[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— Hola, a zobowiązanie? Mogłeś nie podpisywać! — zawołał Batura.Zajęci sprzeczką, nie zauważyli, że gałęzie rozchyliły się gwałtownie.— Mama! — krzyknął Kryza.Nim się połapali, wpadła między nich kobieta w zapasce.— Gdzie to dziecko włóczycie? To ja się martwię, czemu do domu nie wraca! A, łotry! Co to za chowanie się po krzakach? Wódkę pewnie pijecie — patrzyła podejrzliwymi oczami na Baturę.— Wstyd.Taki młody, a już pijak.nos ci sczerwieniał od wódki.Batura machinalnie pociągnął się za nos.— My wcale nie pijemy wódki.Ale Kryzina nie słuchała go wcale.Pochwyciła syna i trzęsła nim z całych sił.— Marsz do domu! Co cię do nich ciągnie? Na obiad i do krowy! Chcesz wyrosnąć na takiego zbuka jak Miksa? A to, co ci te gałgańskie dusze na plecach uwiesiły?! Jezus Maria, taki ciężar założyli dziecku! A, dranie, kuca sobie znaleźli!Zerwała malcowi tornister i cisnęła o drzewo.Po czym chwyciła chłopca mocno za rękę i pociągnęła za sobą.— Czekajcie.już ja waszym ojcom powiem! — pogroziła im jeszcze na odchodne i zniknęła za drzewami.Wkrótce Kryza dreptał już na szosie przy boku matki, oglądając się żałośnie na kolegów.Na zakręcie odwrócił się po raz ostatni.Łzy zakręciły mu się w oczach.Już po wszystkim.Wzięli go jak ostatniego smarkacza za rękę i prowadzą do domu.Żegnaj, swobodo! Bo nawet dźwigając dziesięciokilowy tornister można być swobodnym i szczęśliwym, kiedy się to robi dla wielkich celów.Żegnaj, przygodo! Żegnaj, wielka akcjo „S”!Pozostali w lasku chłopcy milczeli ponuro.Batura zacisnąwszy zęby skrobał się boleśnie patykiem po nodze i patrzył, jak mu wychodzą najpierw białe, a potem czerwone krechy.I na co im przyszło? Zwymyślali, pogrążyli, od pijaków wyzwali.Że łebka zabrali, to jeszcze nic, ale tak naurągać! I za co, że człowiek dla publicznej sprawy życie poświęca? Jeszcze nie natrafili na ślad Bolesławca, a już tyle przykrości i upokorzeń.A co ich czeka w domu, lepiej nie myśleć.Kryzina ich tak oczerni, że białej plamki nie zostawi, a Stachurkowie dołożą.— Mówiłem, żeby tego łebka nie brać — przerwał wreszcie głuchą ciszę Miksa.Stęknąwszy podniósł z ziemi rozbity tornister i usiadł na pniaku, majstrując koło zapięcia.— Miałeś iść do domu.Czego nie idziesz? — mruknął Batura.— Nie chce mi się.— Boisz się teraz, co? — uśmiechnął się Karlik złośliwie.Miksa wzruszył ramionami.Głupie pytanie.— Każdy ma swoją politykę — mruknął.— Inna rzecz, że z Bolesławcem.to nie ma sensu.Od razu mówiłem.Prędzej nas wyłapią jak raki, niż odnajdziemy tego typa.Trzeba było zacząć od Kropy.Kto to jest Kropa — wszyscy wiedzą.A ten Bolesławiec.Może on jest, a może go w ogóle nie ma.— Jak śmiesz?! — podniósł się Karlik.— Zapytajcie w portierni, to wam powiedzą.— W każdym razie to dziwne — uśmiechnął się Miksa — śledziłeś go tyle czasu i nic nie wyśledziłeś.A przecież mówisz, że mieszka po sąsiedzku.Może on jest naprawdę najzwyczajniejszym pod słońcem inżynierem?— Tak, wy myślicie, że tak można od razu.Zresztą ja tylko tak, od wypadku do wypadku.ale zobaczycie, jak go będziemy codziennie tropić, tak krok w krok, to na pewno wytropimy.Jednakże zniechęcenie Miksy udzieliło się innym chłopcom.— My tu będziemy się głowić, a tymczasem Kropa się ulotni — powiedział Joniec.— Już pewnie kończy pracę i zaraz wyjdzie.— Joniec ma rację, weźmy się za Kropę — poparł go Miksa.— A idźcie sobie! — krzyknął Karlik.— Mnie wcale nie jesteście potrzebni.— Pewnie, że pójdziemy — podnieśli się Miksa i Joniec.— Zaraz — zatrzymał ich Batura — przecież to można zrobić inaczej.Podzielmy się po prostu na dwie grupy.Joniec i Miksa będą śledzić Kropę, a Stopa i Rudniok — Bolesławca.— A ty?— Ja.ja będę szefem kontrwywiadu — odparł skromnie Batura.— To znaczy, będziesz nami rządził? — zapytał podejrzliwie Karlik.— No.— zaczerwienił się Batura.— Ktoś musi przecież kierować.Ja będę w centrali.— Tak dobrze to nie ma! — oburzył się Karlik.— Szef tu niepotrzebny, ani żadna centrala.Batura umilkł urażony.— Będziesz tropił razem z nami — powiedział surowo Miksa.— Nie, z nami, Bolesławiec jest trudniejszy — sprzeciwił się Karlik.— Tak, ale my nie mamy tyle czasu, co ty.Ty nic nie robisz w domu.Zresztą potem dojdzie do was Stachurka.Ponieważ nie mogli się zgodzić, ciągnęli losy.Wypadło, że Batura będzie tropił Kropę razem z Miksą i Jońcem, a Stachurka, jeśli uda mu się jutro wykręcić od roboty, zasili grupę Karlika.— Dla porządku nasza grupa będzie się nazywała „S1”, a wasza „S2” — powiedział Batura.— Przepraszam, z jakiej racji wy macie być „1”, a my „2”? — oburzył się Karlik.— Bo Kropa jest pierwszy na liście.— To nie ma znaczenia.Bolesławiec jest ważniejszy.Żadna strona nie chciała ustąpić ze względów honorowych.Wreszcie Batura zawiązał supełek na chusteczce od nosa i podsunął Karlikowi cztery rogi do ciągnięcia.— Jeśli wyciągniesz węzełek, będziecie „S1”.Karlik cofnął się z pogardą.— Mądry, jedna szansa na cztery.A w ogóle.jeszcze by tego brakowało, żeby twoja brudna chustka rozstrzygała.Możecie sobie być „S1”, jak wam na tym zależy.Chodź, Wiktor.Batura ze wstydem schował chusteczkę do kieszeni.— Ojej, jacy honorowi! Myślałby kto! Nazwa tu nieważna.Możecie wy być „S1”.— Nie, upierałeś się, to proszę! My będziemy „S2”- rzekł stanowczo Karlik.— Chodź już, Batura — pociągnął kolegę Miksa widząc, że znów zanosi się na dłuższą licytację.— Hej wy, kropiści! — krzyknął za nimi Karlik.— A uważajcie, żeby was Kropa miotłą nie poskrobał!Kropiści zaśmiali się lekceważąco i ruszyli biegiem w stronę szkoły.Miksa przynaglał do pośpiechu.ROZDZIAŁ XXVISukcesy wywiadowcze Wiktora · Gdzie zniknął Bolesławiec?— Dobrze, że sobie poszli — powiedział Karlik, gdy zostali sami w zaroślach — przeszkadzali tylko.— Tak, ale teraz jak nie wyniuchamy, będą się śmiać — zauważył stropiony Wiktor.— Nie bój się.Wyniuchamy, choćbym miał na głowie stanąć.— No, to stawaj prędzej, bo zmarzłem — Wiktor rozcierał gołe nogi.— Czekaj, zaraz ci się zrobi gorąco.Mam jeden pomysł — ożywił się Karlik.— Słuchaj.— No?— Widzisz przez gałęzie.o, tam.tego strażnika w bramie kopalni?— Widzę.No i co?— Pójdziesz do niego i powiesz, że masz polecenie dla inżyniera Bolesławca.— Jakie znów polecenie?— Głupi, naumyślnie tak powiesz.Żeby go za język pociągnąć.Strażnik uświadomi cię wtedy, czy Bolesławiec jest na kopalni, czy nie.Jak powie, że nie, zapytasz się go, czy dawno wyszedł i dokąd.Wiktor skrzywił się i podrapał pod czapką.— E, może lepiej ty pójdziesz.Głupio tak jakoś.— Nie wykręcaj się.Chyba.chyba że się boisz.Wtedy, proszę bardzo, zmiataj do domu.Dam sobie sam radę.Szkoda, że nie ma Kryzy, jego byśmy posłali, jak ciocię kocham, poszedłby z radością i wcale by się nie bał.To jest przecież najłatwiejsze zadanie pod słońcem.— No dobrze, spróbuję — mruknął Wiktor ponuro.— No, tylko nie z taką nieszczęśliwą miną, bo się od razu skapują.Wywiadowca musi być pewny siebie.Wyprostuj się, podnieś głowę, uśmiechnij się.Wiktor uśmiechnął się sztucznie, wyszczerzając zęby.— Dobra, możesz iść — orzekł Karlik.Wiktor wylazł z zarośli.Karlik podczołgał się parę kroków na skraj lasu i obserwował go uważnie.Stopa podszedł na drżących nogach do strażnika.— Dzień dobry! — usiłował uśmiechnąć się łagodnie.Strażnik popatrzył na niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|