Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Udało jej się.To był sen, a ona latała.Wiatr wiał jej w twarz, a ona miała ochotę śmiać się jak szalona.Przemknęła ponad Kręgiem Panarch, z rzędami kamien­nych ław ustawionych na zboczu, od wysokiego muru aż po szeroką połać ubitej ziemi w samym środku.Wystarczyło tylko sobie wyobrazić tylu zgromadzonych ludzi i pokaz fajerwer­ków zorganizowany przez sam Cech Iluminatorów.W domu fajerwerki były czymś rzadkim.Pamiętała, jak kilka razy go­szczono ich w Polu Emonda, dorośli byli wtedy równie pod­nieceni jak dzieci.Żeglowała ponad dachami jak sokół, ponad pałacami i ka­mienicami, skromnymi domostwami i sklepami, magazynami i stajniami.Sunęła obok kopuł zwieńczonych złotymi iglicami i wiatrowskazami z brązu, obok wież otoczonych balkonami z kamiennych koronek.Na dziedzińcach stały gotowe do drogi, podobne do kropek, fury i powozy.W porcie i na wodach zatoczek, oddzielających półwyspy, na których położone było miasto, tłoczyły się statki zakotwiczone w dokach.Wszystko zdawało się domagać napraw, od wozów po statki, ale nic, co zobaczyła, nie wskazywało na obecność Czarnych Ajah.Tyle dotychczas się dowiedziała.Zastanawiała się, czy nie przywołać wizji Liandrin - aż za dobrze znała tę lalkowatą twarz, mnogie blond warkoczyki, brązowe, pełne samozadowolenia, oczy i drwiące, podobne do pączka róży usta - czy nie wyobrazić jej sobie w nadziei, że to ją zawiedzie do miejsca, w którym przebywa Czarna siostra.Gdyby jednak to się powiodło, mogłaby wówczas napotkać Liandrin w Tel'aran'rhiod, a być może również i pozostałe.Nie była na to gotowa.Nagle przyszło jej na myśl, że jeśli któraś z Czarnych Ajah jest w Tanchico, w Tanchico z Tel'aran'rhiod, to ona właśnie teraz paraduje przed nimi.Każde oko, które właśnie spojrzało na niebo, zauważy frunącą kobietę, kobietę, która nie znika po kilku chwilach.Jej gładki lot utracił płynność i opadła w dół, do poziomu dachów, lecąc ponad ulicami wolniej niż przedtem, ale nadal prześcigając prędkością cwałującego konia.Może pędziła prosto na nie, ale nie potrafiła się zatrzymać."Idiotka! - skarciła siebie ze złością.- Idiotka! Do tej pory mogły się już dowiedzieć, że tu jestem.Już mogły zasta­wić pułapkę".Zastanawiała się, czy nie wyjść ze snu, czy nie wrócić do swego łóżka w Łzie, ale przecież niczego nie znalazła.O ile tu cokolwiek można było znaleźć.Nagle pojawiła się przed nią wysoka, szczupła kobieta, w obszernej brązowej spódnicy i luźnej białej bluzce, z brązo­wym szalem na ramionach i złożoną szarfą na czole, podtrzy­mującą jasne włosy, które spływały jej do pasa.Mimo prostego stroju nosiła całe mnóstwo naszyjników i bransolet ze złota, kości słoniowej albo jednego i drugiego.Z pięściami wspartymi o biodra wpatrywała się prosto w Egwene, marszcząc czoło."Jeszcze jedna głupia kobieta, która wyśniła sobie miejsce, w którym nie ma prawa być, i która nie wierzy w to, co widzi" - pomyślała Egwene.Znała opisy wszystkich kobiet, które odeszły z Liandrin, i ta kobieta z pewnością nie pasowała do żadnego z nich.A jednak nie zniknęła, stała tam, Egwene natomiast zbliżała się do niej szybko."Dlaczego ona nie znika? Dlaczego.? Och, Światłości! Ona to naprawdę.!"Manipulując niezdarnie z zaskoczenia i pośpiechu, sięgnęła prędko po strumienie, by utkać z nich błyskawicę, by oplątać kobietę Powietrzem.- Postaw nogi na ziemi, dziewczyno - warknęła kobie­ta.- Miałam już i tak dość kłopotów z ponownym odnale­zieniem ciebie, nie musisz jeszcze do tego latać, jak jakiś ptak.Nagle lot Egwene skończył się.Omal nie straciła równo­wagi, gdy jej stopy opadły z ciężkim łomotem na chodnik.Słyszała głos tamtej kobiety z Pustkowia, ale ta była starsza.Nie tak stara, jak się Egwene z początku wydawało - w rze­czy samej wyglądała na znacznie młodszą, niż to sugerowały włosy - jednakże na podstawie głosu, tych przenikliwych niebieskich oczu, nabrała pewności, że to ta sama kobieta.- Wyglądasz.inaczej - powiedziała.- Tutaj można być taką, jaką się chce.- W głosie ko­biety brzmiało zażenowanie, ale jedynie nieznaczne.- Cza­sami lubię sobie przypominać.Nieważne.Jesteś z Białej Wie­ży? Minęło sporo czasu, odkąd żyła tam ostatnia spacerująca po snach.Bardzo wiele.Jestem Amys, z klanu Dziewięciu Dolin, z Taardad Aiel.- Jesteś Mądrą! Ależ tak! I znasz się na snach, znasz się na Tel'aran'rhiod! Możesz.Mam na imię Egwene.Egwene al'Vere.Ja.- Zrobiła głęboki wdech, Amys nie wyglądała na kobietę, którą można okłamywać.- Jestem Aes Sedai.Z Zielonych Ajah.Wyraz twarzy Amys bynajmniej się nie zmienił.Lekkie zmarszczenie brwi zdradzało, że wątpi w prawdziwość jej słów.Egwene ledwie wyglądała na dostatecznie dorosłą, by być peł­ną Aes Sedai.Powiedziała jednak:- Miałam zamiar cię zostawić w twej własnej skórze, do­póki mnie nie poprosisz o jakieś odpowiednie ubranie.Prze­branie się w cadin'sor, jakbyś była.Zaskoczyłaś mnie, uwal­niając się w taki sposób, kierując moją własną włócznię przeciwko mnie.Ale wciąż jesteś niewyszkolona, mimo że silna, nieprawdaż? Bo inaczej nie wskoczyłabyś w sam środek polowania, gdzie najwyraźniej wcale nie chciałaś się znaleźć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript