną, zaśmieconą gruzem komnatę.Wypolerowane, marmurowe płyty wokół gongu nie nosiły śladu stóp, ale czuł jakiś zapach w powietrzu - słaby odór, którego nie mógł rozpoznać; nozdrza rozdymały mu się jak dzikiemu zwierzęciu, gdy mozolił się, by tę woń określić.Conan ruszył ku drzwiom i.wyglądające na solidne, marmurowe płyty rozpękły się pod jego stopami i zapadły z przerażającą gwałtownością.Wpadając zdążył jeszcze rozrzucić szeroko ramiona i uchwycić brzegi ziejącego pod nim otworu.Krawędzie rozkruszyły się jednak pod czepiającymi się ich palcami.Cymmerianin runął w dół, w kompletną ciemność, a lodowata, czarna woda wzięła go w swe objęcia i porwała z zapierającą dech szybkością.2.PRZEBUDZENIE BOGINIZ początku Conan nie próbował walczyć z unoszącym go przez ciemność prądem.Utrzymywał się na powierzchni trzymając w zębach miecz, którego nie postradał nawet w czasie upadku, i nie próbował zgadnąć, jaki czeka go los.Nagle w otaczającym go mroku błysnął promień światła.Ujrzał rozkołysaną, czarną kipiel, wrzącą tak, jakby wzburzał ją jakiś potwór głębin i zobaczył, że pionowe, kamienne ściany kanału łączą się nad nim w niskie sklepienie.Po obu stronach tuż pod sufitem biegł wąski występ, ale był o wiele za wysoko, by mógł go dosięgnąć.W jednym miejscu sufit miał wyrwę, prawdopodobnie zawalił się, i przez ten właśnie otwór sączyło się światło.Poza tą niewielką, jasną plamą panowała zupełna ciemność i panika ogarnęła Conana, gdy pojął, że zostanie uniesiony dalej, znów w niezgłębiony mrok.Wtedy zobaczył coś jeszcze: mosiężne drabinki opuszczające się w regularnych odstępach z półek do powierzchni wody -właśnie zbliżał się dc jednej z nich.Natychmiast popłynął w jej kierunku, walcząc z prądem trzymającym go na środku nurtu.Miał uczucie, że przytrzymuje go mnóstwo żywych, małych rąk, lecz z desperacką siłą mocując się z rwącymi falami przybliżał się do brzegu, walcząc zaciekle o każdy cal.Wreszcie dotarł do drabinki, uczepił się kurczowo ostatniego szczebla i zawisł na niej bez tchu.W chwilę później wygramolił się z wodnej kipieli niechętnie powierzając swój ciężar wątłym szczeblom.Wykrzywiały się i zginały, lecz wytrzymały; wdrapał się po nich na wąski występ biegnący wzdłuż ściany i odległy ledwie na wysokość człowieka od wygiętego sklepienia.Rosły Cymmerianin musiał schylić głowę, gdy wstał.Na wprost szczytu drabinki ujrzał ciężkie drzwi z brązu, które jednak mimo jego wysiłków nie ustąpiły.Spluwając krwią włożył miecz do pochwy - ostrze przecięło mu wargi podczas zaciekłej walki z rzeką - i zwrócił swoją uwagę ku dziurawemu sklepieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|