[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ale zaraz powrócił na twarz poprzedni uśmiech.- W takim razie możesz odpokutować swój głęboki obywatelski wstyd, podrzucając nas ukradkiem do naszych opornych.Jackson nie odpowiedział.W tej jednej pozbawionej szyderstwa chwili wrażliwości znów przypominała mu Cazie.A on sam sobie przypominał nadętego durnia.Do helikoptera zbliżali się Lizzie i Shockey.Lizzie niosła ze sobą Dirka, dobrze opatulonego przed zimnem.Shockey miał na sobie wrzaskliwie żółty kombinezon i płaszcz w kolorze limony, a w uszach modne niegdyś kolczyki z puszkowej blaszki.Na lewym ramieniu znać było jakiś dziwaczny guz.Kiedy się przybliżył, Jackson dostrzegł, że to biało-czerwono-niebieski kwiat, wykonany z trzech utkanych i ufarbowanych w barwnikach roślinnych warstw materiału, zebranych drutem w rozetkę.- A nigdy nie słyszeli nawet o jakobinach - mruknęła Vicki.Lecz obrzuciła przy tym Lizzie spojrzeniem pełnym najautentyczniejszego ciepła i miłości.- Doktorze - rzucił na powitanie Shockey - jedzie pan popatrzeć na ostatni wielki zryw? Mógłby się pan czegoś nauczyć.- To prawda, doktorze - dorzuciła Vicki.- Koniec końców, naszym pełzającym ruchem w kierunku demokracji kreujemy tu szokująco nową historię polityczną tego kraju.- Cholerna prawda - potwierdził Shockey.Młodzieniec zdawał się nieustannie powiększać, jako że rozetka na jego ramieniu uniosła się o dalsze trzy centymetry w górę.Brednie, pomyślał sobie Jackson.Lizzie prawie tańczyła z podekscytowania.Jej czarne włosy tak sterczały na wszystkie strony, że gdyby Jackson nie widział tego na własne oczy, toby chyba nie uznał, że to możliwe.- Doktorze Aranow, jeśli uda nam się dziś namówić tych ludzi, żeby się zarejestrowali, będziemy mieli ze strony Amatorów dziewięćdziesięcioczteroprocentową frekwencję.Cztery tysiące czterystu jedenastu Amatorów, którzy zostają na zimę w tym okręgu.A pan mówił nam, że Susannah Wells Livingston nie jest prawdziwym kandydatem, tylko ma po prostu startować razem z Donaldem Thomasem Serrano, a Serrano otrzyma głosy prawie wszystkich zarejestrowanych Wołów.A to będzie cztery tysiące osiemdziesiąt dwa głosy.Nawet jeśli nie uda nam się przekonać tego plemienia, i tak powinniśmy wygrać.- Ja powinienem wygrać - poprawił ją Shockey.- W porządku - ty powinieneś wygrać - zgodziła się Lizzie.Jackson widział, że jest zbyt rozpromieniona, żeby chciało jej się z nim kłócić.- Uda nam się!Jackson zerknął na Vicki, która w odpowiedzi skinęła mu głową.- Ty im powiedz, Jackson.Może ona choć ciebie posłucha.- Lizzie.- zaczął Jackson i urwał.Nie miał ochoty ściągać jej na ziemię.Kiedy to ostatnio widział czyjś niekłamany entuzjazm dla konstruktywnych działań? - Lizzie, to, że ich przewyższycie liczbą zarejestrowanych osób, nie gwarantuje jeszcze wygranej.Do wyborów pierwszego kwietnia pozostaną jeszcze całe trzy miesiące.A w ciągu tych trzech miesięcy Donald Serrano uczyni wszystko, co w jego mocy - a możliwości to on ma - aby przekonać waszych Amatorów, żeby głosowali na niego.A dopomoże mu w tym każdy wołowski polityk, nie wyłączając Sue Livingston.Bo jeśli wy wygracie, powstanie bardzo niebezpieczny precedens wybierania do rządu ludzi z zewnątrz.- Nie jesteśmy wcale z zewnątrz! - zaperzył się Shockey.- Dla wołowskiego politycznego establishmentu - jesteście.Nie życzą sobie, żebyście wy i wam podobni decydowali o czymś, co mogłoby ich bezpośrednio dotyczyć.Nawet w tak drobnych i mało istotnych sprawach jak te, które leżą w gestii nadzorcy okręgowego.Chcą was utrzymać z daleka.I będą próbowali postawić na swoim, podkupując głos każdego uprawnionego do głosowania w okręgu Willoughby.Stożkami Y, aparaturą muzyczną, jednostkami medycznymi, luksusowym jedzeniem, skuterami i każdym innym dobrem materialnym, które są w stanie im natychmiast zapewnić, a które wy możecie tylko mgliście obiecać na przyszłość.Lizzie spochmurniała i spojrzała na swego śpiącego synka.- I myśli pan, że dlatego padniemy? Że tak się damy kupić?- Dawaliście się tak kupić prawie przez sto lat - odpowiedział cicho Jackson.- Ale już nie! Teraz jesteśmy już inni! Od Przemiany! Teraz was już nie potrzebujemy!- I właśnie dlatego chcemy, żebyś nas teraz podrzucił - wtrąciła Vicki.- Zarabiaj na swoje utrzymanie, Jackson.Lizzie, Shockey, wsiadajcie.Wsiedli.Vicki podała mu namiary, potem przez kilka minut cała czwórka leciała w milczeniu nad nieprzyjazną okolicą, usłaną zimowymi śmieciami: strząśniętymi przez wiatr konarami, zeschłymi badylami, zmurszałymi liśćmi między dolinkami głębokiego śniegu.W końcu Jackson zapytał:- Chcecie, żebym wylądował zaraz koło ich obozu? Czy może raczej nie powinni widzieć Woła, który ma związek z tym na wskroś amatorskim przedsięwzięciem?- Nie - odparła Lizzie ku jego zaskoczeniu - niech pan idzie z nami.Akurat ci ludzie powinni pana z nami widzieć.Plemię, jak wiele innych, spędzało zimę w porzuconej fabryce żywności.Patrząc na zdziczałe sady porastające niskie wzgórza, Jackson zgadł, że niegdyś przetwarzano tu jabłka.Nikt nie wyszedł im na powitanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|