[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pod zawadą stały sanie Veliksa i Vlany i dwa konie jak wielkie zjawy nie z tego świata.Blask księżyca srebrzył końskie grzywy i krzaki.Vlana siedziała w saniach zgarbiona, jakby ciążył jej futrzany kaptur na głowie.Veliks wysiadł i szarpał się z różami na drodze.Świetlista smuga pochodni nadleciała jak błyskawica Nowym Gościńcem od Zimnego Zakątka.Veliks porzucił swą robotę, dobywając miecza.Vlana obejrzała się przez ramię.Hringorl wgalopował na rozstaje z radosnym okrzykiem triumfu i cisnąwszy pochodnię wysoko nad głowę, ściągnął cugle, osadzając wierzchowca za saniami.Holowany przez niego narciarz - Harraks - wyprysnął obok sań w górę do połowy zbocza.Tam wyhamował do końca i pochylił się nad nartami, odpinając wiązania.Pochodnia spadła i zgasła z sykiem.Hringorl zeskoczył z konia, ściskając bojowy topór w prawicy.Veliks ruszył na niego biegiem.W lot pojął, że musi rozprawić się z olbrzymim piratem, zanim Harraks odepnie narty, inaczej przyjdzie mu walczyć z obydwoma naraz.W świetle księżyca twarz Vlany wyglądała jak maleńka biała maska, gdy dziewczyna na wpół wstając w saniach, patrzyła za Veliksem.Zsunięty z głowy kaptur opadł jej na plecy.Fafhrd mógł pospieszyć Veliksowi na pomoc, ale wciąż stał bez ruchu, nawet nie odwiązując nart.Z rozpaczą - bo chyba nie była to ulga? - przypomniał sobie pozostawiony łuk i strzały.W duchu powtarzał, że powinien przyjść Veliksowi z odsieczą.Czyż cały ten ryzykowny, karkołomny zjazd do rozdroża nie był właśnie po to, aby ocalić Ryzykanta i Vlanę, a przynajmniej ostrzec ich przed zasadzką, której spodziewał się od chwili, gdy zobaczył, jak Hringorl wymachuje pochodnią na skraju przepaści? I czyż Veliks w tej swojej próbie męstwa jeszcze bardziej nie przypominał teraz Nalgrona? U boku Fafhrda wciąż jednak stało widmo Śmierci, paraliżując wszelkie działanie.Poza tym Fafhrd wyczuwał, że wszelkie działanie byłoby w tym miejscu daremne, gdyż czar legł na całym rozstaju.Jak gdyby wielki pająk w białym futrze już zasnuł swą siecią ten kawałek przestrzeni świata i wypisał na opakowaniu: „To miejsce należy do Białego Pająka Śmierci.” I nie miało żadnego znaczenia, że ów wielki pająk prządł kryształy miast nitek - skutek był ten sam.Z potężnym zamachem Hringorl ciął Veliksa toporem.Ryzykant uchylił się i pchnął go mieczem w przedramię.Hringorl ryknął wściekle, przerzucił topór do lewej ręki i z błyskawicznym wypadem ponowił uderzenie.Zaskoczony Veliks ledwie zrejterował przed świszczącym, migotliwym półksiężycem stali.W mgnieniu oka wrócił do postawy, podczas gdy Hringorl następował ostrożniej, z żeleźcem topora uniesionym i nieco wysuniętym w przód, gotów do zadawania nie sygnalizowanych zamachem, bezpośrednich cięć z łokcia.Vlana stanęła w saniach.W jej dłoni błysnął sztylet.Złożywszy się jak gdyby do rzutu, zastygła w rozterce.Zza krzaka podniósł się Hrey ze strzałą nałożoną na cięciwę.Fafhrd mógł go zabić, jeśli nie inaczej, to ciskając swoim mieczem jak włócznią.Jednak paraliżowało go wciąż nieodparte wrażenie, że przebywa w ogromnej macicznej pułapce Białego Pająka Lodu i że Śmierć wciąż stoi u jego boku.A w dodatku, co on właściwie za uczucie żywił do Veliksa, a nawet do Nalgrona?Brzęknęła cięciwa.Veliks zastygł w trakcie swej parady.Grot trafił go w plecy przy kręgosłupie i wyszedł z piersi tuż pod mostkiem.Uderzeniem topora Hringorl wytrącił miecz z dłoni padającego w agonii przeciwnika.Raz jeszcze zaśmiał się po swojemu, chrapliwie i donośnie.I zawrócił do sań.Vlana krzyknęła.Zanim w pełni zdał sobie z tego sprawę, Fafhrd bezgłośnie wyciągnął miecz z dobrze naoliwionej pochwy i odepchnąwszy się nim jak kijem ruszył po białym zboczu w dół.Narty pośpiewywały na skorupie śniegu bardzo cichutko, za to bardzo wysokim tonem.Śmierć już nie stała przy nim.Śmierć wstąpiła w niego.To stopy Śmierci były dowiązane do nart.To Śmierć w matni Białego Pająka czuła się jak w domu.Hrey obrócił się akurat w stosownej chwili, aby ostrze miecza otworzyło mu z boku szyję długim krojącym cięciem, które rozpłatało przełyk z żyłą szyjną pospołu.Głownia wyszła bez mała, zanim została zbroczona bluźnięciem krwi, czarnej w księżycowej poświacie, a na pewno zanim Hrey podniósł olbrzymie dłonie w daremnej próbie zatrzymania wielkiej dławiącej strugi.Wszystko dokonało się z niezmierną łatwością.To narty - mówił sobie Fafhrd - zadały cięcie, nie ja.Narty, które żyły własnym życiem, życiem Śmierci, i które niosły go w najostateczniejszą z podróży.Harraks również - niczym bezwolna marionetka w rękach bogów - skończył odwiązywanie nart, wyprostował się i odwrócił w sam raz na wyprowadzony z przysiadu w górę sztych, który wszedł mu w trzewia nie inaczej niż jego strzała w Veliksa, tyle że z przeciwnej strony.Miecz zgrzytnął o kręgosłup, ale wyszedł bez oporu.Prawie bez straty szybkości Fafhrd szusował już w dół zbocza.Harraks wytrzeszczał za nim szeroko otwarte oczy.Usta brutalnego osiłka również były szeroko otwarte, ale nie wydały żadnego dźwięku.Zapewne sztych rozkroił mu płuco wraz z sercem, a przynajmniej z główną tętnicą.I teraz miecz Fafhrda mierzył prosto w plecy Hringorla, sposobiącego się do wejścia na sanie, narty zaś popędzały krwawe ostrze coraz szybciej i szybciej.Vlana ponad ramieniem Hringorla wlepiła wzrok w Fafhrda, jakby oglądała nadejście Śmierci we własnej osobie, i krzyknęła.Hringorl obrócił się, w mig wznosząc topór do zasłony.Szerokie oblicze Hringorla wyrażało ospałą czujność kogoś, kto niejeden raz zaglądał Śmierci w oczy i nigdy nie bywa zaskoczony niespodziewaną wizytą Żeńca Życia.Fafhrd hamował i skręcał, tracąc pęd i wymijając sanie od tyłu.I przez cały czas sięgał mieczem, nie dosięgając Hringorla.Sam uniknął ciosu jego topora.Wtem tuż przed sobą ujrzał rozciągnięte zwłoki Veliksa
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|