Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego proponuję, abyśmy jak zwykle spotkali się w sobotę i jeśli jeszcze wtedy będziesz twierdził, że wszystko, co opowiedziałeś, przeżyłeś naprawdę, inaczej zajmiemy się tąsprawą.Na razie traktuję to jako żart i za taki dziękuję ci.Teraz jednak już pójdę.Pan M.zapewnił swoich przyjaciół, że nie gniewa się wcale, a nawet dziękuję zapoświęcony mu czas i wyrozumiałość.Odprowadził ich do drzwi.Lekarz poprosił, by pan M.zgłosił się nazajutrz do jego kliniki na badania, a pisarz, odzywając się po raz pierwszy tegowieczoru, wyraził chęć pozostania, na co pan M.skwapliwie przystał.Wrócili obaj do pokoju.Płyta, której muzyki nikt oprócz pana M.nie słyszał, skończyła się, więc została pieczołowicieschowana do szklanej szafy.Panowie usiedli naprzeciw siebie.Pan M.czuł pewne skrępowanie,jakby się wygłupił czy niewłaściwie zachował, milczał więc.- Chyba się im nie dziwisz? - przerwał ciszę pisarz.- Nie - odparł pan M.- Chociaż nie spodziewałem się takiej reakcji.Myślałem, że miuwierzą.- Cóż chcesz, mój drogi, żyjemy w czasach zbyt realistycznych, zbyt nowoczesnych, byktokolwiek wierzył w stare, znikające sklepiki.- A ty mi wierzysz?- Zdziwisz się.Tak, wierzę ci.Powiem ci nawet dlaczego.Otóż dlatego, że uważam naukęza wciąż jeszcze zbyt arogancką, pewną siebie, nie dostrzegającą czy też nie chcącą dostrzecpewnych rzeczy i zjawisk.Jestem człowiekiem chętniej wierzącym w mity greckie niż w prawatermodynamiki.Ty coś dostrzegłeś, tobie więc wierzę, bo nauka zbagatelizowałaby to coś! Mówią,że nauka nie może i nie powinna zajmować się takimi sprawami, bo ośmieszyłaby się! Bzdura!Nauki nie można ośmieszyć! Zmieszności boją się ludzie, pseudonaukowcy.którzy nie widzą tego,czego dostrzec me chcą.Ludzie tworzą złą naukę, taką, jaka jest im wygodna, a nie obiektywna.Boczym w końcu dla - na przykład - Buszmena różni się człowiek szukający duchów od tego, któryśledzi mezony?! On albo obu uwierzy, albo obu wyśmieje!- W pewnym sensie masz rację - powiedział pan M.- Chociaż ja tak ostro nauki nie sądzę.W każdym razie pocieszyłeś mnie nieco.- Pójdę już - powiedział pisarz.- Robi się pózno.Aha, zrób potem jeszcze taki eksperyment:puść tę płyję i zatkaj uszy.Uważam, że my nie słyszeliśmy nic, bo ty masz chyba możliwośćtelepatycznego odbierania tej "muzyki".Pan M.został sam.Nie miał ochoty już na żadne doświadczenia.Jak zwykle o tej porzewyszedł na spacer, a po powrocie udał się na spoczynek.Czuł się zmęczony minionym dniem.Do soboty, która była dniem spotkań przyjaciół, pozostały jeszcze dwa dni.Pan M.chodziłnormalnie do pracy, starał się być sumienny jak zawsze dotąd, słyszał, co do niego mówią isprawiał wrażenie człowieka absolutnie trzezwego i przytomnego.Sam sobie zakazał wszelkich spekulacji na temat tajemniczych zajść.Rzeczywiście udawało mu się to, co tylko świadczyło ojego silnej woli i samozaparciu.Do lekarza nie poszedł, przeprowadził natomiast doświadczeniepodpowiedziane mu przez pisarza.Włączył mianowicie gramofon i w ogóle wyszedł zdzwiękoszczelnego studia.Muzykę słyszał nadal, chociaż nie tak wyraznie.Ciągle jeszcze nie była załatwiona najważniejsza sprawa, jaką było owe tysiąc dobrychuczynków, które powinien spełnić.Jednym słowem, chodziło o zapłatę.Pan M.bowiem niedopuszczał nawet myśli, że mógłby nic dotrzymać słowa i nic wywiązać się z umowy.Nie z obawyprzed jakimiś broń Boże.represjami, lecz ze zwykłej, ludzkiej uczciwości.Na myśl o tym.żemógłby na przykład zginąć następnego dmą w wypadku ulicznym, dostał gęsiej skórki.Zaraz teżpobiegł do swego adwokata i w testamencie, który |ako człowiek zapobiegliwy napisał już byłprzed kilkoma laty, uczynił klauzulę, iż wszystkie jego dobra materialne, i tak już zapisane na celedobroczynne, mają być podzielone po równo między tysiąc najbardziej potrzebujących obywatelimiasta.Pan M.jasno zdawał sobie sprawę, że jest to minimum tego.czego się od niego wymaga,ale pragnął się zabezpieczyć.Siebie i swoje dobre imię.Przewidywał w końcu wypadkiekstremalne, ale ciesząc się dobrym zdrowiem, spodziewał się zrobić to.do czego był sięzobowiązał.Zaczął tedy odwiedzać liczne (bo miasto nasze było i jest miłosierne) przytułki, domystarców i sierot, podmiejskie slumsy (bo nie dla wszystkich starczało miejskiej miłosierności),niosąc wszędzie radość i pomoc.Pomagał nędzarzom, chorym sprowadzał drogie zagranicznelekarstwa, wynajdował sobie tylko znanymi sposobami pracę dla bezrobotnych, dzieci ubogichposyłał na kolonie, słowem był w oczach wszystkich aniołem.Chociaż jego przyjaciele nie mieli serc z kamienia, to jednak widząc ten nagły wybuchdziałalności charytatywnej, posądzili go o lekką fiksację [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript