[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Dołączyliśmy więc do Analii, która natychmiast ruszyła z nami, bezbłędnie prowadząc nas plątaniną korytarzy i izb w kierunku rampy, opuszczonej przez nas tak niedawno i zarazem tak dawno temu.Mimo moich obaw nie wzbudziliśmy po drodze niczyjego zainteresowania.Nasze dziwne stroje sprawiły, że na pół pijani głupcy, których napotykaliśmy, brali nas za podobnych sobie klientów pałacu, pragnących się dobrze zabawić.Znów znaleźliśmy się w szerokim korytarzu, prowadzącym w dół, lecz tym razem nie towarzyszył nam już rytm,.który poprzednio ogarniał nasze stopy i umysły.Panowała głucha cisza, taka, jaką napotkać można tylko w górskich świątyniach Ru, cisza, w której odnosiło się wrażenie, iż dookoła bezszelestnie krążą duchy przodków.Teraz światło nie zmieniało swego koloru, w miarę jak szliśmy stawało się jednak coraz bledsze.Wreszcie przystanęliśmy i nałożyliśmy na twarze maski z osłonami na oczy.Wówczas przewodnictwo nad naszym pochodem objął Thran.Kolejny pochyły korytarz, tym razem tak stromy, że musieliśmy przytrzymywać się poręczy, aby iść w dół, otworzył się przed nami i Thran ruszył nim bez wahania.Po kilkudziesięciu krokach pochylił się i podniósł jakiś przedmiot, który wyciągnął w naszym kierunku na otwartej dłoni.Ujrzałem ozdobę, podobną do tych, którymi upstrzone były szaty Thrali i Ili.— Jak widzicie, podążamy właściwą drogą — powiedział i odrzucił ozdobę.Ja jednak zauważyłem gdzie spadła; pochyliłem się i schowałem ją do kieszeni.Schodziliśmy coraz niżej i niżej, i coraz gęstsza okalała nas ciemność, bynajmniej już nie z powodu osłon na naszych oczach.Analia na chwilę zapaliła lampkę, jednak Thran nakazał, aby ją zgasiła; nikt z nas nie wiedział, kto lub co czai się w mroku przed nami.Oświetleni, stanowilibyśmy doskonały cel dla wroga, a poza tym widoczne z oddali światło mogło być ostrzeżeniem dla naszych przeciwników.Wkrótce zorientowałem się, że ściany pokryte są zupełnie czymś innym, niż na początku korytarza.Poprzednio był to gładki, błyszczący kamień, teraz zaś na bokach mieliśmy wielkie bloki z jakiejś szarej substancji.Były nieprzyjemne w dotyku, jakby pokryte jakimś szlamem.Thran wskazał na nie ruchem głowy:— Właśnie wkraczamy na Drogi Ciemności.Nikt, kto kiedykolwiek widział efekty pracy Najdawniejszych, nie może ich pomylić z niczym innym.Pochyły korytarz zdawał się nie mieć końca, stawał się przy tym coraz bardziej stromy.Ponieważ pochyłość była coraz większa, musieliśmy znacznie zwolnić kroku, aby nie upaść.Niemal dreptaliśmy w miejscu, posuwając się niezwykle drobnymi kroczkami i utrzymując równowagę tylko dlatego, że przez cały czas trzymaliśmy się poręczy.Zaczynałem zastanawiać się, czy droga nie stanie się w końcu tak stroma, że uniemożliwi nam zachowanie równowagi, gdy niespodzianie szeroki korytarz zmienił się w tonącą w mroku wąską, lecz niemal poziomą ścieżkę.Postawiwszy na niej pierwszy krok, pomyślałem, że ci, którzy budowali tę drogę przed wielu, wielu laty musieli być, tak jak i ja, ciepłokrwistymi stworzeniami, ale tak różniącymi się ode mnie, że trudno mi było wyobrazić sobie ich kształty i zadania, jakie przed sobą stawiali.Jakiemu celowi, na przykład, służyło to przejście? Dlaczego wykuto je pod ziemią?Już po kilku krokach przekonałem się, że drogi tej z całą pewnością nie przeznaczono dla ludzi.Powierzchnia pod naszymi stopami nie była bowiem płaska, lecz półokrągła, co sprawiało, że ślizgaliśmy się i potykaliśmy.Aby uniknąć niebezpieczeństwa kontuzji i wypadków, zwolniliśmy tempo marszu tak bardzo, że nie posuwaliśmy się już ani trochę szybciej od żółwi.Nie mam pojęcia, jak długo to trwało i ile mil przemierzyliśmy w ten sposób.Trzykrotnie zatrzymywaliśmy się na odpoczynek i trzykrotnie jedliśmy posiłki, wykorzystując nasze zapasy.Wokół nas nie było niczego, co moglibyśmy usłyszeć albo zobaczyć; ogarniała nas głucha i pusta ciemność, którą rozpraszały jedynie na kilka stóp z przodu soczewki naszych masek.Podczas trzeciego postoju Thran wydobył mapę, narysowaną na rybiej skórze, a Analia zapaliła lampkę.Uważnie popatrzyliśmy na mapę, chcąc sprawdzić, jaką drogę już przebyliśmy i jak długi marsz jest jeszcze przed nami.— Niedługo dotrzemy do miejsca, gdzie droga się rozdziela.Jedna z jej nitek skręci ostro w prawo.W tym właśnie kierunku musimy pójść.Kiedy znajdziemy się na tym zakręcie, będę pewien, że nie pomyliliśmy drogi — powiedział Thran.— Ruszajmy więc! — zawołał Zacat, zrywając się na nogi.— Do tej pory nie natrafiliśmy na żadne niebezpieczeństwo godne żołnierza.Gdzie znajdują się te straszliwe miejsca, które zobaczywszy, Kem–mec pobiegł do swego władcy, aby napełnić jego uszy trwożliwymi opowieściami? — Gdzieś przed nami, Lordzie.Zważ, że ja wierzę Kem–mecowi i jego opowieściom.Wkrótce naocznie przekonamy się, czy miał rację.— Thran zwinął mapę i schował ją do torby.Wszyscy podnieśliśmy się, zmęczeni, i ruszyliśmy w dalszą drogę.Tak jak powiedział Thran, wkrótce dotarliśmy do rozwidlenia w ciemnym tunelu.Jedna z odnóg ostro skręciła w prawo.Anatan i jego siostra bez namysłu weszli w nią, a tymczasem mój wzrok niespodziewanie przyciągnął błysk na powierzchni drogi, biegnącej w przeciwną stronę.Pochyliłem się i moje palce natrafiły na kolejną ozdobę z szaty Thrali.Zatrzymałem całą grupę i pokazałem towarzyszom moje znalezisko.— Czy mapa nie zawiera błędu? — zapytałem Thrana
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|