Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiatr wieje co najmniej osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.Biorąc pod uwagę burzę piaskową, Entragian mógłby nas pewnie wystrzelać jak kaczki.- A waszym zdaniem co może zmienić się jutro, kiedy prze­stanie wiać i wyjdzie słońce? - Audrey zwróciła się do Johnny'ego, nie do Mary.- Sądzę, że nasz przyjaciel może nie dożyć końca burzy - odparł po prostu Johnny.- Być może już nie żyje.Ralph podniósł na niego wzrok i skinął głową.David siedział w kucki przed telewizorem, dłonie trzymał między kolanami i z głęboką uwagą wpatrywał się w Johnny'ego.- Dlaczego? O co tu chodzi?- Nie widziałaś go? - zainteresowała się Mary.- Oczywiście, że widziałam.Tyle że nie dziś.Dziś tylko słyszałam, jak jeździ.jak chodzi.Jak mówi do siebie.Od wczoraj rzeczywiście go nie widziałam.- Czy tu, w okolicy, jest coś radioaktywnego? - spytał Ralph.- Czy było tu kiedyś coś.bo ja wiem, składowisko odpadów nuklearnych, może magazyny wojskowe? Głowice ra­kiet, coś w tym rodzaju? Ten gliniarz wyglądał tak, jakby rozpadał się na kawałki.- Nie sądzę, żeby była to choroba popromienna - wtrąciła Mary.- Widziałam zdjęcia ofiar i.- Chwileczkę! - Johnny podniósł ręce.- Mam pewien pomysł.Sadzę, że powinniśmy usiąść spokojnie i przedyskutować nasze problemy.Zgadzacie się? W najgorszym razie unikniemy nudy.W najlepszym być może wpadniemy na jakiś pomysł.- Spojrzał na Audrey, obdarzył ją najbardziej promiennym ze wszyst­kich swych uśmiechów i z radością stwierdził, że się rozluźniła.Zaledwie odrobinę, ale co tam.Najwyraźniej dysponował jednak swym słynnym urokiem, a przynajmniej jakimiś jego resztka­mi.- No i z pewnością będzie to bardziej konstruktywne niż puszczanie cieni na ekran.Jego uśmiech przybladł lekko, kiedy obrócił się i obejrzał sobie całe to towarzystwo: Audrey, stojącą na krawędzi wykładziny w tej swojej seksy sukience, którą nie bardzo umiała nosić; Davida, siedzącego w kucki przy telewizorze; Steve'a i Cynthię, którzy przysiedli na oparciach miękko wyściełanych foteli, wy­glądających jakby również pochodziły z licytacji wyposażenia Circle Ranch; Mary, stojącą plecami do ekranu, z rękami splecio­nymi na piersiach, przez co sprawiała wrażenie surowej nau­czycielki; Toma Billingsleya, przyglądającego się zawartości barku z rękami na odmianę założonymi za plecy; Ralpha, rozpartego w fotelu, z jednym okiem tak spuchniętym, że prawie nie było go widać.Stowarzyszenie Przeżycia Colliego Entragiana.Wszyscy obecni.Proszę to zaprotokołować.Co za banda.Manhattan Transfer pośrodku pustyni.- Jest jeszcze jeden powód, dla którego powinniśmy poroz­mawiać - powiedział.Zerknął na cienie, które sylwetki członków stowarzyszenia rzucały na ekran.Przez chwilę wszystkie wydawały mu się cie­niami wielkich ptaków.Przypomniał sobie Entragiana, mówiącego mu, że ścierwniki pierdzą, jedyne spośród wszystkich ptaków; Entragiana, mówiącego, że przekroczyli próg, poza którym “dla­czego” przestaje mieć znaczenie i on o tym doskonale wie.Pomyś­lał, że być może straszniejszych słów nie słyszał nigdy w życiu.Były straszne, wydawały się bowiem prawdziwe.Powoli skinął głową, jakby odpowiadał jakiemuś swemu we­wnętrznemu głosowi.- Widziałem w życiu wiele niezwykłych rzeczy - mówił dalej - ale nigdy nie miałem czegoś, co można chyba nazwać doświadczeniem paranormalnym.Zapewne aż do dziś.Najbardziej przeraża mnie jednak to, że owo doświadczenie może trwać dalej.Nie wiem, po prostu nie wiem.Jedno, co mogę powiedzieć na pewno, to to, że w ciągu kilku ostatnich godzin działy się rzeczy, których nie potrafię wyjaśnić.- O czym ty gadasz? - Audrey wyglądała tak, jakby lada chwila miała się rozpłakać.- Czy to, co już się stało, nie jest wystarczająco straszne? Czy trzeba dorobić do tego historię jak.jak.jak z opowieści przy ognisku?- Jest - przyznał Johnny.Powiedział to cichym, spokojnym, pełnym współczucia głosem, którego brzmienie zdumiało nawet jego samego.- Tylko że to niczego nie zmienia.- Lepiej mówię i słucham, kiedy nie umieram z głodu - stwierdziła trzeźwo Mary.- Ale tu chyba nie ma nic do jedzenia, prawda?Tom Billingsley przesunął stopami po wykładzinie.Był wyraź­nie zawstydzony.- No.nie, właściwie nie, proszę pani.Właściwie przycho­dziliśmy tu wieczorami, żeby popić i pogadać o dawnych czasach.- Tego się właśnie spodziewałam - westchnęła Mary.Stary weterynarz machnął ręką w stronę prawego wejścia.- Parę nocy temu Marty Ives przyniósł niewielką torbę czegoś tam.Prawdopodobnie sardynek.Uwielbiał sardynki z krakersami.- Uuuch! - stęknęła Mary, ale wbrew samej sobie wyraźnie się tym zainteresowała.Johnny uznał, że za dwie do trzech godzin zainteresują ją nawet anchovies.- Sprawdzę, może przyniósł coś jeszcze - zaproponował Billingsley, ale w jego głosie nie było nadziei.David poderwał się ze swego miejsca przed telewizorem.- Jeśli pan chce, ja pójdę.Stary tylko wzruszył ramionami.Nadal wpatrywał się w Aud­rey.Wydawało się, że sardynki Marty'ego Ivesa całkiem przestały go interesować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript