[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Marchewa słuchał jeszcze chwilę.- Kanały? - zapytał.- To całe podziemne miasto.Widzieliśmy korony i różne takie wyrzeźbione na ścianach.Marchewie błysnęły oczy.- To znaczy, że pochodzą z czasów, kiedy mieliśmy królów! A potem tyle razy odbudowywaliśmy miasto, aż zapomnieliśmy, że są pod nami.- Ehm.- chrząknął Cuddy.- To nie wszystko, co tam jest pod nami.Znaleźliśmy.coś.- Tak?- Coś niedobrego.- Nie spodoba ci się - uzupełnił Detrytus.- Niedobre, niedobre, niedobre.Albo jeszcze gorsze.- Uznaliśmy, że lepiej to zostawić na miejscu.Z takiej przyczyny, że to jest Dowód.Ale powinniście to zobaczyć.- To wszystko zmieni - dodał troll, nabierając zapału.- Co to było?- Jak powiemy, wy mówić: Głupi etniczni ludzie, naciągacie mnie.- Naprawdę lepiej, żebyście sami zobaczyli.Sierżant Colon zmierzył wzrokiem swych strażników.- My wszyscy? - upewnił się nerwowo.- Tego.może kilku starszych funkcjonariuszy powinno zostać tutaj? Na wypadek gdyby coś się stało.- Znaczy, na wypadek gdyby coś się stało tu na górze? - spytała kwaśnym tonem Angua.- Czy na wypadek gdyby coś się stało tam na dole?- Pójdę ja, z młodszym funkcjonariuszem Cuddym i młodszym funkcjonariuszem Detrytusem - zdecydował Marchewa.- Reszta nie będzie potrzebna.- Ale to może być niebezpieczne - zaprotestowała Angua.- Jeśli znajdę tego, kto strzelał do strażników, na pewno bezpiecznie nie będzie.***Samuel Vimes wysunął z wody wielki palec u nogi i przekręcił kurek z gorącą wodą.Ktoś z szacunkiem zastukał do drzwi i krokiem starego sługi wszedł Willikins.- Czy jaśnie pan czegoś sobie życzy? Vimes zastanowił się chwilę.- Lady Sybil uprzedziła, że nie będzie pan sobie życzył alkoholu - zaznaczył Willikins, jakby czytał mu w myślach.- Naprawdę?- Empatycznie.Mam jednak doskonałe cygara.Skrzywił się lekko, gdy Vimes odgryzł koniec i splunął obok wanny, jednak wyjął zapałki i podał mu ognia.- Dziękuję ci, Willikins.Jak ci na imię?- Na imię, sir?- No, jak się do ciebie zwracają ci, którzy już cię lepiej poznali?- Willikins, sir.- Aha.No tak.Oczywiście.Możesz odejść, Willikins.- Tak, sir.Vimes zanurzył się w ciepłej wodzie.Starał się nie zwracać uwagi na wewnętrzny głos, który wciąż gdzieś tam się odzywał.Mniej więcej teraz, mówił ów głos, przechadzałbyś się ulicą Pomniejszych Bóstw, akurat obok tego kawałka miejskich murów, gdzie można przystanąć i mimo wiatru zapalić skręta.Żeby go zagłuszyć, Vimes zaczął śpiewać.Bardzo głośno.***Rozlegle kanały pod miastem rozbrzmiewały echami ludzkich i prawie ludzkich głosów - po raz pierwszy od tysięcy lat.- Hej-ho.-.hej-ho.- Uk, uuk, uk, uk, uk.- Wy wszyscy głupi!- Nie mogę się powstrzymać! Mam to w prawie krasnoludziej krwi.Po prostu lubimy śpiewać pod ziemią.To dla nas całkiem naturalne.- Dobrze, ale dlaczego on śpiewa? To małpolud!- Jest towarzyski.Wzięli ze sobą pochodnie.Cienie tańczyły między filarami w wielkiej grocie i przemykały przez tunele.Niezależnie od możliwych zagrożeń Marchewa był wręcz pijany radością odkrycia.- Niewiarygodne! Via Cloaca wspomniana jest w jakiejś starej książce, którą czytałem, ale wszyscy myśleli, że to zaginiona ulica! Znakomita robota! Mieliście szczęście, że rzeka prawie wyschła.Wygląda na to, że normalnie te tunele są pełne wody.- Tak właśnie mówiłem - zgodził się Cuddy.- Pełne wody.Tak powiedziałem.Zerknął czujnie na tańczące cienie tworzące niesamowite, niepokojące kształty na ścianie - dziwaczne dwunogie istoty, groźne podziemne stwory.Marchewa westchnął.- Detrytus, przestań urządzać teatr cieni.- Uuk.- Co on mówił?- Powiedział: Zrób Kalekiego Królika, to mój ulubiony - przetłumaczył Marchewa.Szczury chrobotały w ciemności.Cuddy rozglądał się niespokojnie.Wciąż wyobrażał sobie postacie zaczajone w mroku, spoglądające nad jakimiś dziwnymi rurami.Nastąpił nerwowy moment, kiedy stracił trop na mokrych kamieniach, ale odnalazł go znowu pod zarośniętą mchem ścianą.Zaraz potem trafili na właściwy kanał - oznaczył go zadrapaniem na kamieniu.- To niedaleko stąd - powiedział, wręczając pochodnię Marchewie.Marchewa zniknął.Słyszeli jego kroki w błocie, potem gwizd zdumienia i ciszę.Marchewa pojawił się znowu.- Coś podobnego - rzekł.- Wiecie, kto to jest?- Wygląda na.- zaczął Cuddy.- Wygląda na kłopoty - stwierdził Marchewa.- Teraz rozumiesz, czemu go nie wynieśliśmy? Pomyślałem sobie, że noszenie ludzkiego trupa po ulicy w takim czasie to nie jest dobry plan.Zwłaszcza tego.- Ja też trochę z tego pomyślałem - pochwalił się Detrytus.- Słusznie - przyznał Marchewa.- Dobra robota.Sądzę, że lepiej będzie.jeśli zostawimy go na razie, a później wrócimy tu z workiem.Aha.i nikomu nie mówcie.- Z wyjątkiem sierżanta i reszty - domyślił się Cuddy.- Nie.im też nie.Tylko.tylko by się zdenerwowali.- Według rozkazu, kapralu Marchewa.- Mamy tu do czynienia z chorym umysłem.Podziemne światło zajaśniało w głowie Cuddy’ego.- Rozumiem - rzekł.- Podejrzewa pan kaprala Nobbsa, kapralu?- Coś gorszego.Lepiej wracajmy.- Spojrzał w kierunku wielkiej hali z filarami.- Domyślasz się, gdzie jesteśmy, Cuddy?- Możliwe, że pod pałacem, kapralu.- Też mi się tak wydaje.Oczywiście, tunele biegną we wszystkie strony.Ciąg zatroskanych myśli Marchewy przyhamował nieco.W kanałach była woda, mimo suszy w mieście.Pewnie biły tu podziemne źródła albo spływała gdzieś z góry.Ze wszystkich stron słyszał chlupot i kapanie.I czuł chłód.Byłoby tu całkiem przyjemnie, gdyby nie smutne, skulone ciało kogoś, kto wyglądał zupełnie jak klaun Fasollo
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|