Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Qualt posuwał się do przodu krok po kroku, aż stanął zaledwie o kilka stóp od zjawy.— Czego chcesz? — zapytał ochryple.Postać zaczęła zawracać w miejscu, kiedy jednak profesor powiedział: — Wiem, kim jesteś — zawahała się i ponownie znieruchomiała.— Dzban jest już niemal otwarty — ciągnął uczony.— Nie możesz opuścić tego momentu, prawda?Postać nie odpowiedziała.Qualt zrobił ostatni krok i z bliska, niemal dotykając szat nieznajomego, spojrzał w zalegający pod kapturem cień.Dopiero wówczas postać przemówiła chrapliwym, zbolałym, niezmiernie słabym głosem.Głos dobywał się niczym z grobu, a jego ton świadczył o tym, że mówiący przeszedł więcej cierpień i nieszczęść, niż jest w stanie wytrzymać normalny człowiek.Padające słowa były dziwnie zniekształcone, jakby poszarpane przez niewidzialny wiatr.— Wiesz? — zapytał po prostu.— No cóż, skoro wiesz, to musisz także wiedzieć, co to dla mnie znaczy.— Chcesz, żebym cię przepuścił? — rzekł profesor Qualt.— Czy o to prosisz?— Muszę przejść — rozległ się głos spod kaptura.— Jeżeli tam nie wejdę, będę przeklęty na wieki.— Nie wpuszczę cię — odparł uczony.— Wiesz równie dobrze jak ja, jak niewłaściwe jest to, co robisz.Postać w kapturze spuściła głowę.— Kim jesteś, że chcesz mnie pouczać? Skąd wiesz, co jest dobre, a co złe? Co możesz wiedzieć o pradawnym złu i mocy, jaką roztacza na tych wszystkich, którzy zostali przytłoczeni jego bezdennym smutkiem? Czy ty w ogóle coś wiesz?Profesor Qualt nawet nie drgnął.— Może i nie wiem za wiele — powiedział spokojnie — ale wiem, kim jesteś i co chcesz zrobić.Tajemnicza postać zamilkła.Od strony wieżyczki dobiegały coraz wyraźniejsze odgłosy budzącego się do życia dżinna.Przebijający się przez grube sosnowe drzwi głos panny Johnson, a także inne dziwne dźwięki, powracały echem z głębi korytarza.— Słyszysz? — zapytał profesor.— Za kilka minut dżinn będzie wolny.Ona nawet nie zdaje sobie sprawy, że ciebie tam nie ma.Nie ma pojęcia, że sprawy przybierają katastrofalny obrót.— Co mam zrobić? — padło niewyraźne pytanie.Profesor Qualt obrócił się i wskazał na drzwi wieżyczki.— Chcę, żebyś zrobił to, co należało zrobić już dawno temu.Chcę, żebyś przepędził tego dżinna.Chcę, żebyś zamknął go na całą wieczność i ukrył w miejscu, skąd nie będzie mógł szkodzić swym złem innym ludziom, tak jak uczynił to z tobą.Jeszcze raz rozległ się zrezygnowany szept zakapturzonej istoty.— Ty głupcze, myślisz, że nie próbowałem? Myślisz, że nie usiłowałem się go pozbyć? Z chwilą gdy dżinn poczuł smak wolności, było za późno na cokolwiek! Nie byłem wystarczająco silny! Nadal nie jestem, tylko ona ma to, czego dżinn potrzebuje naprawdę!A potem istota uniosła rękę i ściągnęła do tyłu kaptur.W zimnym, rzucanym przez sierp księżyca świetle moim oczom ukazała się odrażająco zniekształcona, zmasakrowana twarz mego dziadka, Maxa Greavesa.Widziałem go tylko przez moment.Niemal natychmiast nasunął kaptur z powrotem i zniknął pod jego mroczną osłoną.— Max! — zawołałem miękko.— Max, co się tu dzieje? Max nie odpowiedział.Stał tak jak przedtem, nieruchomy i zwiewny.Pozostawiłem Annę samą, dołączając do profesora.Choć nie mogłem niczego dojrzeć przez zalegające wewnątrz kaptura ciemności, przed oczami wciąż miałem przyprawiający o mdłości obraz tego, co Max zrobił ze swoją twarzą.— Max, poznajesz mnie, prawda? To ja, Harry! Postać skinęła głową.— Wiem, że to ty, Harry.— Max, myśleliśmy, że nie żyjesz.Byliśmy na twoim pogrzebie.Max westchnął, a był to odgłos tak dziwny, że przywodził na myśl raczej psa niż człowieka.— Mieliście uważać mnie za zmarłego — odparł miękko.— Wszyscy mieli tak myśleć, oprócz tych, którzy wiedzieli.— Ale dlaczego? — dociekał profesor Qualt.— Czemu miało to służyć?W wieżyczce zabrzmiał ze wzmożoną siłą śpiew i niezwykły, przypominający szept setek ludzi poszum.Wibracja przybrała na sile, stała się lepiej wyczuwalna.Napełniała drżeniem cały dom, jakby chciała każdą jego cząstkę obudzić do życia.Słyszałem, jak poddaszem uciekają zdjęte paniką szczury.Rozległo się wołanie Anny.— Pośpieszcie się, to już nie potrwa długo! Max zrobił niepewny krok w naszą stronę.— Musicie mnie przepuścić.Nie mogę tego przegapić, cokolwiek by się działo.Profesor zagrodził mu drogę.— Najpierw — rzucił ochryple — musisz nam powiedzieć, co się stało.Proszę się pośpieszyć, jeśli chcesz zdążyć na randkę z panną Johnson.Max z rozpaczą pokręcił głową.— Za dużo trzeba by mówić.Przepuście mnie.Na litość boską, dajcie mi przejść!— Max — odezwałem się pojednawczo.— Wszystko, co musisz zrobić, to opowiedzieć nam, co tutaj zaszło.— Jest tego zbyt wiele! Nie mogę! Pozwól mi przejść, Harry! Jestem twoim dziadkiem.Proszę, Harry, wpuść mnie do środka!Przez moment, słysząc ten zniekształcony, błagalny głos, tak odmienny od znanego mi głosu Masa, a zarazem w jakiś sposób bliski, zacząłem się wahać.Profesor Qualt wyczuł tę niepewność i przytrzymał mnie za ramię.— Musimy wiedzieć — powiedział mocnym głosem.— Musi nam powiedzieć albo wszyscy będziemy przeklęci.Szepty w wieżyczce niczym szeleszcząca fala przypływu przybierały na sile, by po chwili opaść poniżej poziomu słyszalności.Przyszło mi na myśl Czterdziestu Rozbójników.Czterdzieści odmian śmierci, każda następna okropniejsza i bardziej przerażająca od poprzedniej.Ponad szepty wzbijało się staccato głosu panny Johnson, wytrwale obrzucającej Dzban Dżinnów arabskimi zaklęciami.Max pochylił zakapturzoną głowę i powiedział:— W porządku, skoro to jedyny sposób.Sądząc z odgłosów, mamy jeszcze kilka minut.Ale jeśli wszystko wam opowiem, będziecie musieli mnie tam wpuścić.Musicie to zrobić.— Proszę wejść i usiąść.Qualt z dobrotliwą uprzejmością wprowadził człowieka w kapturze do gabinetu będącego ośrodkiem życia i pracy Maxa Greavesa.Max zaszył się w najciemniejszym kącie, podczas gdy Qualt usadowił się w dużym, drewnianym krześle za biurkiem.Przysiadłem obok niego na blacie, Anna zaś stanęła w drzwiach, chcąc słyszeć naszą rozmowę i równocześnie obserwować załamanie korytarza.— Uważam, że najlepiej będzie, jeśli opowiesz nam wszystko od samego początku — zaczął profesor Qualt.— Już w momencie kupna wiedziałeś, czym jest ten dzban, nieprawdaż?— Tak — wyszeptał Max.— Wiedziałem.Dowiedziałem się o jego istnieniu od handlującego na czarnym rynku Persa w czasach, kiedy opracowywałem projekty wierceń.Z początku niewiele mnie to obchodziło.Podróżującym za granicą bogatym białym zawsze oferuje się bezcenne zabytki.Zadałem sobie jednak trud i będąc w Bagdadzie odwiedziłem tamtejszą bibliotekę, gdzie natknąłem się na książkę zawierającą opowieść o Ali Babie i Czterdziestu Rozbójnikach.Przedstawiona w niej idea zawładnęła mną bez reszty.Wróciłem do tamtego handlarza i kupiłem dzban [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript