[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jaskrawość tej chwili.Nie przystaje zupełnie do atmosfery, w jakiej zaczął się ten dzień.Nie przystaje do tej rodziny.Czas się stąd wynosić, czas uciekać, snuć się po krawędziach życia.Przez dziewięć lat jej rodziną były Ktaryfy.Teraz i to się skończyło.Nie ma już dla niej miejsca na tym świecie.Sączy się trucizna.Może już pora? Krawędź wabi.Bo czyż Widmo nie jest, mimo wszystko, jedynie śladem śmierci w życiu? Może już pora zamknąć ten obwód?Wzrok Belindy sunie ku torbie na ramię leżącej na krawędzi basenu i odbiega w bok.I znowu wraca.Belinda wyciąga w końcu rękę i odpina zatrzask.Otwiera torbę.Poplątany mrok.Wyjmuje flaszkę mikstury skradzionej Country Joemu.Kop.Belindo, córeczko moja.Otwierasz tę buteleczkę, wlewasz sobie działkę do brudnej szklanki, zakręcasz zakrętkę, odkładasz butelkę do torby.Jedna działka, dobre samopoczucie, dwie, odlot.Otwierasz ponownie torbę, nalewasz sobie drugą działkę, odkręcasz zakrętkę, nalewasz trzecią.Zamykasz torbę.Otwierasz ją.Nalewasz czwartą, a potem piątą działkę.A potem wylewasz do szklanki to, co zostało na dnie.I to by było na tyle.Zaczyna cię brać, to dla ciebie nie pierwszyznaCzysta, seksowna śmierć.O to ci chodzi?Masz takie piękne ciało, córeczko.Jasna skóra pokryta splątani mapą Manchesteru.Na twoich krągłościach wypisane są wszystkie ulice wraz z nazwami.Zanurzasz się głębiej w wodzie.Z tobą zanurza się Manchester.Rozkoszujesz się przez kilka minut ciepłą wilgocią, po czym sięgasz po szklankę.„Chyba pójdę cię szukać, Kojocie”.Mówisz to głośno do cieni i mgiełki, która unosi się nad basenem.A potem unosisz szklankę do ust, Belindo.Pijesz.***Zegar na desce rozdzielczej mojego samochodu wskazywał 6.19 rano.Stężenie pyłków wynosiło 1999.Kolejne zliczenie, i bummmm.Comet wpadł w poślizg.- Co, do kurwy.? - usłyszałam głos Toma.Aaaaaaaaaaaaaapsiiiiiiaa!!!!!!Po pięcio- i dziesięcio- i pięćdziesięciokroć.Rozpętało się gilowe piekło.Zasmarkana Hiroszima.Wszyscy obywatele tego miasta gruchnęli salwą z nosów.Nie zamaskowani i nie rozgrzeszeni.Wszystkie szyby miałam w smarkach.Ashton Old Road.Strzałka szybkościomierza wychyliła się gwałtownie; podmuch rozpędził mój samochód do nieprzepisowej szybkości.Pac! Pac! Pac!Comet nurzał się w gilach.Nie widziałam przed sobą drogi.- Gdzie my, kurwa, jesteśmy?! - krzyknęłam.- A więc stało się - powiedział Tom Golomb.- Co się stało?- Mamy nową mapę.- Ale już dojeżdżamy.Teraz w prawo i jesteśmy w Ardwick.- Nie sądzę, żeby się nam udało.Skręciłam ostro w prawo.I znalazłam się w Namchesterze, przed Fortecą Jeden.- Co jest?- Cholera.- Jak my tu trafiliśmy?- Stało się, Sybil.Ustanawia się nowa mapa.Przed nami zderzyły się czołowo, metal w metal, ciało w ciało, dwa samochody.- Słyszę już śmiech Columbusa - powiedział Tom, kiedy omijałam miejsce kraksy.Mija sekunda.I znaleźliśmy się z powrotem pod moim domem przy Victoria Park.Ogłupiała zakręciłam kierownicą, przecież jechałam do Ardwick.Jeszcze jedna sekunda.I byliśmy w Whalley Rangę, pod domem mojej córki.Zderzyło się tu przed chwilą parę samochodów.Policjanci z drogówki biegli już na pomoc pasażerom.- Nie jest dobrze, Tom - powiedziałam.- Nic z tego nie będzie.- Nie.Jest jakaś droga - odparł.- Musi być.Znajdujemy się teraz w Wurt-mapie.Stąd to wszystko.Jedź dalej.- Nie podoba mi się to, Tom.- Jedź, nie gadaj.I po chwili znaleźliśmy się w Butelkowie.Szkło, mieniąc się tęczowo, chrzęściło pod oponami.Zatrzymałam wóz.Słyszałam głośne wrzaski ludzi dolatujące ze skrzących się domów.- Nie dojedziemy, Tom.- Jesteśmy we śnie, i to wszystko.Jesteśmy w opowieści.- W jakiej opowieści?- Zapomnij o odległościach i kierunkach.Musimy odnaleźć połączenie narracyjne.- Nawet nie wiem, co to znaczy.- Nie musisz.Użyj swojego Widma.- Moje Widmo jest zupełnie skołowane.- To opowieść Johna Barleycorna, Sybil.Nie rozumiesz? Do czego za nic nie chce dopuścić Barleycorn?- Bredzisz, Tom.- Czego najbardziej na świecie się boi? Zastanów się.On jest człowiekiem, który żyje tylko w opowieści.- Uodpornionych.- Właśnie, Dodo.To jedyni ludzie, których nie jest w stanie zainfekować.Tylko w nich nie może żyć.A Barleycorn pragnie przede wszystkim żyć.Dodo wzbudzają w nim największą obawę.To dlatego w symptomy infekcji wbudował żądzę zabijania Dodo.W opowieści, którą dla nas przygotował, stara się, jak może, nie dopuścić do tego, by zwarli szeregi.Próbuje nie dopuścić do twojego spotkania z córką.- A to znaczy.- Że wasze spotkanie czymś mu grozi.Ty i twoja córka.sam nie wiem.Barleycorn widzi w was potencjalne zagrożenie.Wydaje mi się, Sybil, że chyba go mamy.- Ale co my możemy zrobić, Tom? On kontroluje tę opowieść.Nie przebijemy się.Przez zasmarkaną szybę zobaczyłam jakiś samotny samochód roztrzaskujący się o mur.Kierowca, trzymając się rękami za głowę, wygramolił się z rozbitego pojazdu.- Wurt-Jezu! - Tom pacnął otwartą dłonią o deskę rozdzielczą.- Co jest? - spytałam.- Boże, ależ ze mnie głupiec! Barleycorn nie ma do ciebie dostępu, Sybil.Steruje tobą za moim pośrednictwem.- Z tymi słowami Tom otworzył drzwiczki cometa i wysiadł.- Tom? Dokąd ty idziesz?- Teraz wszystko zależy od ciebie, Sybłl.- Nie rozumiem, Tom.- Jedź dalej sama.Oddalił się wyciągniętym krokiem, żeby pomóc rannemu kierowcy.Odprowadzałam go przez chwilę wzrokiem, a potem odcięłam swój umysł, oddając całą inicjatywę Widmu.I natychmiast w moim dymie zamigotało maleńkie światełko.Zupełnie jakby ten dym był wiecznie zmieniającą się mapą, a to światełko moją miłością.Trzeba zawsze iść za światłem.I przed oczyma stanęła mi wizja wszystkich manchesterskich Dodo motywowanych jakimś ukrytym planem.Pora podjąć walkę.Nawet moja córka.w końcu ma rolę do odegrania.Ruszyłam i skręciłam w trzecią przecznicę w lewo.Mija sekunda.I wjechałam do Dzielnicy Przemysłowej Ardwick.***Krakers kicha potężnie i uznaje to za zaproszenie.Demoniczna chmura smarków wypełnia zaułek, budynek drży w posadach.Słyszy krzyki wewnątrz i na zewnątrz
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|