[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Ależ, co znowu!Wcisło nieśmiało wszedł do przedpokoju.Ojciec zapraszał go dalej. Zaraz, chwileczkę, tylko buty wytrę.Widać było, że krępował się, ruchy miał trochę nerwowe i kanciaste.Wycie-rając zamaszyście nogi trącił łokciem o drzwi, aż klucz wypadł.68 O, przepraszam.Naprawdę, tyle subiekcji! rzekł zmieszany, wkłada-jąc klucz z powrotem do zamka.Gdy Karlik przyniósł z kuchni herbatę, Wcisło siedział już na brzeżku krzesła. I pan kierownik osobiście się fatygował, w taką noc! mówił ciepło oj-ciec.Wcisło spuścił oczy. Obowiązek. No, wy tam na poczcie różnie pracujecie, a pan. Nie ma o czym gadać.Odebrałem telegram, widzę, sprawa państwowa.pilna.Listonosza nie było.święto.więc. Wcisło rozłożył ręce. Tak.sprawa jest bardzo ważna dla naszej kopalni i pilna.Dziękujępanu.Wcisło machnął ręką i siorbał gorącą herbatę. Gdyby każdy tak pojmował swoje obowiązki. westchnął ojciec.Ale ci, co się spóznili z telegramem, mają trochę inne podejście do państwowejsprawy.Wcisło odstawił herbatę i rozglądał się po pokoju. Pan też jeszcze pracował? A, to. ojciec rzucił okiem na leżące rysunki. Uczę się.Widzipan, wciąż trzeba się uczyć. Tak.tak. uśmiechnął się smutno jakoś Wcisło. No, czas na mnie,nie będę przeszkadzał. Niechże pan poczeka przynajmniej, aż deszcz przestanie. Obawiam się, że musiałbym czekać do rana przymrużył oczy poczciarztłumiąc ziewanie.Podziękował za herbatę i pożegnał się. Poświeć panu! rzekł inżynier do Karlika. U nas wciąż jeszcze nieoświetlają klatek schodowych. Dziękuję, dam sobie radę! Wcisło zbiegł szybko w dół.Karlik stanął na schodach i oświetlał wyjście bateryjką.Wcisło pokiwał mugłową i uśmiechnął się. Do zobaczenia, kolego!Potem pchnął drzwi i znikł w ciemności roztętnionej ulewą.ROZDZIAA VIIIWyjazd ojca " Wiwat złota swoboda! " Uwaga, szpieg!Karlika zbudził głośny stuk.W pokoju było ciemno.Na tle okna majaczy-ła ciężka postać ojca w płaszczu.Zielonkawe światełko zegarka na jego ręceskakało w mroku.Ojciec przewracał gorączkowo w szafce.Przez otwarte drzwiwiało chłodnym powietrzem.Na dworze fukała Jawa ojca.Karlik uniósł się na łokciu. Czego szukasz, tatusiu? Gdzie podziałeś pompkę do motoru? ojciec zapalił światło.Karlikowi zrobiło się gorąco.Na śmierć zapomniał o pompce. Nie.nie wiem, naprawdę nie wiem.A, a.czy brakuje powietrza? Brakuje. I.co teraz zrobisz?Ojciec zbył pytanie, rozejrzał się nerwowo po mieszkaniu, w końcu wyciągnąłz kuchni rower Karlika. Nie brakuje mu czego? zapytał szorstko. Nie wyjąkał Karlik.Ojciec spojrzał gorączkowo na zegarek. No, to trzymaj się. pochylił się nad Karlikiem. Tylko żadnych do-świadczeń chemicznych i włóczenia się z tą bandą.Wcześnie chodz spać, a niechsię dowiem, że znów biegałeś za piłką!. Przecież mówiłem ci, że piłka wpadła. Tym lepiej mruknął ojciec. Prosiłem Malinowskiego, żeby na ciebieuważał.Karlik wzruszył ramionami, urażony.Ojciec traktuje go wciąż jak dziecko.Poczuł na czole pocałunek.Kiedy zamknęły się drzwi za ojcem, otarł się.Nielubił czułości.Kiedy jednak między drzewami zobaczył wątłe światełko roweru ojca, wysko-czył z łóżka i przywarł nosem do szyby.Zrobiło mu się trochę smutno i jakośnieswojo.Nawet trochę strach.Ech, głupie uczucie.Kto to widział tak się roz-klejać.Przecież tyle sobie obiecywał po tym wyjezdzie.Nareszcie jest wolny!70Może robić, co chce.Może nawet nie pójść do szkoły.Może zapalić fajkę ojca lubdobrać się do konserw, które ojciec chował na wycieczkę.Wprawdzie Malinowski ma zaglądać, ale Karlik wcale nie boi się Malinow-skiego to swój chłop, nie wyda.No, a najważniejsze, nareszcie zjadą z Wik-torem na dół.nareszcie.Chociaż właściwie to Karlik wyobrażał sobie, że siębędzie bardziej cieszyć.Tymczasem wszystko mu psuje ten niepokój.Do szko-ły chyba jednak pójdzie, mimo że jest zupełnie wolny.Co by sam robił przezcały dzień? Zresztą koniecznie musi się widzieć ze Stopą.To przecież już możejutro.Czy tak zimno się zrobiło, czy co.że Karlika przeszedł dreszcz.Nie mógł zasnąć do rana.Póki wszystko było w planach, wydawało się proste,łatwe i bezpieczne, ale teraz.to przecież już może jutro.Brrr.No, ale jak się już zostało samotnym, trzeba używać.Co najpierw: fajka czykonserwy? Chyba fajka.Ojciec ma na szafce całe pudło tytoniu i trzy fajki.Jednąwziął ze sobą.Powinny zostać dwie.Tej z długim cybuchem ojciec nie używa.To jakaś indyjska czy cygańska, dostał ją na imieniny od kolegów z technikumw Zabrzu.Karlik przystawił krzesełko do szafy i zdjął pudło.A jakby tak zabrać tęindyjską do szkoły i pokazać Goli? Wieczorem przy ognisku zabawiliby się w pa-lenie fajki pokoju.Nie zaszkodzi już teraz urządzić małą próbę.Mimo że nikt się nie patrzy, Kar-likowi trochę drżą ręce, kiedy upycha tytoń w cybuchu.Trzeba twardo ugnieść.Tak zawsze robi ojciec.Teraz zapałka.Tak.U licha, nic nie ciągnie.Widoczniezatkana.Karlik sięga po drut i przetyka.Swoją drogą to kłopotliwe.Jak się ojcuchce?Karlik zapala po raz drugi.Cmokając z całej siły, jednocześnie stara się zapał-ką utrafić w cybuch, zapałka gaśnie, druga parzy palce.No, nareszcie! Poczułw ustach gryzący dym.Rozłożył się wygodnie w fotelu i z miną starego wilkamorskiego pociągnął jeszcze raz.Nagle oczy wyszły mu z orbit.Ostry, tnący jak sztylet ból wdarł mu się do gar-dła i do płuc.Fajka wypadła mu z rąk.Zakrztusił się i zaniósł okropnym kaszlem.W głowie miał szum, zbierało mu się na mdłości.Powlókł się do łóżka i położył.A niech to licho porwie!Po chwili poczuł się trochę lepiej. Dobrze, że spróbowałem w domu po-myślał. A jakby tak dać Goli pociągnąć z tej piekielnej fajki? uśmiechnąłsię w duchu nie bez satysfakcji.Bolała go głowa.Poszedł do kranu i napił się zimnej wody.Na konserwy stra-cił już wszelką ochotę.W pokoju rozjaśniało się powoli.Otworzył drzwi na balkon.Rześkie powie-trze przyjemnie chłodziło mu czoło.Ech, najlepiej przejdzie się przed lekcjami poGórze, może głowa go przestanie boleć.71Złapał tornister i wybiegł na dwór.Na schodach przypomniał sobie, że zo-stawił mieszkanie otwarte.Wrócił, zamknął drzwi na balkon i drzwi wejściowe.Klucz schował do kieszeni.Przez przerzedzony lasek widać było Wilczą Górę.Z jej zboczy osuwały sięrzadkie, białawe mgły.Tylko sam szczyt czerwieniał od słońca jak roztopionamiedz.Kiedy Karlik był już w połowie drogi do szczytu, pośliznął się i zjechałparę metrów na spodniach, płosząc jakąś krowę i trzy chude owce.Przestraszo-ne zwierzęta zbiegły na łeb, na szyję w dół.Dziw, że nóg nie połamały
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|