[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Miał przed sobą kserokopie wspomnień ojca sprzed pięćdziesięciu lat.Czytał je jeszcze raz — nie po to, by dowiedzieć się czegoś nowego — znał je niemal na pamięć — ale dlatego, że czytanie odraczało moment, kiedy będzie musiał podnieść słuchawkę.Zastanawiał się, na ile dokładnie przestudiował te notatki jego brat, z ich niepewnymi opisami i oderwanymi, często niejasnymi refleksjami.Andrew przeanalizował je pewnie z dociekliwością oficera przed akcją bojową.Notatki zawierały nazwiska.Goldonich, Capomontich, Lefraca.Nazwiska ludzi, do których trzeba było dotrzeć.Dłużej nie mógł już tego odwlekać.Złożył kartki, schował je do kieszeni kurtki i sięgnął po słuchawkę.Dziesięć minut później centrala hotelowa połączyła się z nim ponownie.Usłyszał w słuchawce sygnał telefonu dzwoniącego w domu na North Shore, osiem tysięcy kilometrów od Mediolanu.Odebrała matka i kiedy mu to powiedziała, zrobiła to z prostotą, bez wszelkich żałobnych ozdobników.Byłyby nie na miejscu, jej żałoba była zbyt osobista.— Twój ojciec umarł dziś w nocy.Żadne nie odezwało się przez dłuższą chwilę.Tym milczeniem wyrażali sobie miłość.Tak jakby się do siebie przytulili.— Natychmiast wracam do domu.— Nie, nie wracaj.On by sobie tego nie życzył.Wiesz, co masz robić.Znów zapadło milczenie.— Tak — odparł w końcu.— Adrian?— Słucham?— Mam ci do powiedzenia dwie rzeczy.Ale wolałabym tego teraz nie roztrząsać.Możesz to zrozumieć?— Chyba tak — odparł Adrian po chwili namysłu.— Odwiedził nas pewien pułkownik.Niejaki Tarkington.Był na tyle miły, że rozmawiał tylko ze mną.Powiedział mi o twoim bracie.— Tak mi przykro.— Przywieź go do domu.On potrzebuje pomocy.Wszelkiej pomocy, jakiej jesteśmy mu w stanie udzielić.— Zrobię, co będę mógł.— Tak łatwo spojrzeć wstecz i powiedzieć: “Tak, teraz zdaję sobie z tego sprawę.Teraz to widzę".Zawsze był zapatrzony w potęgę, nigdy nie rozumiał jej złożoności ani tego, że jej istota tkwi we współczuciu.— Mieliśmy tego nie roztrząsać — przypomniał jej syn.— Tak, nie chcę rozstrząsać.O Boże, Adrian, jestem taka przerażona!— Mamo, proszę cię!Jane zaczerpnęła głęboko powietrza, przewód telefoniczny przeniósł ten odgłos na odległość ośmiu tysięcy kilometrów.— Jeszcze druga sprawa.Był tu Dakakos.Rozmawiał z twoim ojcem.Z nami obojgiem.Musisz mu ufać.Takie było życzenie twego ojca.Był o tym głęboko przekonany.Ja też jestem o tym przekonana.“Proszę sprawdzić u swojego źródła".— Przysłał mi telegram.Napisał, że będzie na mnie czekał.— W Campo di Fiori — uzupełniła Jane.— Czy mówił coś o moim bracie?— Że według niego może mieć kłopoty z podjęciem poszukiwań.Nie rozwodził się nad tym.Mówił wyłącznie o tobie, wielokrotnie powtarzał twoje imię.— Na pewno nie chcesz, żebym wrócił do domu?— Na pewno.W niczym mi tu nie możesz pomóc.On by sobie tego nie życzył.— Umilkła na chwilę.— Adrian, powiedz swojemu bratu, że ojciec nigdy się o tym nie dowiedział.Umarł przekonany, że obaj jego bliźniacy są takimi ludźmi, za jakich ich uważał.— Powiem mu.Niedługo znów zadzwonię.Pożegnali się cicho i odłożyli słuchawki.Ojciec nie żyje.Pustka była wręcz straszna.Siedział obok telefonu, czując, że po czole spływają mu strużki potu, choć w pokoju było zupełnie chłodno.Wstał z łóżka.Czekało go mnóstwo roboty, nie miał chwili czasu do stracenia.Dakakos był w drodze do Campo di Fiori.Tak jak i morderca z Korpusu Oko, ale Dakakos o tym nie wiedział.Usiadł przy biurku i zabrał się do pisania.Dokładnie tak jak w swym bostońskim mieszkaniu, gdy przygotowywał sobie notatki do przesłuchania, które miał poprowadzić następnego dnia.Tym razem jednak notatki te miały mu się przydać nie następnego dnia, a już tego samego wieczoru.I choć długo rozmyślał, były bardzo skąpe.jLatrzymał samochód przed rozwidleniem szosy, wyjął mapę i przysunął ją do światełka nad lusterkiem.Rozwidlenie było na mapie zaznaczone.Aż do miasteczka Laveno nie było żadnych innych dróg.Ojciec mówił, że po lewej stronie zobaczy wielką bramę z kamienia.To będzie główny wjazd do Campo di Fiori.Zapuścił silnik i wytężając w ciemnościach wzrok, wypatrywał w ścianie lasu po lewej mignięcia kamiennych słupów.Znalazł je po sześciu kilometrach.Zatrzymał auto naprzeciwko wielkich, kruszących się kamiennych filarów i wysunął przez okno latarkę.Poza bramą ujrzał opisywaną przez ojca wijącą się alejkę zakręcającą pod ostrym kątem i znikającą w lesie.Skręcił w lewo i wjechał między słupy bramy.Poczuł nagłą suchość w ustach, serce zaczęło mu walić w piersiach pobrzmiewając rytmem swego pulsu w gardle.To był strach przed bliskim spotkaniem z nieznanym.Chciał jak najszybciej stawić temu nieznanemu czoło, nim strach zupełnie nim zawładnie.Docisnął pedał gazu.Nigdzie nie paliło się ani jedno światło
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|