Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bramy miasta oświetlone były nazbyt dobrze i strzeżone na­zbyt szczelnie, a w samym mieście panował za duży tłok, aby ryzykować użycie zaklęcia podobnego do tego, którym Vanyel unieszkodliwił wartowników granicznych.Zależało mu na po­śpiechu, lecz nie odważyłby się działać na łapu capa Ostrożnie -powiedział do siebie.- To Savil jest specjalistką w tej dziedzi­nie, nie ty.Pośpiech może wszystko zepsuć.Yfandes wierciła się niespokojnie, dzwoneczki przy uździe pobrzękiwały cicho, a kopyta stukały na wyłożonej kamieniami drodze.Pośpiesz się - popędzała go.Jej myśli przesycone były strachem.- Proszę cię.On umrze, wszyscy umrą.tam jest jeszcze jeden Towarzysz, ona już odchodzi od zmysłów, nawet nie może mówić.Yfandes, nie przeszkadzaj mi.Staram się jak mogę, ale jeśli teraz nie nabiorę odpowiedniej energii, zabraknie mi jej wtedy, gdy będzie potrzebna, - W tej sekundzie zaczęła się weń wle­wać potężna, nie spętana niczym moc, wypełniając całą pustkę w jego wnętrzu.Naturalny, powolny proces powracania do sił nigdy nie zdołałby uczynić czegoś podobnego.Teraz Vanyel zamierzał poczekać, aż jego dotąd puste rezerwuary mocy wy­pełnią się na nowo, nim przystąpi do pracy nad tak trudnym zadaniem; a zważywszy na prędkość, z jaką przepływała ener­gia, nie zanosiło się na długie oczekiwanie.Ponadto istniało duże prawdopodobieństwo, że moc ta będzie mu niezmiernie potrzebna.Gdyby wszystko mieli wziąć diabli i musiałby ucie­kać się do zaklęcia Bramy.Bogowie, To jak.zjadanie słońca, wdychanie tęczy, picie wiatru.Energia wlewała się w niego, dzika i nieokiełznana.Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuł swą pełnię, był jak świe­żo przywrócony do życia.Nigdzie w okolicach Forst Reach nie odnalazł ogniska o tak potężnej mocy.Gdy wiadomo, jak wielka moc przepływa pod Highjourne i marnuje się nie wykorzystana, to przyczyna, dla której Mave­łanom tak bardzo zależało na Lineasie, przestaje być zagadką.Vanyel był bliski współczucia dla tutejszych lordów magów, którzy musieli się wszak czuć, jak gdyby żyli obok ludzi, co wraz z miedzią wydobywają z ziemi cenne kamienie, lecz wy­rzucają je z odpadkami, zarazem jednak nikomu nie pozwalają ich zbierać.Trzeba się spieszyć.Zostało nam już niewiele czasu.Ostrożnie sięgnął do ogniska energii, która już po chwili po­częła spływać na niego jeszcze obfitszym strumieniem.Tyle wystarczy.A teraz uczynię ją moją mocą.Sięgnął w głąb nie ujarzmionej jeszcze energii, którą miał już w sobie, przyswoił ją i ujął w swe ręce.Na poły z wysiłku, na poły z niecierpliwości, cały był już zlany potem.Bogowie, to zajmuje za dużo czasu, ale przecież nie mogę sobie pozwolić na żadne niespodzianki.Powoli, ostrożnie jął wysnuwać z tego kłębowiska mocy poje­dyncze niteczki energii widoczne jedynie dla oczu jego daru patrzenia w głąb, i jął pleść z nich kokon, który pochłonie wszy­stkie dźwięki, a oczom, które zatrzymają się na nim, rozkaże patrzeć w przeciwnym kierunku.Warstwa po warstwie, nitka po kolejnej delikatnej nitce - tak powstawał ów kokon.Było to zaklęcie wymagające absolutnej koncentracji uwagi, gdyż naj­drobniejszy nawet błąd mógłby doprowadzić do defektu - do utworzenia się małego punkciku, na którym mógłby zatrzymać się czyjś wzrok, lub też przez który mógłby przesączyć się jakiś dźwięk.Yfandes nie okazywała już zniecierpliwienia, stała nie­ruchomo niczym figura lodowa błyszcząca w księżycowej poświacie.Nareszcie, odetchnąwszy z ulgą, Vanyel splótł ostatnie oczko swej pajęczyny.Uzupełnił zapasy energii, a potem odciął swe połączenie z macierzystym strumieniem.W ramionach czuł ból, jednak wiedział doskonale, że nim wszystko dobiegnie końca, przyjdzie mu jeszcze cierpieć daleko bardziej.Ruszaj! - rzucił do Yfandes, która natychmiast skoczyła w mrok, do otwartych bram miasta wprost przed nimi.Gdy pruła powietrze niczym strzała pędząca ku jej tylko znane­mu celowi, Vanyel złapał wodze i przytrzymał się łęku siodła.Yfandes! Dokąd jedziemy? Do pałacu!Uliczki wiły się leniwie i zdawało się, że w ich układzie brak jakiegokolwiek ładu i porządku.Niektóre z nich rozświetlały pochodnie i latarnie, na niektóre tylko księżyc rzucał odrobinę swego blasku.Yfandes i Vanyel przemierzali je, raz pogrążając się w mroku, to znów wypadając w jasność.Kopyta Yfandes z chlupotem zanurzały się w kałużach wody i innych mniej przy­jemnych płynów.Vanyel słyszał pod sobą ich tętent dziwnie przytłumiony.I czuł wonie równie intrygujące, co obrzydliwe: zdradliwe odory wpadające do jego nosa i wydmuchiwane prze­zeń jeszcze szybciej, nim zdołał je rozpoznać.Dookoła pełno było ludzi: zamiataczy ulicznych, żebraków, ladacznic, pijaków i innych typków, których trudno było określić.Zaklęcie działa­ło doskonale - oczy ludzi mijanych na ulicach miasta prześlizgiwały się po nich bez cienia zainteresowania.Pierwszy Towarzysz, ten młodszy.nie mogę nawet do niego dotrzeć.też jest bliski szaleństwa, Van, on się tak bardzo boi! - Yfandes sama z trudem panowała nad emocjami i wyrażała się dość niespójnie.Strumień płynących ku Vanyelowi myśli zniekształcały targające nią uczucia i napięcie, tak że trudno już było wyłowić z niego pojedyncze słowa.– Ten drugi.to.jej Wybrany.ona nie może znieść tego, co on robi, odgradza się od wszystkiego.Vanyel przytrzymał się kurczowo łęku siodła i wychylił nie­co w bok dla zrównoważenia swego ciężaru na zakręcie.Yfan­des wzięła zakręt z lekkim poślizgiem i zarzuciła nieco zadem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript