[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ludzie wpadają w gniew.Jego słowa przeraziły Shana.- Choje, z Czterysta Czwartej, powiedział kiedyś, że ci, którzy najbardziej starają się czynić największe dobro, najczęściej wyrządzają największe zło.- Nie wiem, co to ma znaczyć.- To znaczy, że wiele zła popełnia się właśnie w imię cnoty.Ponieważ dla wielu cnota jest rzeczą względną.Purba spojrzał w płomień lampy.- Nie uważam, że cnota jest rzeczą względną.- Tak właśnie sądziłem.Mężczyzna westchnął.- Nie powiedziałem, że użyjemy przemocy.Powiedziałem, że ludzie wpadają w gniew.- Podniósł jednego z małych brązowych buddów i ścisnął go w dłoniach.- Tamtej nocy, kiedy zginął prokurator - oświadczył - do restauracji, gdzie jadł, przyszedł posłaniec.Młody człowiek.Dobrze ubrany.Chińczyk.Nosił kapelusz.Miał jakąś kartkę dla Jao.Jeden z kelnerów powiedział coś prokuratorowi, który natychmiast wstał i odszedł porozmawiać z tym człowiekiem.A on dał coś Jao.Kwiat.Zasuszony, czerwony kwiat.Jao bardzo się podniecił.Wziął kartkę i kwiat, potem dał posłańcowi pieniądze.Posłaniec odszedł.Prokurator porozmawiał ze swoim kierowcą, po czym wrócił do kolacji z Amerykanką.- Skąd o tym wiesz?- Powiedziałeś, że musisz wiedzieć, co prokurator Jao robił tamtej nocy.Pracownicy restauracji pamiętali.Shan przypomniał sobie tybetański personel, trwożnie kulący się w kącie.- Muszę wiedzieć, kto wysłał wiadomość.- Tego nie wiemy.Ale posłaniec miał coś nie w porządku z oczami.Jedno z nich uciekało w bok.Jeden z kelnerów rozpoznał tego człowieka.Był świadkiem w procesie mnicha Dilgo.- Tego z Piątki z Lhadrung?Purba skinął głową.- Czy rozpoznałby go znowu?- Z pewnością.Ale może po prostu podam ci jego imię.Shan drgnął gwałtownie.- Znasz je?- Kiedy tylko usłyszałem ten opis, wiedziałem, o kogo chodzi.Byłem na procesie.On nazywa się Meng Lau.Jest żołnierzem.- Ten sam człowiek, który teraz utrzymuje, że widział Sungpo - szepnął Shan.Wstał podniecony, zbierając się do odejścia.Purba cofnął się, odsłaniając skrytą w cieniu postać, która teraz wysunęła się naprzód, zastępując mu drogę.- Proszę zaczekać, jeszcze chwilę - odezwała się.To była kobieta.Mniszka.- Nie rozumiecie.Jeżeli nie wrócę.Mniszka uśmiechnęła się tylko, po czym ujęła go za rękę i poprowadziła krótkim korytarzem do drugiego pomieszczenia.To musiała być gompa, uświadomił sobie Shan, podziemna świątynia starodawnej, zapomnianej gompy.To miało sens.Niegdyś każde tybetańskie miasto wznoszone było wokół usytuowanej w centrum gompy.Drugą salę oświetlały rzęsiście cztery zwieszające się z belek latarnie.Nad z grubsza ciosanym stołem siedział zgarbiony mały człowieczek, pisząc coś w wielkiej księdze.Uniósł wzrok, zdjął kruche okulary w drucianych oprawkach i kilkakrotnie zamrugał powiekami.- Przyjacielu! - krzyknął radośnie cienkim głosem, zeskakując ze stołka, aby objąć Shana.- Lokesh? To ty? - Serce Shana zabiło żywiej.Przytrzymał go na odległość ramienia, przyglądając mu się uważnie.- Moja dusza wzbiła się w niebo, kiedy powiedzieli mi, że się tu zjawisz - odparł staruszek, uśmiechając się szeroko.Shan nigdy nie widział Lokesha w innym stroju niż więzienne łachmany.Spoglądał na niego ogarnięty gwałtowną falą radości.Czuł się, jak gdyby odnalazł dawno zaginionego wujka.- Przybrałeś na wadze.Staruszek roześmiał się i jeszcze raz objął Shana.- To tsampa - powiedział.- Mam jej, ile dusza zapragnie.Shan zobaczył na stole znajomy blaszany kubek, na pół wypełniony prażonym jęczmieniem.Takich kubków używano w Czterysta Czwartej.Przyzwyczajenia nie giną łatwo.- A co z twoją żoną? Sądziłem, że pojechałeś z nią do Shigatse.Lokesh uśmiechnął się.- Tak było.To zabawne, ale dwa dni po moim powrocie na moją żonę przyszedł kres.Shan spojrzał na niego z niedowierzaniem.- Jestem.- Jestem co, zastanowił się.Przybity? Wściekły? Sparaliżowany bezradnością wobec, tego wszystkiego? - Przykro mi - powiedział.Lokesh wzruszył ramionami.- Pewien kapłan powiedział mi, że kiedy dusza dojrzeje, po prostu spada jak jabłko z drzewa.Mogłem być przy niej w tym czasie.Dzięki tobie.- Jeszcze raz objął Shana ramionami, cofnął się i zdjął z szyi małe, ozdobne puzderko.Było to stare gau, pojemnik na amulety Lokesha.Przełożył rzemyk ponad głową Shana.- Nie mogę.Lokesh położył palec na ustach.- Oczywiście, że możesz.- Spojrzał na mniszkę.- Nie ma czasu na spory.Mniszka obróciła wzrok ku cieniowi, gdzie zostawili purbę o pokiereszowanej twarzy.Jej oczy były wilgotne, gdy znów zwróciła się do Shana.- Musisz nam pomóc.Musisz go powstrzymać.- On powiedział, że nie popełni żadnego gwałtownego czynu - odparł niepewnie Shan.Mniszka przygryzła wargę.- Popełni go tylko na sobie.- Na sobie?- On chce iść na górę, wykonać zakazane obrzędy i oddać się w ręce pałkarzy.- Zacisnęła dłoń na jego ramieniu.Shan jeszcze raz spojrzał w cienie podziemnego labiryntu, nareszcie pojmując wszystko.Purba o pokrytej bliznami twarzy był ostatnim z Piątki z Lhadrung, następnym, na kogo padnie oskarżenie o morderstwo, jeżeli spisek będzie trwał.Lokesh łagodnie odciągnął dłoń mniszki i poprowadził Shana do stołu.- Czterysta Czwarta znów jest w kłopotach.Jeszcze raz potrzebujemy twojej mądrości, Xiao Shan.Shan spojrzał tam gdzie on - na leżącą na stole księgę.Oprawiona w drewno i płótno, miała wymiary przerośniętego słownika.Był to manuskrypt, z wpisami dokonanymi kilkoma charakterami pisma, a nawet w kilku językach.W większości po tybetańsku, ale także po mandaryńsku, po angielsku i po francusku.Mniszka uniosła ku niemu głębokie, smutne oczy.- W Tybecie jest jedenaście kopii - powiedziała cicho.- Kilka w Nepalu i w Indiach.Jedna nawet w Pekinie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|