Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żeglarze ze słynnego okrętu Argos przynajmniej cośkolwiek wiedzieli - jak i gdzie.Oni nie wiedzieli nic! Postanowili jednakże z zaciekłością rozpaczy, że się czegoś dowiedzą i wynajdą tego straszliwca Żubrowskiego na ziemi, w czyśćcu albo w piekle, a najpewniej w piekle.Na ostatnim Popasie postanowili się rozdzielić i zataczając kręgi po okolicy, szukać i pytać uparcie.Człowiek nie jest przecie komarem, którego bez śladu połknie żaba.Po człowieku jakiś ślad zostać musi, choćby na cmentarzu.Odwiedzili je dwa i czytali napisy na nagrobkach.I też niczego nie znaleź1i.Podzielili teraz pieniądze - (Ralfa oczywiście) - i podnieciwszy w sobie zajadłość ducha, udali się we trzy strony.Za cztery dni mają się spotkać w samo południe przed bramą klasztoru Bernardynów, Jeśli - rzecz prosta - powrócą żywi, jeżeli ich gdzie psy nie zagryzą albo nie pochłonie woda.Podły los takie im płata figle, że nie wiadomo co im jeszcze wymyśli, mając do myślenia dość czasu.Pożegnali się, wprawdzie życzliwie, lecz bez okrzyków i czułości, i poszli.Za każdym z nich poszedł Anioł Stróż, ale i Muza, spisująca dole i niedole człowieka.Dokładnie opisane dzieje tych wędrówek utworzyłyby trzy opasłe tomy, w których wszelka litera byłaby podobna do czarnego diamentu łzy.Każdy z młodzieńców wszędzie i o każdym czasie pytał każdego o niejakiego Żubrowskiego, każdego z nich każdy zapytany odsyłał po odpowiedź do diabła.Czasem odpowiadano im uprzejmie, czasem ze wzruszeniem ramion, często opryskliwie, często z rozdzierającym serce humorem.Wielkie to było szczęście, że dni wciąż jeszcze były pogodne.Więc krążyli jak głodne sępy, czatując na ochłap wieści o Żubrowskim, lecz nikt o nim nie wiedział ni wtenczas, ni potem.Można zobaczyć kamień we wodzie, o którym zwykło się mówić jako o niepowrotnie przepadłym.Żubrowskiego nie było i we wodzie.Można cierpliwie szukając znaleźć wbrew porzekadłu igłę w stogu siana.Tej zardzewiałej igły - Żubrowskiego - nie było i w sianie.Nigdzie go nie było! Może z Panem Twardowskim przebywał na księżycu i naśmiewał się patrząc, jak go szukają na ziemi.Kiedyś, kiedyś, po latach, kiedy ci trzej Mościrzeccy będą opowiadali o tych wędrówkach swoim wnukom, wnuki będą ich słuchały ze łzami w modrych oczętach, a niektóry z nich, czulszego serca, ryknie z cicha płaczem.Kiedyś, kiedyś po latach, gdy sędziwa dama, ongi panna Janina, będzie odczytywała listy, które do niej pisał Ralf z każdego popasu, ciemno się jej uczyni przed oczami, bowiem z natłoku zapisanych wspomnień wychyną się dni klęski i zawodu.Nie należy nawet wspominać dłużej o pęcherzach na obolałych nogach.o nocach w brudnych karczmach, w których pchły żarłocznością przewyższają pijawki, a pająki są wielkości skorpionów.Były to mizerne drobiazgi wobec ran na sercu i duszy.„I po cóż serce jadem wspomnień poić?” jak słusznie powiada jeden poeta.„O czemuż mi każesz, królowo, odnawiać moje cierpienie?” - jak heksametrem i z Żałością powiada drugi poeta.Przeto: „Zrzućmy na to zasłonę miłosierdzia!” - tak radzi trzeci poeta.Po upływie czterech dni, gdy „słońce, oko dnia pięknego” - (jak ślicznie mówi czwarty poeta) - stanęło u szczytu nieba, do bram bernardyńskiego klasztoru wlokły się konającym krokiem trzy monstra ludzkie, wybiedzone i wymizerowane.„O jakże odmienieni od owego czasu!” - jak woła piąty poeta.Buty ich w Żałosnym były stanie, lecz co tam buty! Patrzcie na ich mołojeckie, harde głowy: zwieszone na piersi, jak gdyby myśli w ich wnętrzach nabrały wagi ołowiu.Już ich nic nie cieszy.Ani lazur niebieski, ani złocistość lejąca się z gałęzi drzew, ani ćwierkanie zawsze szczęśliwych.lekkomyślnych wróbli.Ralf przybył pierwszy i usiadł zmęczony na niskim cmentarnym murku, opasującym bernardyńskie dzierżawy.Wyciągnął długie pedały i grzał się w południowym słońcu.Po niejakim czasie dojrzał na zakręcie drogi Jana.Drugi brat podążał od zachodniej strony.Skoro się zeszli, podnieśli głowy i spojrzeli sobie w oczy.- Ja nic… - mruknął Ralf.- A ty?- Nic.- A ty?- Też nic.- Nadzieja jest matką głupich.Chodźmy na obiad!W miłym miasteczku, skąd przez przejrzystośc powietrza widać było szkaradny kasztel w Przypłociu, nakarmiono ich dostatnio i obficie.Mała to była pociecha dla dusz obolałych, lecz zawsze pociecha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript