Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na początku znalazło się kilku naiwnych dworaków, wielmo­żów pozbawionych krzty wyobraźni, którym wydawało się, że obracaniem języka zdobędą bez najmniejszego wysiłku sławę emirowego bajarza oraz czterdzieści sztuk srebra na dodatek.Oczywiście przeliczyli się.Żaden z nich nie zdołał napełnić kiesy monetami wydobytymi ze skarbca.Bowiem za każdym razem po wysłuchaniu bzdurnej opowiastki władca rzucał krótko:- Tę blagę znam z dzieciństwa.Opowiadała mi ją już pia­stunka nad kołyską.Siedemnaście pałek!Lub:- Opowieść ta jest równie stara jak pradziad wiekowego Mameda.Porcja pałek!Kiedy zabrakło dalszych amatorów pobierania pieniędzy albo cięgów, emir wskazał palcem na Hodżę Nasreddina siedzącego nieruchomo pod ścianą w towarzystwie dwóch strażników z go­łymi szablami i zapytał:- A ty czemu milczysz, Hodżo? Chyba nie po to wysłałem ludzi zbrojnych do twego domostwa, abyś teraz kulił się i trząsł niczym chuda mysz w kącie? Ejże, zapomniałeś języka w gębie, czy może resztki oleju wyparowały ci ze łba na skutek czerwco­wych upałów?- Ani jedno, ani drugie, o sprawiedliwy - odpowiedział spokojnie mędrzec.- Siwobrodzi powiadają: “Jadowitej kobrze siłą jadu nie zaimponuje ani falanga, ani karakurt”.Ja zaś dodam: także kłamcy nie zaimponujesz byle kłamstwem.A tym bardziej na dworze bucharskiego władcy, gdzie trudno jest zadziwić ko­gokolwiek blagą najniemożliwszą z niemożliwych.Właśnie dla­tego nie mam najmniejszej ochoty uczestniczyć w dziwacznym konkursie.Zresztą, wszyscy wiedzą, że w pałacu znacznie łatwiej jest zarobić pałki niźli srebro.Natomiast w chwili gdy uznasz konkurs blagierów za zakończony, będę mieć do ciebie jeszcze pewną sprawę.Przyjechałem do Arku specjalnie, aby przypo­mnieć ci o niewielkim długu.Bo widzisz, panie szlachetny, osta­tnio u mnie się nie przelewa.- Ejże, o jakim długu pleciesz? Gorączka cię trapi? A może Osioł kopnął cię w czubek głowy? Nie jestem ci niczego winien - odrzekł emir marszcząc brwi.- I nigdy nie byłem.- Tym razem najwidoczniej pamięć ci nie dopisała, o spra­wiedliwy.Nie martw się jednak.To zdarza się również ludziom normalnym.Przypomnę ci więc sprawę pokrótce.Niedawno w szkatule pozostawionej przez mojego zmarłego ojca natrafiłem na papier, w którym przed kilku laty byłeś łaskawy napisać, iż obiecujesz oddać naszemu rodowi we władanie połowę Buchary, letni pałac, a mnie dodatkowo także swoją najstarszą córkę, księżniczkę Medinę-Chanym.Emirowi krew uderzyła do głowy.Podskoczył z wściekłością na tronie, aż jęknął marmurowy postument, i jak nie wrzaśnie z całej siły:- Coś ty powiedział, barania głowo? Ja, emir błogosławionej Buchary, miałbym obiecywać cokolwiek twojemu ojcu, zwyczaj­nemu garncarzowi? Lepiglinie, którego nogi nigdy nie stanęły w żadnej z pałacowych komnat? Łotrze, jak śmiesz kłamać tak bez­czelnie? To największa bzdura ze wszystkich blag, jakie kiedy­kolwiek wpadły mi w uszy.Mędrzec natychmiast dźwignął się z kobierca i wyciągnął rękę w kierunku tronu.- Jestem dokładnie tego samego zdania, o sprawiedliwy - rzekł z lekkim uśmiechem.- I właśnie dlatego każ naczelniko­wi skarbca czym prędzej pośpieszyć po czterdzieści srebrnych dirhemów.Jesteś mi je winien zgodnie z przyrzeczeniem złożo­nym tutaj zaledwie przed godziną.Dopiero w tym momencie władca zorientował się, że Hodża Nasreddin przechytrzył go.Nie miał jednak innego wyjścia, zbyt wiele uszu słyszało tę obietnicę.Wykrzywił się, jakby zgryzł nieopatrznie ziarno indyjskiego pieprzu, po czym bez słowa wy­słał dostojnika po srebro do skarbca.Od czwartku do piątku droga niedaleka.Przeminęło zaledwie kilkanaście godzin, gdy kolejny rozkaz władcy nakazał wielmo­żom stawić się w pałacu.- Wezwałem was ponownie, słudzy wierni, aby ucieszyć serca wasze nowym poleceniem.Wysłuchajcie zatem uważnie moich słów.Oto namalowałem tuszem na tej płachcie jagnięcej skóry zwykłą, prostą kreskę.Ten, kto potrafi zmniejszyć ją dwukro­tnie, otrzyma z rąk naczelnika skarbca sakwę pełną bagdadzkich dinarów - oznajmił emir dostojnikom tłoczącym się w sali przyjęć.Po czym dodał tonem nie wróżącym niczego dobrego: - Jeśli jednak nikt tego nie zdoła uczynić, wszyscy otrzymają od­powiednią nagrodę z rąk miejskiego hycla.Aha, jeszcze jedno.Abyście nie mieli żalu, iż obdarowuję was zbyt łatwym polece­niem, niegodnym doświadczonych umysłów, stawiam dodatkowe warunki: linię należy pomniejszyć dwa razy bez dotykania jej, bez wymazywania, bez cięcia i przełamywania skóry na połowę.Niemożliwe stanie się możliwym, jeśli wystarczy wam fantazji i dowcipu.Niechże więc zapłodni waszą myśl duch wielkiego matematyka arabskiego, Tabita Ibn Kurracha.Mędrca, dla któ­rego nie istniały zadania i problemy nie do rozwiązania.A teraz do dzieła, słudzy wierni, niechaj przekonam się wreszcie, co wartościowego ukrywacie pod zwojami czałm i turbanów złocistych.“Chcąc otworzyć usta, otwórz wpierw szeroko oczy” - po­wiada przezorne przysłowie.Dzisiaj spełniło się ono zaledwie do połowy.Wszyscy co prawda wybałuszyli źrenice na bielejącą kartę skóry jagnięcej z wyraźnie widocznym wizerunkiem linii, potem jednak zaczęli spoglądać po sobie, wiercić się, niespokojnie przestępować z nogi na nogę.Dostojnicy pałacowi jak gdyby nagle nabrali w usta kwaśnego mleka.Ani jedno słowo nie za­brzęczało w powietrzu.Nikt z wielmożów nie chciał pierwszy przyznać się do porażki.Na niego bowiem mogła uderzyć najwyższa fala gniewu okrut­nego władcy.A któż chciałby, aby kłębek nici jego żywota wy­snuł się wcześniej, niż mu zaplanowano? Zwłaszcza że każdy z dostojników z łaski Allacha miał na tej ziemi niejedną żonę i wiele dziatek.Nie wiadomo, jak długo wielmożowie trwaliby tak w milcze­niu, gdyby nie premier rady wezyrów, który w końcu szepnął coś do ucha bibliotekarzowi.Na oblicze zarządzającego księgo­zbiorem pałacowym wypłynął księżyc nadziei.Tak, to była właściwa ścieżka czynu.Trzeba bez zwłoki posłać po Machmuda Kurbanbaja.Niechaj spieszy ocalić niewinne dusze.Wezwano czym prędzej z pobliskiej medresy Miri-Arab wiel­kiego uczonego, profesora biegłego w Koranie, w filozofii, w ma­tematyce i w siedemdziesięciu jeszcze innych naukach.Na próż­no.Machmud Kurbanbaj był już człowiekiem bardzo leciwym, kruczej barwy jego brody nie pamiętali nawet najstarsi miesz­kańcy słonecznej stolicy emiratu.Ciężar wieku przygniótł plecy starca, nie pozwalał mu rozwinąć skrzydeł myśli pętając je silnie powrozami sklerozy.Czas świetności uczonego rozumu minął bezpowrotnie.Z rzadkiego iłu jego odpowiedzi trudno było dzi­siaj wyłowić tłustego karasia rozsądku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript