[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Szczur Hotelowy zamilkł na chwilę, aby odkaszlnąć, przy czym nie zapomniał dla przyzwoitości zakryć sobie łapą pyszczka.Tymczasem napięcie słuchającej publiczności, która znała wzruszenia z podobnych gonitw z własnego doświadczenia, wzmogło się niesłychanie.- Wyskoczyłem więc - ciągnął dalej szczur i jego oblicze skrzywiło się na to bolesne wspomnienie - i wpadłem tuż pod koła dziecinnego wózka.Tylne koło przejechało przez moje ciało, poczułem, że jestem ciężko ranny.Niańka wrzasnęła: „Pfe, szczur!”, i uciekła wraz z wózkiem i z bliźniętami.Byłem przygotowany na to, że teraz koty rzucą się na mnie i wykończą mnie ostatecznie.Byłem bezsilny.Moje tylne nogi straciły zupełnie władzę i mogłem najwyżej posuwać się na przednich łapkach z powolnością żółwia.Mimo to szczęście nie opuściło mnie całkowicie.Zanim koty zdążyły skoczyć ku mnie, ukazał się na widowni pies, przywabiony hałasem.Mnie nie zauważył, ale za obu kotami pognał z szybkością siedemdziesięciu mil na godzinę.Mimo to miałem świadomość swojej trudnej sytuacji.Nie wiedziałem, co mi jest, ale czułem straszne bóle.Krok za krokiem, w przeświadczeniu, że mogę być w każdej chwili schwytany przez nieprzyjaciela, powlokłem się z powrotem w stronę domu.Na szczęście był to rodzaj sutereny, której okno znajdowało się na tym samym poziomie, co ulica.Gdyż inaczej nie mógłbym się nigdy przez nie prześliznąć.Było to niedaleko od miejsca, gdzie zostałem ranny, ale nigdy nie zapomnę nieskończonych cierpień doznanych w tej krótkiej drodze.Przez cały ten czas powtarzałem sobie wciąż i na nowo: „Moja norka! Gdy się tylko dostanę do mojej norki, wszystko będzie dobrze.Muszę się tam dostać, zanim koty powrócą”.ROZDZIAŁ XIVZEZ WYKLĘTY Z TOWARZYSTWA- Więcej martwy niż żywy - ciągnął dalej Szczur Hotelowy - dowlokłem się wreszcie do mojej ukochanej nory i wlazłem w jej najbardziej skryty zakątek; tam zemdlałem.Gdy się obudziłem, pochylał się nade mną Zez.„Sznapsiu - mówił ze łzami w oczach - widzisz teraz, że twoja mądrość życiowa na nic ci się nie przydała”.„Co się ze mną stało? - zapytałem.- Co mam złamanego?”„Obie tylne nogi - odpowiedział Zez.- Musimy cię zanieść do doktora Dolittle w Puddleby.Tym razem nic ci nie pomoże twój umiłowany dom”.Obaj moi bracia, Szapsio i Szepsio, byli również przy mnie i cała trójka urządziła naradę nad tym, jakim sposobem dostawić mnie do doktora Dolittle.Wydobyli skądś stary pantofel, który miał mi służyć za nosze.Postanowili ułożyć mnie w pantoflu i ciągnąć w nim po ziemi.- Co?! - krzyknął doktor Dolittle.- Ale chyba nie przez całą drogę do Puddleby!- Nie - odrzekł Szczur Hotelowy - wyruszono najpierw na zwiady po okolicy.Szczury z sąsiednich osiedli dowiedziały się o moim wypadku i zaofiarowały się z radą i pomocą.Znaleziono wóz, naładowany kapustą, który stał na dziedzińcu pewnego zajazdu.Miał on nazajutrz z samego rana jechać do Puddleby.Plan moich braci i przyjaciół polegał na tym, żeby mnie na noszach z pantofla zaciągnąć na ten dziedziniec, tam ukryć mnie na wozie wśród kapusty, a potem w Puddleby znaleźć sposobność, aby mnie przetransportować do domu doktora Dolittle.Wszystko było gotowe i leżałem już nawet na noszach, gdy przed wejściem do nory ukazał się Zez, klnąc okropnie.„Nie możemy się jeszcze stąd ruszyć - szepnął - wstrętne koty wróciły i czatują przed norą.Wiedzą bardzo dobrze, że mamy tylko to jedno wyjście.O mało co nie wpadłem wprost w ich pazury.Teraz siedzimy w prawdziwej pułapce.Ach, gdybym mógł dostać się na swobodę, w mieście czy na wsi, gdziekolwiek bądź”.Nie mogliśmy zrobić nic innego, tylko czekać.Z moimi nogami było coraz gorzej i gorzej, a gorączka podniosła się bardzo wysoko.Zez doprowadzał mnie do rozpaczy, bo powtarzał wciąż w kółko, że trzeba polegać tylko na sobie samym.„Tutaj masz przykład - mówił.- Co ci z tego przyjdzie, że masz swoją wspaniałą norę? Chcemy się z niej wydostać i nie możemy.Na własnym rozumie trzeba budować, na sobie samym.To moja zasada”.„Ach, bądźże nareszcie cicho! - zawołałem.- Wielka z ciebie pociecha dla chorego.Głowa mi płonie, wylej mi na nią lepiej trochę zimnej wody.Tam w kącie stoi napełniony naparstek”.Chociaż sposób Zeza obchodzenia się z chorym nie był zbyt podnoszący na duchu, to jednak on przecież uratował mi życie i o mało co sam przy tym nie zginął.Najlepsze godziny dnia minęły, a wstrętne koty wciąż jeszcze czatowały przy wejściu do naszej nory.Czułem się tak źle, że tylko chwilami odzyskiwałem przytomność, a potem znów zapadałem w gorączkowe majaczenia.Podczas jednej z moich przytomnych chwil Zez, który długo mnie obserwował, zwrócił się do moich braci i powiedział:„Jest tylko jeden ratunek.Koty potrafią przez kilka dni nie ruszać się z miejsca.Sznapsio nie wytrzyma już długo.Jeśli go nie dostawimy zaraz do doktora Dolittle, będzie po nim.Sznapsio uratował mi niegdyś życie.Tak, uczynił to.Teraz kolej na mnie, muszę spłacić swój dług wdzięczności.Spróbuję.Przede wszystkim wprawię trochę koty w ruch”.„Co? - zawołali moi bracia.- Nie wierzysz chyba w to, że uda ci się odwrócić ich uwagę od nory?”„Tak, właśnie tego chcę - odpowiedział Zez i błysnął przekornie swym jednym okiem.- Jestem najlepszym szybkobiegaczem ze wszystkich szczurów w całej okolicy.Jeśli więc mnie się to nie uda, to już chyba nikomu innemu.Przysuńcie pantofel do wyjścia z nory i bądźcie gotowi.Za kilka minut będzie już tak późno, że wszystkie ulice opustoszeją.Zmuszę koty do gonitwy za mną przez całe miasto.A wy tymczasem dostawcie Sznapsia na dziedziniec gospody.Co dzień o świcie odjeżdża stamtąd wóz z jarzynami.Jeśli mi szczęście dopisze, zatrzymam te podłe bestie tak długo, dopóki nie ukryjecie Sznapsia w kapuście”.„Nie zapominaj, że są dwa koty” - ostrzegali Zeza moi bracia.Zaciągnęli pantofel do samego wyjścia.Po czym jednooki pogardzany Zez-szybkobiegacz, najwierniejszy ze wszystkich przyjaciół, stanął przy wyjściu.Światło latarni ulicznej padało przez okno do naszej nory i oświetlało jego brzydki pyszczek.Na zewnątrz widać było cienie obu straszliwych kotów, które na nas czekały - czekały z podstępną cierpliwością szatanów.Chwila była naprawdę wstrząsająca.Zez miał awanturnicze usposobienie.Nieraz byłem świadkiem, jak stawiał lekkomyślnie wszystko na jedną kartę, jakby dla żartu.Dlatego myślę, że ta przejmująca chwila sprawiała mu także pewną przyjemność.Podrygiwał i podskakiwał, gotując się do najodważniejszego skoku w swym życiu.Potem - hyc! I już go nie było.W tej samej chwili usłyszeliśmy hałas i ujrzeliśmy, jak obydwa koty dały susa i rzuciły się w pogoń.Przez całą godzinę ciągnął Zez tę najniebezpieczniejszą dla szczura zabawę w chowanego z dwoma wściekającymi się kotami i w berka z grożącą mu podwójną śmiercią.Najpierw pozwolił kotom pędzić wciąż za sobą z szaloną szybkością w dół ulicy.Obmyślił sobie szczegółowo cały plan wojenny, każdy podstęp, zasadzkę, zwrot.Za naszym domem znajdowało się wąskie podwórze, które Zez znal doskonale.Na tym podwórzu była mała sadzawka dla kaczek, a po sadzawce pływało papierowe pudełko.Zez skierował polowanie na to podwórko i skoczył do sadzawki, posługując się pudełkiem jak trampoliną
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|