[ Pobierz całość w formacie PDF ] .274- Dobrze, idę z wami - zgodziłam się nadąsana.- Rozumiem zatem, że nie będziesz protestowała,gdy poproszę swojego przyjaciela, aby cię eskortował zpowrotem do teatru?Pokręciłam głową.Skoro już przegrałam ważniejsząbatalię o wykluczenie Pedra z sekretu, nie zamierzałamkruszyć kopii o powrót do domu.- Idziemy?Jaśnie pan kominiarczyk podał mi ramię i ruszyliśmyna zachód, ku placowi Grosvenor.Akt IVSCENA 1 - PRZYJACIELEZaplecze londyńskiej rezydencji księcia Avonamocno zalatywało stajnią.Konie trzymano w pobliskichzabudowaniach i sądząc po rozdeptanych śladach naśniegu, korzystano z nich nader często.- Zaczekajcie chwilkę - powiedział panicz Franci-szek, zanim zniknął w końskim boksie.- Tylko się prze-biorę.Dygocąc z zimna, skuliliśmy się z Pedrem przy studnina podwórku, żeby nikt nas nie zobaczył.Znieg wciążsypał.Krótkie czarne włosy Pedra pokryły się zlodowa-ciałą białą skorupką.Teraz Pedro jeszcze bardziej przy-pominał egzotycznego ptaka, zabłąkanego w obcymświecie zimnego, wietrznego Londynu.- Co się stało? - spytał.- Czemu mi się tak przyglą-dasz?- Bo bardzo mnie dziwi, że tu jesteś.277- Nie mogłem przecież puścić cię samej.- Nie chodzi mi o to, że tutaj, w tym miejscu, ale wogóle w Londynie.Wzruszył ramionami.- To takie dziwne? Kręci się tutaj mnóstwo rozmai-tych ludzi.Londyn nas wsysa i wypluwa na powierzch-nię, żebyśmy sobie radzili, jak kto umie.Moment był odpowiedni, aby sprawdzić Pedra, zanimpowróci panicz Franciszek.- Pamiętasz, co mówiliśmy o diamencie?Natychmiast zrobił się jakiś nieswój.Odwrócił oczy iwbił wzrok w dzwignię studni.- Co takiego?- Rozumiem, że potrzebujesz pieniędzy, Pedro, aleprzecież nie spróbujesz ich zdobyć za wszelką cenę,prawda? Są pewne rzeczy, których nigdy byś nie zrobił?- No jasne! Za kogo ty mnie masz, Kiciu?- Nie posłałbyś człowieka na śmierć, prawda?- Chyba żeby zasłużył.Ale co to ma wspólnego zdiamentem?- Nic.Najwyżej tyle, że w Drury Lane jest w tejchwili ukryte jeszcze coś oprócz diamentu.278 'Panicz Franciszek wyszedł ze stajni w swoim zwy-kłym wytwornym stroju, chociaż twarz i dłonie miałwciąż, wcale nie po pańsku, umazane sadzą.Wcisnął monetę w garść stajennego, który zdążał zanim z ubraniem kominiarza pod pachą.- Schowaj je dla mnie, Jenkins - polecił.- Jak jaśnie pan sobie życzy - odrzekł Jenkins, odsła-niając w uśmiechu wszystkie zęby.- A teraz ostatni etap przeistoczenia! - Pomimo mro-zu panicz Franciszek podstawił głowę pod kran studni,nacisnął dwa razy dzwignię i sprawił sobie szybki prysz-nic.Wynurzył się ociekający wodą, ale już w naturalnymkolorze.- Chodzmy do domu, zanim zaziębię się naśmierć - wysapał.Przemknęliśmy się po kocich łbach bruku do tylnegowejścia.Na progu panicz Franciszek zatrzymał nas nachwilę.- Uprzedzam: większości służby można ufać, alestrzeżcie się francuskiego kucharza i mojego preceptora.Jeden i drugi kazałby mi spuścić solidne manto za wy-cieczki bez pozwolenia.Zawsze muszę planować mojewyjścia z domu na czas, gdy akurat są zajęci czymś in-nym.279Pokiwaliśmy głowami i wemknęliśmy się za nim dośrodka.Z prawej strony, gdzie zapewne mieściła siękuchnia, niósł się brzęk garnków i czyjeś przekleństwa.- Mon dieu! Ten sos się nie nadaje do cochon, doświni!Plasnął policzek i rozległ się żałosny krzyk zbesztanejpodkuchennej.- Dobra nasza! - szepnął panicz Franciszek.-Monsieur Lavoisire jest teraz zajęty kolacją, nie zauwa-ży nas.Ledwo zdążył wymówić te słowa, w drzwiach poprawej ukazała się zjawa w wysokiej białej czapie i far-tuchu.Panicz Franciszek okazał szybki refleks: wciągnąłPedra i mnie do pomieszczenia po lewej stronie koryta-rza.Po rzędach miedzianych rondli wiszących na ścia-nach poznałam, że znalezliśmy się w pomywalni.Panicz Franciszek, po raz pierwszy odkąd go znałam,wyglądał na przestraszonego.Korytarzem zbliżały sięciężkie kroki.Skuliłam się za wielką kadzią, a Pedro zpaniczem Franciszkiem skryli się za skrzydłem drzwi.280- Gdzie ta legumina? - pieklił się kucharz.- Jeszczeniegotowa? Poczekaj, Pierre, zrobię sobie podwiązki ztwoich bebechów!- Gotowa, mistrzu! Proszę! - odezwał się inny głos, zżołnierską powagą porucznika składającego raport do-wódcy.Pierre miał więcej szczęścia niż podkuchenna: przygo-towany przezeń deser pomyślnie przeszedł inspekcję, aMonsieur Lavoisire, dla porządku zrzędząc jeszcze podnosem, zniknął z powrotem w czeluści swojej jaskini.- Szybko! - zarządził panicz Franciszek.- Uciekajmystąd.Przemknęliśmy na palcach przez korytarz, pokonali-śmy kilka kamiennych schodów i przez obite zielonymsuknem drzwi wślizgnęliśmy się do głównego hallu.Sta-nąwszy na marmurowej posadzce, panicz Franciszekwydał westchnienie ulgi.- Udało się! - wykrzyknął.- Teraz poszukajmy Lizi.Pobiegł na górę, przeskakując po kilka stopni i grom-ko nawołując siostrę.Na podeście zatrzymał go jednaklokaj, ten sam, który wpuszczał nas do domu przy naszejpierwszej wizycie.281- Sądzę, że znajdzie panicz panienkę Elżbietę w bi-bliotece - powiedział.- Pan Herbert prosił, abym przeka-zał paniczowi, że chce się z paniczem widzieć, gdy tylkopanicz wróci.Panicz Franciszek skrzywił się.- Jeszcze nie wróciłem, Józefie.- Istotnie, jeszcze nie, proszę panicza.Czy wolno mijednak mieć nadzieję, że gdy panicz wróci, pozwoli bez-zwłocznie przekazać sobie wiadomość od pana Herberta?- Jak tylko przestąpię próg - obiecał panicz Franci-szek i mrugnął konspiracyjnie do lokaja.- Dziękuję paniczowi.Widać było, że lokaj darzy swojego młodego pananiezłomną lojalnością.- Pan Herbert to twój preceptor? - spytałam.Panicz Franciszek kiwnął głową.- Odwlekam, na ile mogę, termin wyjazdu do szkołyz internatem.Mama jest całkowicie po mojej stronie, alei tak mam wrażenie, że moje dni w domu są policzone.Szkoda, że akurat teraz, kiedy zacząłem się tak dobrzebawić! - Spojrzał z żalem na Pedra.Widocznie zasmako-wał we wspólnych eskapadach do miasta.- Postanowiłem282jednak najpierw pobrać parę lekcji u twojego przyjacielaSyda.To zapewni mi mocną pozycję w nowej szkole.Nikt nie odważy się ze mną zadzierać.- To w szkołach dla bogaczy też są tacy, co szukajązaczepki? - spytałam.Zawsze myślałam, że chuliganów spotyka się tylko wnaszym światku, na ulicy.%7łe dzieci bogaczy są za dobrzewychowane, żeby się bić.%7łe całymi dniami konwersująpo łacinie i jedzą z chińskiej porcelany.- Zdziwiłabyś się ilu! - odrzekł panicz Franciszek.-Szkoły to wylęgarnie zabijaków.Mógłbym ci opowie-dzieć parę historyjek rodem z dawnej szkoły ojca, odktórych włos się skręca na głowie.Chociaż ty już i takmasz swoje loki - zażartował.- Ale Kiciu, cóż to się sta-ło? - Zauważył wystrzyżone miejsce nad moim czołem.- Nic, nic - zapewniłam go pospiesznie i znów zrobi-ło mi się niedobrze na samo wspomnienie zajścia z Bil-lym.Odruchowo podniosłam rękę, żeby zasłonić czoło, alew ten sposób wystawiłam na pokaz szramę na ramieniu.283Pedro też to zauważył.- Ty nam czegoś nie mówisz, prawda, Kiciu? - spytałczujnie.- Jesteś dzisiaj jakaś dziwna.Jakby.wystraszo-na.- To ty, Franku? - Panienka Elżbieta wyszła na po-dest z książką w dłoni, zakładając miejsce lektury pal-cem.- Zdawało mi się, że kogoś słyszę.- Na nasz widokuśmiechnęła się promiennie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|